„Niebo
dziś pozwala mi na pochowanie wspomnień.
Kocham
Cię. Kochałam Cię. Błądzę. Nie wiem co czuję.
Pragnę
Cię, pragnę Twojego ciepła, Twych silnych ramion. Noc zamienia się
w dzień.
Moje
zakochanie przemienia się w miłość. Czystą miłość.
Ciepłem
słów łagodzę Twą znieczulicę. Potrzebuję Cię.
Odchodzę
wołając niemym krzykiem Ciebie.
Nie
nadchodzisz.”
21
grudnia, sobota
Cmentarz
o ósmej rano był zupełnie pusty. W nocy spadł śnieg, dlatego
idąc między nagrobkami, Shikamaru zostawiał za sobą świeże
ślady. Biały puch skrzypiał pod butami.
Nasyp
pogrzebowy Shikaku również został opruszony; minie jeszcze sporo
czasu, nim grunt osiądzie i będzie można postawić płytę
nagrobną. Póki co za znak rozpoznawczy musiał starczyć drewniany
krzyż z wypisaną tabliczką z informacjami o zmarłym.
Shikamaru
stanął naprzeciw i wbił wzrok w imię ojca. Nie wiedział, co
powinien zrobić. Uklęknąć? Pomodlić się? Nie wierzył za bardzo
w Boga, a przynajmniej nie teraz, kiedy zabrał mu dwie ważne osoby
z jego życia. Był wściekły i rozsierdzony... a jednocześnie
spokojny. Ponieważ ufał, że teraz będzie już tylko lepiej.
A
może powinien zacząć od przeprosin?
Tak
– przyznał
– należą
ci się przeprosiny, tato.
Mimo
tego się nie odezwał – ani na głos, ani w myślach. Nie potrafił
znaleźć odpowiednich słów. Być może takie nie istniały. Nie
miał też wystarczająco dużo odwagi, by to zrobić.
Usłyszał
ciche chrząknięcie i skrzypienie butów na śniegu. Po chwili
dźwięki ustały, a obok niego stanęła postać w czarnej kurtce.
–
Jesteś
ostatnią osobą, od której spodziewałem się wiadomości –
powiedział Shikamaru, podnosząc wzrok. Sasuke wyglądał okropnie;
szara cera, podkrążone oczy, zarost na wychudzonych policzkach. –
A jednocześnie jakoś nie dziwi mnie twój widok. Masz wyczucie,
koleś.
Gdy
wczoraj wieczorem czytał esemesa od Sasuke, miał wrażenie, że los
śmieje mu się w twarz. „Spotkajmy
się”.
Cały
dzień analizował wszystkie informacje, które znalazł w zeszycie
ojca. Zastanawiał się, co powinien z nimi zrobić. Zanieść na
policję? Dobry pomysł, może nawet by poszedł na posterunek, gdyby
nie usłyszał w lokalnym radiu, że Rodzicobójca z Konohy zmarł w
więzieniu. Podobno samobójstwo. Zdziwił się, a jakże! I
zrozumiał coś bardzo istotnego: za wszystkim stało Akatsuki.
–
Sorry,
że tak nagle i o wczesnej porze, ale czas mnie trochę nagli –
wyjaśnił krótko Sasuke.
Z
kieszeni wyciągnął paczkę mentolowych papierosów i zaproponował
Shikamaru. Ten odmówił i sięgnął po swoje – Malboro Goldy.
Przez
długą chwilę palili w milczeniu, mimo że mieli tak wiele do
powiedzenia.
– To
ja ich zabiłem – wyznał Sasuke, nagle, bez ostrzeżenia. Zupełnie
tak samo jak wtedy, gdy wystrzelił pocisk z pistoletu... Powinien
załatwić to od razu, póki jeszcze miał odwagę.
Shikamaru
drgnął. Upuścił niedopałek papierosa, który z sykiem zgasł
przy kontakcie ze śniegiem. Spojrzał na starego kumpla, prosto w
oczy – nie uciekał spojrzeniem na boki.
Po
chwili się zaśmiał.
–
Właściwie
mogłem się tego spodziewać. Nieźle to sobie, skurwiele,
zaplanowali...
Sasuke
nie rozumiał. Spodziewał się obitej twarzy, może nawet
przestawionej żuchwy. Spokojna reakcja Shikamaru nijak mu pasowała
do tego scenariusza.
„Żałoba
chyba komuś nieźle poprzestawiała we łbie”.
– O
czym ty pieprzysz?
– O
Akatsuki – odparł gładko.
Mimo
tego Sasuke zauważył, jak zaciskał pięści. W środku musiał
gotować się ze złości. Dlaczego go po prostu nie uderzył? Tak
byłoby prościej. Przemoc była łatwiejsza niż rozmowa –
pomagała rozładować emocje i zostawiała po sobie jedynie
powierzchowne rany i siniaki, które szybko się goiły.
W
przeciwieństwie do ran wewnętrznych, tych na sercu, duszy i
honorze.
–
Całkiem
sprytne: wrobić najpierw starszego, a potem młodszego brata Uchiha
w morderstwa.
Sasuke
zmierzył Shikamaru uważnym spojrzeniem. Próbował ocenić, na ile
słowa kumpla mogły pokrywać się z prawdą. Oszalał? Z pewnością,
skoro głosił takie farmazony. A może mówił to naumyślnie,
ponieważ chciał mu dopiec? Dokopać słownie. W końcu Nara zawsze
wolał potyczki intelektualne od rozwiązań siłowych.
– Co
chcesz przez to powiedzieć? – spróbował delikatnie wybadać
grunt.
Shikamaru
przybliżył się, stając niecałe pół kroku od niego. Patrzył mu
prosto w oczy, z pozoru spokojny, ale Uchiha widział, jak ledwo
utrzymywał nerwy na wodzy. Obwiniał go, nie miał co do tego
wątpliwości. Świadczyły o tym: napięte mięśnie żuchwy oraz
drżące, patrzące z nienawiścią tęczówki.
– To,
że jebane Akatsuki wycyckało nas obu – powiedział przez
zaciśnięte zęby, uśmiechając przy tym gorzko. – Chociaż
ciebie chyba bardziej.
– A
skąd ty, do kurwy, możesz to wiedzieć?!
Wybuchł
Sasuke. Doskoczył do Nary i chwycił go za poły kurtki. Nie chciał
tego, ale emocje, pytania bez odpowiedzi kłębiące się w jego
głowie, oraz zwykły instynkt, wyćwiczony w sali treningowej
Akatsuki, wzięły nad nim górę. Ręce mu się trzęsły, zarówno
z zimna, jak i ze złości.
– Puść
mnie, a wszystko ci wyjaśnię.
Po
chwili Shikamaru zaczął wyłuszczać Sasuke całą sytuację. Kiedy
skończył, poczuł się lżejszy o kilka kilogramów – świadomość,
że nie może już pomóc Itachiemu, a jego ojciec starał się na
marne, ciążyła mu niczym ważący tonę głaz. Teraz natomiast
głaz zdawał się przygniatać ciężarem Uchihę, który ukucnął
przy mogiłach i zarzucał mu szaleństwo. Ręce bezładnie zwiesił
na kolanach, zgarbiony i pokonany. „Zwariowałeś”,
„Nie
wierzę” –
mamrotał
bezustannie – „To
niemożliwe”.
Odezwał
się dopiero po dobrych dziesięciu minutach. W tym czasie Shikamaru
wyciągnął kolejnego papierosa i odpalił go zapalniczką.
– Więc
twierdzisz, że Itachi był niewinny? – Nerwowo przeczesywał
włosy. – Ale niby jak? Przecież dowody...
– Tak
jak mówiłem: Akatsuki musiało mieć swojego człowieka w policji,
który zadbał o to, żeby podłożyć narzędzie zbrodni w
odpowiednim miejscu. Musieli użyć pistoletu, z jakim Itachi często
ćwiczył, dlatego było na nim pełno jego odcisków palców. Mój
ojciec dotarł do tego człowieka i nakłonił go do współpracy.
Ten opowiedział mu wszystko... Naprawdę, twój brat został
wrobiony po mistrzowsku.
Rzucił
kontrolne spojrzenie Sasuke – teraz dla odmiany w zamyśleniu
szczypał palcami usta.
– Co
zamierzasz z tym zrobić?
– Ja?
Z czym – bąknął, wyrwany z zadumy.
– Mam
wszystkie dowody w domu – kontynuował Shikamaru, wydmuchując dym
z ust. – Notatki mojego ojca, nagranie przesłuchania tego
człowieka, można dojebać Akatsuki. Nie chcesz oczyścić imienia
brata?
Sasuke
pokręcił głową, podniósł się i wzruszył ramionami.
– Teraz
to i tak już nie ma znaczenia. Jest za późno...
„...a
to wszystko moja wina”.
Shikamaru
splunął mu pod nogi.
–
Itachi
był niewinny, Sasuke. Naprawdę jest ci to obojętne? To, że ludzie
zapamiętają go jako mordercę?! – Zacisnął mocno pięści,
czując, jak wzrasta w nim złość. – Wiesz, myślałem, że nie
mam prawa cię osądzać. Fakt, zabiłeś... zabiłeś mojego ojca,
ale nie chciałeś tego, zostałeś zmanipulowany. Mój ojciec skazał
twojego brata na śmierć... Chociaż również tego nie chciał. Ale
on szukał dowodów na uniewinnienie Itachiego, do samego końca! I w
końcu je znalazł… Tylko nie zdążył ich nikomu przedstawić. A
ty, jako brat.... chcesz po prostu odpuścić?
Shikamaru
wyrzucił spalonego papierosa na śnieg. Odczekał chwilę, myśląc,
że Sasuke może jeszcze zmieni zdanie. Nie doczekawszy się reakcji,
odchrząknął, żeby zwrócić na siebie uwagę kumpla i przyłożył
mu prawym sierpowym, gdy ten zwrócił się w jego kierunku. Zachwiał
się i upadł, a lejąca mu się z nosa krew zostawiła czerwone
ślady na świeżej bieli.
Nara
natomiast poczuł pulsowanie na całej dłoni. I pieprzoną ulgę.
–
W
takim razie spieprzaj z Konohy i nie pokazuj mi się więcej na oczy
– powiedział przez zaciśnięte z bólu zęby. – Mimo wszystko
nie jestem na tyle miłym facetem, żeby przyjaźnić się z mordercą
mojego ojca i tchórzem. A już na pewno nie mam zamiaru szukać
dowodów na twoją niewinność.
W
ostatnim słowie dźwięczała przepełniona nienawiścią ironia.
Przeszedł
ponad leżącym na śniegu Sasuke, poprawiając na sobie kurtkę i
szalik, który omsknął mu się z szyi. Towarzyszyła mu przy tym
jedna myśl: że właśnie puszczał kryminalistę wolno.
„Jesteś
rozczarowany, czy dumny, tato?”.
Kiedy
przyszłam do domu Nary, Yoshino wpuściła mnie do środka i
poleciła poczekać na jej syna w pokoju. Zdziwiłam się, że nie
było go w domu, skoro sam zaproponował godzinę dziesiątą rano na
spotkanie. Yoshino również nie wiedziała, gdzie był; wspomniała
jedynie, że wyszedł wcześnie rano, jeszcze przed ósmą, co było
do niego zupełnie niepodobne. Zaproponowała mi herbatę, ale
odmówiłam – nie zamierzałam zostawać na dłużej.
Gdy
zostałam sama, niepewnie usiadłam na łóżku. Świadomość, że
to prawdopodobnie moja ostatnia wizyta w tym miejscu, była
przytłaczająca.
Shikamaru
stanął przede mną dopiero po piętnastu minutach. Miał zamyślone,
zmartwione spojrzenie.
„Po
prostu mu odpuść”
– pomyślałam
i westchnęłam.
–
Siadaj.
Wysłuchał
natychmiast, jakby działał na automacie. Właściwie powinnam się
tego spodziewać, prawda? Nadal musiał przeżywać całą sytuację;
oswajał się z nieobecnością ojca, z jego śmiercią. To
naturalne, sama przechodziłam dokładnie przez to samo. Przez
wszystkie etapy cierpienia i samotności.
Zlustrowałam
kątem oka jego stan. Wyglądał względnie nieźle, pomijając
podkrążone oczy i delikatny zarost. Znałam go na tyle dobrze, żeby
wiedzieć, że z pewnością nie sięgnął po tabletki nasenne lub
psychotropy. Próbował być silny.
I
nawet miał lekkie rumieńce od zimna na polikach.
Odchrząknęłam
i wbiłam wzrok w swoje stopy. Potrzebowałam wszystkich pokładów
silnej woli, by powstrzymać się przed złapaniem Shikamaru za rękę.
–
Chciałeś
się spotkać – zaczęłam oschle. – O co chodzi? Trochę mi się
spieszy.
Nawet
bardziej niż trochę. Miałam jeszcze do spakowania chyba z połowę
domu i wiedziałam, że bracia sobie z tym nie poradzą. A już
wieczorem wyjeżdżaliśmy.
–
Przepraszam
– powiedział Shikamaru, niedbale i bez wyrazu, przez co zawrzałam
ze złości.
– Za
co? – warknęłam i prawie natychmiast ugryzłam się w język.
Zareagowałam
odruchowo, nawet nie zdążyłam pomyśleć nad wypowiadanymi
słowami. A przecież przez cały poranek powtarzałam sobie, że
muszę odpuścić, cokolwiek się wydarzy i cokolwiek Shikamaru
powie. Najnormalniej w świecie, bez pytań i ze spokojem, przyjąć
przeprosiny. Przytulić go i opowiedzieć o wyjeździe. Dlaczego, do
cholery, nie potrafiłam zrobić tej jednej pieprzonej rzeczy?
Już
miałam dodać „Nieważne,
nie przejmuj się”,
kiedy usłyszałam jak Nara prycha cichutko pod nosem i dodaje:
– No
właśnie, za co.
– Och,
więc teraz już nawet nie wiesz za co przepraszasz. Doskonale –
sarknęłam.
– Nie,
nie o to chodzi – odpowiedział i zrobił coś, czego nie
spodziewałam się w obecnej sytuacji: złapał mnie za rękę i
wtulił się w moje ramię.
Serce
zaczęło mi łomotać w piersi i cała zesztywniałam. W dodatku
skóra na dłoniach zaczęła mnie palić. Zapłonęłam.
Boże,
a przecież nie widzieliśmy się raptem kilka dni.
– Wiem,
co chcesz usłyszeć. – Gdy mówił, po moim ciele rozchodziły się
wibracje od jego głosu. – Chcesz się dowiedzieć, dlaczego nie
przyszedłem na pogrzeb. Ale prawda jest taka, że doskonale znasz
odpowiedź. Po prostu nie byłem gotowy i stchórzyłem, przecież
sama zawsze powtarzałaś, że jestem tchórzem i płaczkiem. Już
zapomniałaś, jak nazywałaś mnie na początku naszej znajomości?
Zaśmiał
się smutno. Ja natomiast zaczęłam się zastanawiać, dlaczego
wspomniał o naszych początkach akurat teraz, kiedy tańczyliśmy na
granicy rozstania. Nie potrafiłam pozbyć się przeczucia, że
wiedział... lub domyślał się wszystkiego, co miałam mu do
powiedzenia. A może faceci też posiadali intuicję, ten szósty
zmysł, którym szczyciły się kobiety?
– Nie
zapomniałam – odpowiedziałam ze ściśniętym gardłem. Cholera,
dlaczego tak trudno było mi zapanować nad głosem?
– Więc
nie powinnaś być taka zaskoczona.
– Nie
byłam. – I może rzeczywiście taka była prawda. – Ale i tak...
– I
tak się na mnie wkurzyłaś, wiem to. Ponieważ zrzuciłem na ciebie
cały ciężar pogrzebu i do tego wróciłem do domu pijany.
Przepraszam – mówiąc to, mocniej ścisnął moją dłoń. – I
dziękuję za to, że zaopiekowałaś się moją mamą.
Skomentowałam
to ciszą, czekając na ciąg dalszy, który jednak nie nadszedł.
Podczas gdy niema pustka narastała między nami, a ja próbowałam
zebrać odwagę do zmiany tematu, oddech Shikamaru się uspokajał i
spowalniał. Kiedy na niego zerknęłam, okazało się, że zaczął
przysypiać, a spięte mięśnie twarzy zaczęły się rozluźniać;
wyglądał spokojniej.
–
Shikamaru?
– Jednak nie mogłam pozwolić mu zasnąć. Nie teraz, skoro czas
mnie naglił.
– Ino
naprawdę nic dla mnie nie znaczy – wyznał szybko, albo raczej
wymamrotał, myśląc pewnie, że miałam zamiar dalej rozdrapywać
temat. A nie o to chodziło. – Po prostu przyszła z Choujim...
– Nie
o to chodzi – dodałam ostrzej. Pomyślałam, że może jednak
powinnam zmienić taktykę? Mówić z typowym dla mnie zimnym
wyrachowaniem, zamiast silić się na miły spokój. – Musimy
porozmawiać o czymś innym...
–
Jestem
zmęczony, wiesz? – znów mi przerwał, jak gdyby zupełnie nie
słyszał otaczającego świata. A może było wręcz przeciwnie.
Słyszał go doskonale, po prostu nie chciał mi dać powiedzieć
tego, co miałam mu do przekazania. – Tak cholernie zmęczony.
Dowiedziałem się czegoś o moim ojcu i jego śmierci, i przez to
jestem jeszcze bardziej zmęczony. – Westchnął ciężko,
przeciągle i mocniej ścisnął moją dłoń. Nie wiem, czy
spowodowało to zmęczenie, ale nagle zaczął zachowywać się
zupełnie inaczej niż zwykle. Mimo wyczerpania zachowywał się
niemal władczo. – I bardzo chcę ci o tym opowiedzieć, ale przez
to, jak bardzo zmęczony jestem, nie mogę... Więc daj mi pospać
godzinę. Chcę odpocząć i zapomnieć... tylko na godzinę.
Skończywszy
mówić zsunął się po moich plecach i położył na łóżku,
wtulając w moje ciało. Lewe ramię oplótł wokół mojej talii a
prawą ręką sięgnął po moją dłoń. Nie zliczę, ile razy
przytulał mnie właśnie w ten sposób... była to jego ulubiona
pozycja. Kiedy jednocześnie mógł się przede mną ukryć i być
razem.
Nienawidziłam
tego, że zrobił to akurat teraz.
Nienawidziłam
tego, że chciałam tak zostać już na zawsze.
Ale
najbardziej nienawidziłam tego, że musiałam odejść.
Zapomnieć…
Sama chciałabym zapomnieć o tym, że wyjeżdżam.
Łzy
napłynęły mi do oczu i nie potrafiłam ich powstrzymać. Starałam
się jednak utrzymać emocje i oddech na wodzy, żeby Shikamaru nie
zorientował się, że płaczę. Więc łkałam po cichu, z
zaciśniętymi zębami i gulą w gardle.
Po
czasie spuściłam wzrok na dłonie Shikamaru. Ich widok mnie
otrzeźwił i zarazem zranił – lewa była pożółkła od
wypalonych papierosów, natomiast prawa posiniaczona i rozcięta w
kilku miejscach. Zupełnie jakby wyładowywał złość na czymś
twardym i szorstkim... lub jakby się z kimś bił. Z dwóch
obstawiałam pierwszą opcję – bardziej do niego pasowała.
Pogłaskałam
fioletowe knykcie i spojrzałam za siebie. Shikamaru już twardo
spał.
Powoli
wysunęłam się z jego objęć.
Przed
wyjściem, zostawiłam na biurku karteczkę. „Przepraszam,
musiałam iść. Zadzwonię później i wtedy porozmawiamy” –
mówiła.
I
przysięgam, w momencie pisania wiadomości naprawdę pragnęłam tej
rozmowy.
Nigdy
nie sądziłam, że widok pustego mieszkania sprawi mi taki ból i
zawód. Przywiązałam się do tego miejsca, przywiązałam jak
cholera. Kiedy wyprowadzaliśmy się z Suny, z rodzinnego domu,
czułam ulgę, ponieważ zostawialiśmy za sobą wszystkie złe
wspomnienia. Miał to być początek czegoś nowego, nowej historii –
życia bez brzemienia depresji, zapachu krwi i gęstej atmosfery
smutku. I rzeczywiście, w Konoha znaleźliśmy nowy dom i spokój.
Nie sądziłam, że zaaklimatyzujemy się w tym miejscu tak bardzo.
Oczekiwałam od tego miasta jedynie oddechu świeżości, a dostałam
falę uczuć, gromadę przyjaciół i miłość.
A
teraz kazano mi o tym wszystkim zapomnieć i odejść, bez oglądania
się za siebie. Przecież to nieludzkie.
–
Gotowa?
– U progu drzwi pokoju stanął Kankuro, ubrany na czarno w bluzę
i przetarte spodnie. Grobowy wyraz twarzy mówił mi, że również
nie był zadowolony z naszego wyjazdu i najchętniej kazałby nam
zostać. Ale nie mógł tego zrobić i to go zabijało.
– Taa
– mruknęłam w odpowiedzi, smętnie kiwając przy tym głową.
Siedziałam
na podłodze pośród wszystkich kartonów i nie wiedziałam, od
którego powinnam zacząć. Wziąć najpierw ten z książkami, czy z
ciuchami? Ten pierwszy był ciężki, więc wolałabym go znieść,
kiedy jeszcze miałam trochę siły w rękach. A może powinnam dać
go zanieść bratu, wykorzystując, że już tu był? I tak musiałam
wrócić tu kilkukrotnie, więc zastanawianie się nad kolejnością
było bez sensu, ale… wszystko było lepsze, niż myślenie o
Shikamaru.
Kurwa.
Tak naprawdę zupełnie nie byłam gotowa na ten wyjazd. Nie
psychicznie. Moje serce – ono krzyczało o więcej czasu. Błagało
o jeszcze jeden dzień, ostatnią rozmowę, pożegnanie, kiedy mózg
podjął zupełnie inną decyzję. Z resztą, tłumaczyłam sobie, że
nie powinnam mieć wyrzutów sumienia, ponieważ od rana Shikamaru
nie odezwał się nawet słowem.
Było
już grubo po osiemnastej.
Wstałam,
podnosząc również karton z książkami. Zachwiałam się pod jego
ciężarem, co było dobre, ponieważ znów musiałam całą uwagę
skupić na przeprowadzce. Wysiłek i zajęte ręce działały lepiej
niż niejeden lek uspokajający.
Z
trudem podrzuciłam lekko pudło w rękach, żeby lepiej je uchwycić
i ułożyć w ciele, kiedy Kankuro postanowił mi je zabrać.
–
Pomogę
ci, siostra – zaproponował. Odruchowo cofnęłam się o pół
kroku.
– Dam
radę, możesz wziąć kolejne.
– Ten
jest najcięższy, nie bądź niemądra. – Złapał za karton z
drugiej strony. – Daj mi to.
–
Kurwa,
powiedziałam, że dam radę! – niespodziewanie podniosłam głos,
co mnie otrzeźwiło, gdy skrzyżowałam wściekłe spojrzenie ze
spojrzeniem Kankuro. Był zdziwiony i zmartwiony. – Znaczy… ja…
– zaczęłam, chcąc jakoś usprawiedliwić wybuch złości. Nawet
nie zdawałam sobie sprawy, jakim kłębkiem nerwów się stałam.
Zupełnie jak tykająca bomba, odliczająca sekundy do detonacji.
– Wiem,
siostra, jesteś silna i dasz radę sama. Ale silne osoby też czasem
potrzebują pomocy, wiesz?
Nagle
w Kankuro dostrzegłam zupełnie inną osobę. Hej, braciszku, kiedy
ty tak wydoroślałeś, co?
Bez
słowa oddałam mu pudło z książkami, sama sięgając po kolejne.
Nieustannie czułam na sobie świdrujące spojrzenie; wrażenie to
nasiliło się, gdy po minięciu Kankuro usłyszałam dźwięk
przychodzącej wiadomości z tylnej kieszeni moich spodni. Zrobiło
mi się gorąco.
–
Dostałaś
esemesa – zauważył celowo brat, gdy postanowiłam zignorować
sygnał i wyszłam na korytarz.
– Brawo
geniuszu – skwitowałam.
Przeszliśmy
do pustego salonu; z niego już wczoraj firma zajmująca się
przeprowadzkami zabrała wszystkie rzeczy, oprócz sofy, na której
spał Kankuro. On sam przetransportował swoje klamoty do akademika
dwa dni temu.
– Nie
zobaczysz od kogo? Nie odpiszesz? – dalej dociekał.
„Nie
–
chciałam
wykrzyczeć – ponieważ
wiem, że jest od Shikamaru". Nie
musiałam wcale tego sprawdzać.
–
Powiedziałaś
Shikamaru o wyjeździe?
– To
chyba nie twój interes – chciałam go zbyć. Przy drzwiach
wyjściowych próbowałam założyć adidasy, jednak z kartonem w
rękach było to dość ciężkie zadanie.
–
Temari,
bądź poważna. Przecież ten dzieciak zasługuje na twoje
wyjaśnienia, nie możesz tak po prostu sobie wyjechać!
No
tak, powinnam się spodziewać, że Kankuro nie pomagałby mi
bezinteresownie i z czystej troski.
Ostentacyjnie
upuściłam z hukiem karton i w końcu założyłam te pieprzone
adidasy. Miałam już po dziurki w nosie tego, że wszyscy dookoła
mówili mi, jak powinnam postępować ze swoim związkiem. Wczoraj
wieczorem Tenten truła mi o tym cały wieczór na facebooku i w
rozmowie telefonicznej, dlatego dziś rano poszłam do domu Nara z
mocnym postanowieniem wytłumaczenia wszystkiego Shikamaru. Przecież
to nie moja wina, że nie pozwolił mi dojść do słowa. Nie moja
wina, że zasnął i postawił mnie w niezręcznej sytuacji. Nie moja
wina, że odezwał się dopiero teraz, kiedy do faktycznego czasu
wyjazdu zostało raptem pół godziny i ściąganie go tu nie miało
już najmniejszego sensu. Nie moja wina, że każda kolejna minuta
zwlekania oddalała mnie od wyznania wszystkiego, że każda kolejna
godzina dokładała cegiełkę do budującego się między nami muru.
Nie
moja wina, tylko jego – tego pieprzonego, nieuczciwego i
niesprawiedliwego Losu.
Wściekła
na siebie, na Kankuro i cały świat, wyciągnęłam z tylnej
kieszeni komórkę, odblokowałam ekran i odczytałam wiadomość od
Shikamaru. Zaledwie przeleciałam ją wzrokiem, doskonale wiedząc,
czego mogłam się spodziewać. „Dopiero
wstałem", „o czym chciałaś rozmawiać", „mogę
przyjść" i
kilka niepotrzebnych, zbędnych słów i zdań, które chyba napisał
będąc wciąż na wpół śpiącym: „przepraszam",
„kocham cię".
Wtedy,
wiedziona smutkiem, rozpaczą i złością, w odpowiedzi wystukałam
jedno słowo: „Wyjeżdżam"
i
natychmiast wyłączyłam telefon.
–
Zadowolony?
– głos wypełniony miałam goryczą i wstrzymywanymi łzami.
Szybkim
krokiem opuściłam mieszkanie i zaczęłam zbiegać po schodach.
Przez trzymane pudło nie mogłam patrzeć pod nogi, mimo tego bez
problemu odnajdywałam kolejne stopnie, do czasu gdy napotkałam
jeden mokry od śniegu. Stopa omsknęła mi się i uderzyłam tyłkiem
o zimny marmur, karton wylądował tuż obok, zaraz staczając się
na półpiętro. Zawyłam z bólu, zaklęłam siarczyście i tak po
prostu, najzwyczajniej w świecie rozryczałam się na pustej,
pieprzonej klatce schodowej. Nie przestałam nawet kiedy Kankuro
zrównał się ze mną i spojrzał na mnie z troską. Nie skomentował
– jedynie postawił pudło z ciuchami na to, które sam niósł i
zostawił mnie samą z moim smutkiem.
Nie
wiedziałam, ile czasu minęło zanim się uspokoiłam. Pięć minut,
dziesięć, trzydzieści? Nieistotne. W międzyczasie bracia zdążyli
zapakować do auta wszystkie rzeczy, wielokrotnie mnie mijając.
Usiadłszy
na tylnym siedzeniu w samochodzie, czułam wyłącznie pustkę.
Opuchnięte od płaczu powieki kleiły mi się do snu, byłam
spragniona i po prostu już tym wszystkim zmęczona. Skoro miałam
wyjechać, skoro nareszcie przyjęłam to do wiadomości i
zaakceptowałam, chciałam zrobić to jak najszybciej, dlatego
poprosiłam:
–
Ruszajmy
w końcu.
Więc
ojciec przekręcił kluczyk w stacyjce, silnik zaskoczył i koła
ruszyły.
Nie
wiem czemu, ale w tamtej chwili ostatni raz chciałam zobaczyć park,
w którym z Shikamaru tak często się spotykaliśmy. Można
powiedzieć, że było to tak trochę „nasze
miejsce".
Diabeł
musiał mnie do tego podkusić, albo Amor, który ostatkami sił
próbował na wszystkie sposoby uratować ten związek, ponieważ gdy
spojrzałam przez tylną szybę samochodu na oddalający się widok
parku, dostrzegłam wybiegającego z niego Narę. Gdy zobaczył
odjeżdżające auto, biegł za nami jeszcze przez chwilę, jednak
równie szybko zrezygnował. Zrozumiał bowiem, tak samo jak ja, że
było już za późno.
Odwróciłam
się przodem do kierunku jazdy, zaciągnęłam mocno na głowę
kaptur bluzy i po prostu modliłam się, żeby znowu się nie
rozpłakać. Jednocześnie do głowy wpadła mi okropna myśl.
„Gdybym
mogła wybrać, wolałabym znów zobaczyć martwe ciało matki, niż
zrozpaczony wyraz twarzy Shikamaru".
Stał
przed domem państwa Hyuuga od dobrych dziesięciu minut. Było już
po dziesiątej wieczorem, a on ‒ jak ten ostatni frajer –
sterczał w deszczu, wyczekując nie wiadomo czego, kompletnie nie
wiedząc po co. Przecież niedługo miał pociąg, powinien być w
połowie drogi na stację, a zamiast tego jego buty w magiczny sposób
dosłownie przykleiły się do mokrego chodnika.
Początkowo
nawet nie miał zamiaru tu przychodzić. Gdy tylko spakował do
plecaka najpotrzebniejsze rzeczy, wyszedł z domu z myślą jak
najszybszego dotarcia na peron. Jednak gdzieś między ulicą
Sarutobiego a Aleją Powstańców jego nogi zmieniły samoistnie
kierunek. Zanim się zorientował, stał już tu, wpatrując się w
okno ukochanej, w którym mógł ujrzeć jedynie podświetloną przez
przyćmione światło firankę.
Przez
ostatni tydzień czuł się okropnie. Wybrakowany, zmęczony,
bezsilny. Nie mógł przestać rozmyślać nad całą sytuacją. Czy
na pewno postępował słusznie? Czy rzeczywiście chciał odejść?
I wszystkie wspomnienia; nachodziły go w najmniej spodziewanych
momentach. Nieraz przyłapywał się na tym, jak zaciska pięści ze
złości – złości na siebie, na los, na Tego Na Górze.
Zacieśniał palce właśnie wtedy, gdy do jego głowy napływały
obrazy z przeszłości. Piękne, szczęśliwe i beztroskie. Dlaczego
musiały takie być? Przez to jeszcze trudniej mu było odejść,
zrezygnować z tego cudownego życia.
Spuścił
wzrok, spoglądając gdzieś w ziemię. Jak na złość, w jednej z
kępek trawy ujrzał kilka kamieni. Kamień – zwykły obiekt
pochodzenia mineralnego o stałej konsystencji. Nic specjalnego dla
kogoś postronnego. Jednak dla niego… ten zwykły kawałek skały
był wspomnieniem, jednym z tych najmilszych. Doskonale pamiętał,
kiedy przyszedł do Hinaty, poszukując u niej wsparcia i
pocieszenia. Każdy szczegół tego krótkiego spaceru wyrył mu się
mocno w pamięci, a już najwyraźniej chwila, gdy odkrył, że
dziewczyna jest piękna – piękna dla niego.
Gdyby
ktoś teraz spytał go: jak się czujesz? Z pewnością
odpowiedziałby, że okropnie, i że to jedno słowo nie jest wstanie
wyrazić tak naprawdę jego uczuć. Bo w rzeczywistości czuł się
jeszcze gorzej.
Ostatni
raz spojrzał w okno pokoju Hinaty. Ujrzał w nim jakby cień
dziewczyny i jego serce przez moment biło szybciej. Szepnął
„Kocham Cię” w przestrzeń, jakby ona mogła go usłyszeć, co
było przecież niedorzeczne, niemożliwe.
Obrócił
się, zaciskając pięści. Uciekł w deszcz, choć serce żądało
powrotu.
Sakura
i Sasuke siedzieli ramię w ramię na drewnianej ławce. Peron był
prawie pusty – widoku dopełniali krążąca tam i z powrotem
starsza pani, kobieta w drogim płaszczu, ołówkowej spódnicy i
telefonem przyklejonym do ucha, bezdomny szukający ciepła w
ułożonych przy ścianie kartonach.
„Pociąg
osobowy kolei Konoha do stacji Ume, przez stacje Miyaki, Suna i Hansu
podjedzie na tor 2 przy peronie 3. Planowy odjazd pociągu o godzinie
23:05, aktualne opóźnienie 5 min. Za wszystkie utrudnienia
przepraszamy" –
oznajmił
spiker.
Haruno
tupała w miejscu stopami.
–
Myślisz,
że przyjdzie? – spytała w przestrzeń.
– Nie
wiem, to ty z nim ostatnia rozmawiałaś – odburknął Uchiha. –
Jakie miał nastawienie?
–
Trochę
go złamałam, ale wciąż był zdeterminowany jechać.
– W
takim razie mamy przesrane, na pewno przyjdzie.
Do
odjazdu, wliczając opóźnienie, pozostało piętnaście minut.
Sakura
westchnęła i mocniej ścisnęła w ramionach plecak, w którym
umieściła cały swój dobytek. Nawet gdyby chciała, nie mogłaby
zabrać więcej, chociażby małej walizki, bo wtedy jej mama
zaczęłaby coś podejrzewać. Wciąż była przekonana, że jej
córka nocowała dziś u Ino i dziewczyna aż bała się pomyśleć,
co będzie, kiedy odkryje prawdę. Co zrobi jej rodzicielka, gdy
wejdzie do jej pokoju i zobaczy jej list pożegnalny? Długo się
zbierała do napisania go, układała w głowie, skreślała zdania,
żeby finalnie zostawić zaledwie kilka linijek. O nią martwiła się
najbardziej. Jak poradzi sobie z tym, że została w mieście sama?
Czy kiedyś jej to wybaczy?
Kolejne
westchnięcie. Podobno wzdychali tylko ci ludzie, którzy noszą w
sercu wiele trosk i po raz pierwszy w życiu Sakura doświadczyła
tego na własnej skórze. Od kilku dni nie robiła nic innego, oprócz
wzdychania.
„Pociąg
osobowy kolei Konoha do stacji Ume, przez stacje Miyaki, Suna i Hansu
podjedzie na tor 2 przy peronie 3. Planowy odjazd pociągu o godzinie
23:05, aktualne opóźnienie 5 min. Za wszystkie utrudnienia
przepraszamy" –
znów
rozbrzmiało na stacji. Wskazówki zegara zatrzymały się: krótsza
na jedenastce, dłuższa na dwunastce.
A
może nie powinna wyjeżdżać? Szczerze mówiąc, bała się jak
cholera. Bała się tak bardzo, że od kilku dni nie udało jej się
zmrużyć oka, dlatego wypijała cztery kawy i trzy zielone herbaty
dziennie. „To
tylko stres związany z niepewnością" –
tłumaczyła
sobie, powtarzała. Kiedy już wsiądzie w pociąg, ułoży się
wygodnie w fotelu, na pewno się uspokoi. W Ume przesiądą się do
drugiego i dojadą do miejsca docelowego, gdzie będą szczęśliwi.
Na pewno.
Zapomniała
o rękawiczkach. Nie zabrała ich z szafki przy drzwiach wyjściowych
i nienawidziła siebie za to, ponieważ palce zdążyły jej już
zsinieć z zimna. Po raz kolejny potarła jedną ręką o drugą,
mimo że jakiś czas temu trick ten przestał działać. Wtedy
właśnie wydarzył się cud – poczuła ciepło czyiś dłoni.
Sakura
spojrzała na Sasuke. Chciała wyczytać z jego twarzy jakiekolwiek
emocje, z samej mimiki odgadnąć znaczenie gestu. Chłopak jednak
był niewzruszony, z typową dla siebie obojętnością wpatrując
się w tory.
„Pociąg
osobowy kolei Konoha do stacji Ume, przez stacje Miyaki, Suna i Hansu
podjeżdża na tor 2 przy peronie 3. Proszę odsunąć się od
torów".
Słysząc
komunikat zgodnie wstali z ławki. Dłonie zwolniły uścisk, zajęte
zarzucaniem na ramiona bagaży – plecak dziewczyny i sportową
torbę podróżną Sasuke. Haruno nie spodziewała się powtórzenia
cudu sprzed chwili, dlatego chcąc zachowywać się naturalnie i
nienachalnie, zacisnęła palce na szelkach plecaka. Wtedy Uchiha
zaskoczył ją ponownie; wystawił w jej stronę rękę w
jednoznacznym geście.
– Nie
musisz tego robić – powiedziała; w jej głosie dźwięczały ból
i rozczarowanie. – Mówiłam, że niczego nie oczekuję.
Sasuke
w odpowiedzi jedynie poruszył zachęcająco ręką. Kiedy to nie
zadziałało, westchnął cicho i wymamrotał pod nosem:
–
Czasem
też robię coś bezinteresownie.
Zawstydził
się i tyle Sakurze wystarczyło, żeby przekonać się, że nie był
to wymuszony gest. Z delikatnym uśmiechem błąkającym się na
wąskich, popękanych od zimna ustach, ułożyła dłoń na dłoni
chłopaka, a place splotły się w mocnym uścisku. Może jeszcze
istniała nadzieja dla tej miłości?
W
tamtym momencie po peronie echem rozszedł się stukot stóp
uderzających o marmurowe kafle schodów. Zwrócili się w ich
kierunku akurat, gdy blond czupryna wychyliła się na widoku, a
pociąg ciężko zaczął wtaczać się na stację po odpowiednim
torze.
–
Sakura,
Sasuke! – Uzumaki próbował przekrzyczeć turkotanie pociągu.
– No
w końcu, Młotku – zaczął Sasuke, lustrując zdyszanego
przyjaciela spojrzeniem. – Już myśleliśmy, że nawet się z nami
nie pożegnasz.
Naruto
ciężko dyszał po minionym biegu. Oparłszy ramiona o kolana w
zgiętej pozycji, miał idealny widok na splecione dłonie pary.
Zdziwił się, a jakże! Jednak bardziej zaskoczyły go jego własne
myśli, które natychmiast zaczęły wdzierać się do jego głowy.
Jedyne, o czym wtedy myślał, były tęsknota za Hinatą i ciężar
na sercu, który powodował trudności z oddychaniem. Doznał
olśnienia. Paradoksalnie, zamiast cieszyć się, że pociąg jeszcze
nie odjechał i zdążył, czym martwił się jeszcze przed minutą,
był tym faktem załamany. Podświadomie pragnął zostać w Konoha
całym sercem i miał nadzieję na samoistne rozwiązanie dylematu i
może… może nie będzie musiał wyjeżdżać.
Jasne,
przecież nikt mu nie kazał ruszać w podróż w nieznane, ba, nawet
mu to odradzali. Ale Naruto nie byłby Naruto, gdyby nie próbował
pomagać przyjaciołom i być z nimi zawsze, za wszelką cenę, na
zawsze. Wierzył, że jest ich siłą, puzzlem dopełniającym całą
układankę, wbił to sobie do głowy i uparcie nie chciał uwierzyć,
że mogło być inaczej. Aż do teraz, do momentu, w którym
zobaczył, że ta dwójka wcale nie potrzebowała jego opieki,
ponieważ byli w stanie doskonale zadbać o siebie nawzajem. Te
splecione dłonie mu to uświadomiły.
– No
pewnie – odparł z krzywym uśmiechem, powoli zaczynając łapać
oddech. – Muszę przecież dać wam po kopniaku na szczęście!
Cała
trójka odetchnęła w duchu z niewyobrażalną ulgą.
Kiedy
Naruto odprawiał przyjaciół stojąc pod oknem ich przedziału,
mimo wszystko czuł w sercu smutek i nie był w tym osamotniony.
Ciężka atmosfera rozstania nie zniknęła do ostatniej chwili.
Konduktor dał sygnał do odjazdu, głośny gwizd przeszył peron na
wskroś i pociąg ruszył z miarowym stukotem. Ostatnim, co zdołał
zobaczyć, były błyszczące od łez, szmaragdowe oczy Sakury i
obejmujące ją ramię Sasuke.
Miał
nadzieję, że niedługo znów ich spotka.
Dojechaliśmy
do Suny już po północy. Większość drogi przespałam, wymęczona
płaczem i utulana rytmem jazdy auta, dlatego gdy ręka Kankuro
dotknęła mojego ramienia, wzdrygnęłam się.
–
Jesteśmy
– oznajmił brat.
Na
wpół otwartymi oczami wyjrzałam za okno. W ciemności widziałam
niewyraźne kontury drzew i domu. Stare, żeliwne ogrodzenie, na
którym raz nadział się Gaara, gdy próbował przede mną uciec.
Znajome budynki na oświetlonym kilkoma lampami ulicznymi osiedlu –
teraz wyglądało na wymarłe, ale od rana znów będzie tętnić
życiem i plotkami. Ludzie będą się zastanawiać, dlaczego
wróciliśmy, czy zamierzamy zostać na dłużej, czy tylko chwilowo,
jak długo tu wytrzymamy. Miałam tylko nadzieję, że nie ja będę
odpowiedzialna za poranne zakupy, ponieważ w tej chwili zupełnie
nie miałam siły mierzyć się z ciekawskimi spojrzeniami sąsiadów.
– W
porządku Temari?
Zwróciłam
się w stronę Kankuro. Dopiero teraz zauważyłam, że zostaliśmy w
aucie sami – ojciec i Gaara musieli wyjść jeszcze gdy spałam.
Kiwnęłam
niemrawo głową w odpowiedzi, sięgając do pasa i odpinając go.
Już byłam zdeterminowana i gotowa psychicznie złapać za klamkę i
zmierzyć się z zimowym ziąbem, ale znowu przez puchową kurtkę
poczułam uścisk brata. Po skrzyżowaniu spojrzeń przeszedł mnie
dreszcz – był cholernie poważny.
–
Siostra,
spytam ostatni raz – zaczął powoli, jakby bojąc się, że przez
zaspanie nie zrozumiem jego słów. – Jesteś pewna, że chcesz tu
zostać?
W
tamtym momencie obudziłam się na dobre. Czułam się… po prostu
źle z myślą, że wszyscy krytykowali moją decyzję. Trochę
oszukana. Zamiast mnie wspierać, mówiąc „dobrze
robisz",
dokładali kolejnych zmartwień i wyrzutów sumienia.
Nie
uznałam odpowiedzenia na to pytanie za konieczne, więc po prostu
wyszłam z auta. Może to uświadomi bratu, jak wielkie faux
pas
popełnił
i wreszcie zamknie mordę. Mróz zacinał, drogę do drzwi
wejściowych pokonałam niemal biegiem. Za nimi wcale nie zwolniłam
tempa. Światło paliło się jedynie w kuchni, gdzie najpewniej
siedzieli ojciec z Gaarą; poświata sięgała połowy przedpokoju,
wejścia do salonu i pierwszego stopnia schodów. To nimi czym
prędzej pognałam do góry, skacząc co drugi stopień, ciemność
na piętrze mi nie przeszkadzała, bo wciąż pamiętałam rozkład
domu doskonale – w mig odnalazłam drzwi swojej sypialni, które
otworzyły się z cichym jęknięciem nienaoliwionych i dawno nie
używanych zawiasów.
Przez
okno do pokoju wpadała łuna księżycowa, rozświetlając stojące
na podłodze kartony, stelaż łóżka i oparty o niego materac.
Meble zostały przewiezione południem przez firmę przeprowadzkową,
jednak nikt nie pofatygował się, żeby je ustawić w uporządkowany
sposób. Ale jak mówią: „Bałagan
w pokoju pomaga uporządkować myśli".
Podeszłam
do łóżka, uważając by nie przewrócić się o pudło, i
zaciągnęłam na nie materac. Widziałam, że w jednym z kątów
pokoju leżała zapakowana pościel, jednak nie miałam siły i nie
chciałam jej dzisiaj rozkładać. Marzyłam już tylko o śnie.
Musiałam
jednak jeszcze chwilę poczekać, odrobinę, ponieważ ktoś
nieśmiało zapukał do drzwi.
– Mogę?
Głowa
Gaary wychyliła nieśmiało zza framugi. Widząc mój nieznaczny
znak ręką, aby wszedł, zrobił pół kroku w przód i ukazał się
w pełnej posturze. Wyglądał na zakłopotanego, ale też
zdecydowanego.
– Wiem,
że jesteś zmęczona, ja też, więc będę mówił szybko –
zaczął. – Chcę ci tylko powiedzieć jedną rzecz i wychodzę.
„Dziękuję,
podjęłaś dobrą decyzję" –
niemo
modliłam się, żeby usłyszeć słowa pocieszenia. Próbowałam mu
to pokazać spojrzeniem, lecz chyba nie byłam w tym dobra, ponieważ
zupełnie nie zrozumiał przekazu.
–
Doceniam,
co dla mnie robisz, ale naprawdę… nie musisz, Temari. Jeśli to ma
oznaczać, że będziesz nieszczęśliwa, nie chce żebyś tu
zostawała, dlatego...
– Wyjdź
– przerwałam mu, nie mogąc już tego więcej słuchać.
–
Jeszcze
nie skończyłem…
– Ale
ja tak, wyjdź.
Może
telepatia nie była moją mocną stroną, ale w zabijaniu wzrokiem
byłam już absolutnie najlepsza. Nie musiałam kolejny raz powtarzać
– Gaara opuścił pokój, wyraźnie zawiedziony.
Też
byłam zawiedziona. Liczyłam na to, że on jako jeden z nielicznych
będzie stał po mojej stronie.
Z
ciężkim westchnieniem wypuściłam z płuc oddech. Zwiększyłam
też częstotliwość mrugnięć, aby czym prędzej odgonić
napływające po raz kolejny łzy. Skąd się brały? Sądziłam, że
człowiek miał ograniczoną ilość płynów w organizmie i moje
były już całkowicie wyczerpane.
„Woda
–
pomyślałam.
–
Ona
pomoże mi się uspokoić".
Pod
wpływem impulsu zeszłam do kuchni po szklankę wody. Pożałowałam
tego w momencie, gdy zobaczyłam siedzącego przy stole tatę; był
ostatnią osobą, której twarz chciałam zobaczyć przed pójściem
spać.
Bez
słowa podeszłam do zlewu i podstawiłam pod kran stojącą na
blacie szklankę, zostawioną pewnie przez któregoś z braci.
Chciałam uciec bez słowa, taki był plan, i już miałam nadzieję,
że misja zakończy się sukcesem, kiedy usłyszałam za sobą głos
ojca:
–
Temari?
– Przystanęłam w progu, wyczekując. Minęło kilka sekund zanim
wznowił wypowiedź. – Myślę, że postąpiłaś słusznie.
Nogi
się pode mną prawie ugięły.
Ze
wszystkich ludzi na ziemi… jaką ironią było to, że akurat ten
człowiek wypowiedział słowa, które pragnęłam usłyszeć. Może
właśnie dlatego, zamiast pocieszyć, zrzuciły mi na serce kolejne
ciężkie kamienie.
Powinnam
smażyć się w Piekle, ponieważ wróciwszy do pokoju uruchomiłam
telefon. Powód? Chyba po prostu chciałam się poczuć jeszcze
gorzej, dobić do końca, pójść za ciosem i przeżyć wszystko
jednego dnia, jednej nocy, żeby później znów dusić resztę w
sobie i udawać silną.
Zastane
w skrzynce odbiorczej wiadomości mi w tym pomogły:
Trzy
od Tenten:
„Miałaś
załatwić to delikatnie, Boże, Tem".
„Spotkałam
się z Shikamaru. Chciał wyjaśnień, więc mu wszystko
powiedziałam. Wyglądał okropnie. Totalnie zdruzgotany. Serio
musiałaś to zrobić w taki sposób?".
„Naprawdę
cię nie rozumiem".
I
jedną od Shikamaru:
„Wytłumacz
mi, chyba zasługuję chociaż na tyle".
Wszystkie
razem wydusiły ze mnie szloch.
„Przepraszam,
ze zmarnowalam nasza milosc" –
wystukałam
w odpowiedzi, obraz mając zamazany od łez.
Dlaczego
musiałam to tak bardzo skomplikować? Spierdolić dokumentnie? Co
było ze mną nie tak? Pieprzony robot z zepsutym mechanizmem.
Przecież miałam mu tylko powiedzieć, że wyjeżdżam. Nie chciałam
łamać serca Shikamaru w taki sposób.
Miałam
po prostu przytulić go na pożegnanie i powiedzieć, że przecież
wszystko będzie w porządku.
Wyłączyłam
komórkę, a wraz z nią życie w Konoha.
„I'm
out".
„Tak
trudno odejść –
dopóki
się nie odejdzie.
A
wówczas to najłatwiejsza rzecz pod słońcem.”
~John
Green „Papierowe miasta”
Tak, po roku ośmiu miesiącach i siedmiu dniach udało mi się w końcu skończyć ten rozdział.
Wesołych Świąt, kreciki! I żeby poszło w cycki! ♥
Wesołych Świąt, kreciki! I żeby poszło w cycki! ♥
Z dziwnych przyczyn dokończyłam lekturę dzisiaj (w sumie to czytałam dwa razy, bo coś mi po północy nie szło;/) i na usta mi się cisnęło tylko jedno: wow!
OdpowiedzUsuńSzanuję ogromnie, nie dość, że za świąteczny cud, to jeszcze za mocne zagranie na uczuciach. Naprawdę myślałam, że oni się tam nieźle zleją. Ale z jakiegoś powodu czuję się mega usatysfakcjonowana tym, co się wydarzyło między Sasuke i Shikamaru.
Bo co do ShikaTema... jeny, rozdarło mi to serce, ale na swój sposób uwielbiam takie sceny rozstania . No i tutaj tak mam, że zaczęłam kombinować, co zrobi Shikamaru. Ah! JARA mnie to! Tak jak scenka SasuSaku z tą rąsią. Kurcze no, Chustii ten rozdział, mimo że dodany PO TAK DŁUGIEJ PRZERWIE, to serio małe cudeńko. Zawsze miałam mega radochę z Twojej twórczości, ale to jakoś złapało mnie mocniej. Nie wiem dlaczego, może z tęsknoty za tą historią, za bohaterami?
Wesołych Świąt :D
Kiedy następny rozdział ? Tak trzymaj
OdpowiedzUsuń