24 grudnia 2017

Rozdział 20

Niebo dziś pozwala mi na pochowanie wspomnień.
Kocham Cię. Kochałam Cię. Błądzę. Nie wiem co czuję.
Pragnę Cię, pragnę Twojego ciepła, Twych silnych ramion. Noc zamienia się w dzień.
Moje zakochanie przemienia się w miłość. Czystą miłość.
Ciepłem słów łagodzę Twą znieczulicę. Potrzebuję Cię.
Odchodzę wołając niemym krzykiem Ciebie.
Nie nadchodzisz.”


21 grudnia, sobota
Cmentarz o ósmej rano był zupełnie pusty. W nocy spadł śnieg, dlatego idąc między nagrobkami, Shikamaru zostawiał za sobą świeże ślady. Biały puch skrzypiał pod butami.
Nasyp pogrzebowy Shikaku również został opruszony; minie jeszcze sporo czasu, nim grunt osiądzie i będzie można postawić płytę nagrobną. Póki co za znak rozpoznawczy musiał starczyć drewniany krzyż z wypisaną tabliczką z informacjami o zmarłym.
Shikamaru stanął naprzeciw i wbił wzrok w imię ojca. Nie wiedział, co powinien zrobić. Uklęknąć? Pomodlić się? Nie wierzył za bardzo w Boga, a przynajmniej nie teraz, kiedy zabrał mu dwie ważne osoby z jego życia. Był wściekły i rozsierdzony... a jednocześnie spokojny. Ponieważ ufał, że teraz będzie już tylko lepiej.
A może powinien zacząć od przeprosin?
Takprzyznał – należą ci się przeprosiny, tato.
Mimo tego się nie odezwał – ani na głos, ani w myślach. Nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Być może takie nie istniały. Nie miał też wystarczająco dużo odwagi, by to zrobić.
Usłyszał ciche chrząknięcie i skrzypienie butów na śniegu. Po chwili dźwięki ustały, a obok niego stanęła postać w czarnej kurtce.
Jesteś ostatnią osobą, od której spodziewałem się wiadomości – powiedział Shikamaru, podnosząc wzrok. Sasuke wyglądał okropnie; szara cera, podkrążone oczy, zarost na wychudzonych policzkach. – A jednocześnie jakoś nie dziwi mnie twój widok. Masz wyczucie, koleś.
Gdy wczoraj wieczorem czytał esemesa od Sasuke, miał wrażenie, że los śmieje mu się w twarz. Spotkajmy się”.
Cały dzień analizował wszystkie informacje, które znalazł w zeszycie ojca. Zastanawiał się, co powinien z nimi zrobić. Zanieść na policję? Dobry pomysł, może nawet by poszedł na posterunek, gdyby nie usłyszał w lokalnym radiu, że Rodzicobójca z Konohy zmarł w więzieniu. Podobno samobójstwo. Zdziwił się, a jakże! I zrozumiał coś bardzo istotnego: za wszystkim stało Akatsuki.
Sorry, że tak nagle i o wczesnej porze, ale czas mnie trochę nagli – wyjaśnił krótko Sasuke.
Z kieszeni wyciągnął paczkę mentolowych papierosów i zaproponował Shikamaru. Ten odmówił i sięgnął po swoje – Malboro Goldy.
Przez długą chwilę palili w milczeniu, mimo że mieli tak wiele do powiedzenia.
To ja ich zabiłem – wyznał Sasuke, nagle, bez ostrzeżenia. Zupełnie tak samo jak wtedy, gdy wystrzelił pocisk z pistoletu... Powinien załatwić to od razu, póki jeszcze miał odwagę.
Shikamaru drgnął. Upuścił niedopałek papierosa, który z sykiem zgasł przy kontakcie ze śniegiem. Spojrzał na starego kumpla, prosto w oczy – nie uciekał spojrzeniem na boki.
Po chwili się zaśmiał.
Właściwie mogłem się tego spodziewać. Nieźle to sobie, skurwiele, zaplanowali...
Sasuke nie rozumiał. Spodziewał się obitej twarzy, może nawet przestawionej żuchwy. Spokojna reakcja Shikamaru nijak mu pasowała do tego scenariusza.
Żałoba chyba komuś nieźle poprzestawiała we łbie”.
O czym ty pieprzysz?
O Akatsuki – odparł gładko.
Mimo tego Sasuke zauważył, jak zaciskał pięści. W środku musiał gotować się ze złości. Dlaczego go po prostu nie uderzył? Tak byłoby prościej. Przemoc była łatwiejsza niż rozmowa – pomagała rozładować emocje i zostawiała po sobie jedynie powierzchowne rany i siniaki, które szybko się goiły.
W przeciwieństwie do ran wewnętrznych, tych na sercu, duszy i honorze.
Całkiem sprytne: wrobić najpierw starszego, a potem młodszego brata Uchiha w morderstwa.
Sasuke zmierzył Shikamaru uważnym spojrzeniem. Próbował ocenić, na ile słowa kumpla mogły pokrywać się z prawdą. Oszalał? Z pewnością, skoro głosił takie farmazony. A może mówił to naumyślnie, ponieważ chciał mu dopiec? Dokopać słownie. W końcu Nara zawsze wolał potyczki intelektualne od rozwiązań siłowych.
Co chcesz przez to powiedzieć? – spróbował delikatnie wybadać grunt.
Shikamaru przybliżył się, stając niecałe pół kroku od niego. Patrzył mu prosto w oczy, z pozoru spokojny, ale Uchiha widział, jak ledwo utrzymywał nerwy na wodzy. Obwiniał go, nie miał co do tego wątpliwości. Świadczyły o tym: napięte mięśnie żuchwy oraz drżące, patrzące z nienawiścią tęczówki.
To, że jebane Akatsuki wycyckało nas obu – powiedział przez zaciśnięte zęby, uśmiechając przy tym gorzko. – Chociaż ciebie chyba bardziej.
A skąd ty, do kurwy, możesz to wiedzieć?!
Wybuchł Sasuke. Doskoczył do Nary i chwycił go za poły kurtki. Nie chciał tego, ale emocje, pytania bez odpowiedzi kłębiące się w jego głowie, oraz zwykły instynkt, wyćwiczony w sali treningowej Akatsuki, wzięły nad nim górę. Ręce mu się trzęsły, zarówno z zimna, jak i ze złości.
Puść mnie, a wszystko ci wyjaśnię.
Po chwili Shikamaru zaczął wyłuszczać Sasuke całą sytuację. Kiedy skończył, poczuł się lżejszy o kilka kilogramów – świadomość, że nie może już pomóc Itachiemu, a jego ojciec starał się na marne, ciążyła mu niczym ważący tonę głaz. Teraz natomiast głaz zdawał się przygniatać ciężarem Uchihę, który ukucnął przy mogiłach i zarzucał mu szaleństwo. Ręce bezładnie zwiesił na kolanach, zgarbiony i pokonany. Zwariowałeś”, Nie wierzę” mamrotał bezustannie – To niemożliwe”.
Odezwał się dopiero po dobrych dziesięciu minutach. W tym czasie Shikamaru wyciągnął kolejnego papierosa i odpalił go zapalniczką.
Więc twierdzisz, że Itachi był niewinny? – Nerwowo przeczesywał włosy. – Ale niby jak? Przecież dowody...
Tak jak mówiłem: Akatsuki musiało mieć swojego człowieka w policji, który zadbał o to, żeby podłożyć narzędzie zbrodni w odpowiednim miejscu. Musieli użyć pistoletu, z jakim Itachi często ćwiczył, dlatego było na nim pełno jego odcisków palców. Mój ojciec dotarł do tego człowieka i nakłonił go do współpracy. Ten opowiedział mu wszystko... Naprawdę, twój brat został wrobiony po mistrzowsku.
Rzucił kontrolne spojrzenie Sasuke – teraz dla odmiany w zamyśleniu szczypał palcami usta.
Co zamierzasz z tym zrobić?
Ja? Z czym – bąknął, wyrwany z zadumy.
Mam wszystkie dowody w domu – kontynuował Shikamaru, wydmuchując dym z ust. – Notatki mojego ojca, nagranie przesłuchania tego człowieka, można dojebać Akatsuki. Nie chcesz oczyścić imienia brata?
Sasuke pokręcił głową, podniósł się i wzruszył ramionami.
Teraz to i tak już nie ma znaczenia. Jest za późno...
...a to wszystko moja wina”.
Shikamaru splunął mu pod nogi.
Itachi był niewinny, Sasuke. Naprawdę jest ci to obojętne? To, że ludzie zapamiętają go jako mordercę?! – Zacisnął mocno pięści, czując, jak wzrasta w nim złość. – Wiesz, myślałem, że nie mam prawa cię osądzać. Fakt, zabiłeś... zabiłeś mojego ojca, ale nie chciałeś tego, zostałeś zmanipulowany. Mój ojciec skazał twojego brata na śmierć... Chociaż również tego nie chciał. Ale on szukał dowodów na uniewinnienie Itachiego, do samego końca! I w końcu je znalazł… Tylko nie zdążył ich nikomu przedstawić. A ty, jako brat.... chcesz po prostu odpuścić?
Shikamaru wyrzucił spalonego papierosa na śnieg. Odczekał chwilę, myśląc, że Sasuke może jeszcze zmieni zdanie. Nie doczekawszy się reakcji, odchrząknął, żeby zwrócić na siebie uwagę kumpla i przyłożył mu prawym sierpowym, gdy ten zwrócił się w jego kierunku. Zachwiał się i upadł, a lejąca mu się z nosa krew zostawiła czerwone ślady na świeżej bieli.  
Nara natomiast poczuł pulsowanie na całej dłoni. I pieprzoną ulgę.
W takim razie spieprzaj z Konohy i nie pokazuj mi się więcej na oczy – powiedział przez zaciśnięte z bólu zęby. – Mimo wszystko nie jestem na tyle miłym facetem, żeby przyjaźnić się z mordercą mojego ojca i tchórzem. A już na pewno nie mam zamiaru szukać dowodów na twoją niewinność.
W ostatnim słowie dźwięczała przepełniona nienawiścią ironia.
Przeszedł ponad leżącym na śniegu Sasuke, poprawiając na sobie kurtkę i szalik, który omsknął mu się z szyi. Towarzyszyła mu przy tym jedna myśl: że właśnie puszczał kryminalistę wolno.
Jesteś rozczarowany, czy dumny, tato?”.

Kiedy przyszłam do domu Nary, Yoshino wpuściła mnie do środka i poleciła poczekać na jej syna w pokoju. Zdziwiłam się, że nie było go w domu, skoro sam zaproponował godzinę dziesiątą rano na spotkanie. Yoshino również nie wiedziała, gdzie był; wspomniała jedynie, że wyszedł wcześnie rano, jeszcze przed ósmą, co było do niego zupełnie niepodobne. Zaproponowała mi herbatę, ale odmówiłam – nie zamierzałam zostawać na dłużej.
Gdy zostałam sama, niepewnie usiadłam na łóżku. Świadomość, że to prawdopodobnie moja ostatnia wizyta w tym miejscu, była przytłaczająca.
Shikamaru stanął przede mną dopiero po piętnastu minutach. Miał zamyślone, zmartwione spojrzenie.
Po prostu mu odpuść”pomyślałam i westchnęłam.
Siadaj.
Wysłuchał natychmiast, jakby działał na automacie. Właściwie powinnam się tego spodziewać, prawda? Nadal musiał przeżywać całą sytuację; oswajał się z nieobecnością ojca, z jego śmiercią. To naturalne, sama przechodziłam dokładnie przez to samo. Przez wszystkie etapy cierpienia i samotności.
Zlustrowałam kątem oka jego stan. Wyglądał względnie nieźle, pomijając podkrążone oczy i delikatny zarost. Znałam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że z pewnością nie sięgnął po tabletki nasenne lub psychotropy. Próbował być silny.
I nawet miał lekkie rumieńce od zimna na polikach.
Odchrząknęłam i wbiłam wzrok w swoje stopy. Potrzebowałam wszystkich pokładów silnej woli, by powstrzymać się przed złapaniem Shikamaru za rękę.
Chciałeś się spotkać – zaczęłam oschle. – O co chodzi? Trochę mi się spieszy.
Nawet bardziej niż trochę. Miałam jeszcze do spakowania chyba z połowę domu i wiedziałam, że bracia sobie z tym nie poradzą. A już wieczorem wyjeżdżaliśmy.
Przepraszam – powiedział Shikamaru, niedbale i bez wyrazu, przez co zawrzałam ze złości.
Za co? – warknęłam i prawie natychmiast ugryzłam się w język.
Zareagowałam odruchowo, nawet nie zdążyłam pomyśleć nad wypowiadanymi słowami. A przecież przez cały poranek powtarzałam sobie, że muszę odpuścić, cokolwiek się wydarzy i cokolwiek Shikamaru powie. Najnormalniej w świecie, bez pytań i ze spokojem, przyjąć przeprosiny. Przytulić go i opowiedzieć o wyjeździe. Dlaczego, do cholery, nie potrafiłam zrobić tej jednej pieprzonej rzeczy?
Już miałam dodać Nieważne, nie przejmuj się”, kiedy usłyszałam jak Nara prycha cichutko pod nosem i dodaje:
No właśnie, za co.
Och, więc teraz już nawet nie wiesz za co przepraszasz. Doskonale – sarknęłam.
Nie, nie o to chodzi – odpowiedział i zrobił coś, czego nie spodziewałam się w obecnej sytuacji: złapał mnie za rękę i wtulił się w moje ramię.
Serce zaczęło mi łomotać w piersi i cała zesztywniałam. W dodatku skóra na dłoniach zaczęła mnie palić. Zapłonęłam.
Boże, a przecież nie widzieliśmy się raptem kilka dni.
Wiem, co chcesz usłyszeć. – Gdy mówił, po moim ciele rozchodziły się wibracje od jego głosu. – Chcesz się dowiedzieć, dlaczego nie przyszedłem na pogrzeb. Ale prawda jest taka, że doskonale znasz odpowiedź. Po prostu nie byłem gotowy i stchórzyłem, przecież sama zawsze powtarzałaś, że jestem tchórzem i płaczkiem. Już zapomniałaś, jak nazywałaś mnie na początku naszej znajomości?
Zaśmiał się smutno. Ja natomiast zaczęłam się zastanawiać, dlaczego wspomniał o naszych początkach akurat teraz, kiedy tańczyliśmy na granicy rozstania. Nie potrafiłam pozbyć się przeczucia, że wiedział... lub domyślał się wszystkiego, co miałam mu do powiedzenia. A może faceci też posiadali intuicję, ten szósty zmysł, którym szczyciły się kobiety?
Nie zapomniałam – odpowiedziałam ze ściśniętym gardłem. Cholera, dlaczego tak trudno było mi zapanować nad głosem?
Więc nie powinnaś być taka zaskoczona.
Nie byłam. – I może rzeczywiście taka była prawda. – Ale i tak...
I tak się na mnie wkurzyłaś, wiem to. Ponieważ zrzuciłem na ciebie cały ciężar pogrzebu i do tego wróciłem do domu pijany. Przepraszam – mówiąc to, mocniej ścisnął moją dłoń. – I dziękuję za to, że zaopiekowałaś się moją mamą.
Skomentowałam to ciszą, czekając na ciąg dalszy, który jednak nie nadszedł. Podczas gdy niema pustka narastała między nami, a ja próbowałam zebrać odwagę do zmiany tematu, oddech Shikamaru się uspokajał i spowalniał. Kiedy na niego zerknęłam, okazało się, że zaczął przysypiać, a spięte mięśnie twarzy zaczęły się rozluźniać; wyglądał spokojniej.
Shikamaru? – Jednak nie mogłam pozwolić mu zasnąć. Nie teraz, skoro czas mnie naglił.
Ino naprawdę nic dla mnie nie znaczy – wyznał szybko, albo raczej wymamrotał, myśląc pewnie, że miałam zamiar dalej rozdrapywać temat. A nie o to chodziło. – Po prostu przyszła z Choujim...
Nie o to chodzi – dodałam ostrzej. Pomyślałam, że może jednak powinnam zmienić taktykę? Mówić z typowym dla mnie zimnym wyrachowaniem, zamiast silić się na miły spokój. – Musimy porozmawiać o czymś innym...
Jestem zmęczony, wiesz? – znów mi przerwał, jak gdyby zupełnie nie słyszał otaczającego świata. A może było wręcz przeciwnie. Słyszał go doskonale, po prostu nie chciał mi dać powiedzieć tego, co miałam mu do przekazania. – Tak cholernie zmęczony. Dowiedziałem się czegoś o moim ojcu i jego śmierci, i przez to jestem jeszcze bardziej zmęczony. – Westchnął ciężko, przeciągle i mocniej ścisnął moją dłoń. Nie wiem, czy spowodowało to zmęczenie, ale nagle zaczął zachowywać się zupełnie inaczej niż zwykle. Mimo wyczerpania zachowywał się niemal władczo. – I bardzo chcę ci o tym opowiedzieć, ale przez to, jak bardzo zmęczony jestem, nie mogę... Więc daj mi pospać godzinę. Chcę odpocząć i zapomnieć... tylko na godzinę.
Skończywszy mówić zsunął się po moich plecach i położył na łóżku, wtulając w moje ciało. Lewe ramię oplótł wokół mojej talii a prawą ręką sięgnął po moją dłoń. Nie zliczę, ile razy przytulał mnie właśnie w ten sposób... była to jego ulubiona pozycja. Kiedy jednocześnie mógł się przede mną ukryć i być razem.
Nienawidziłam tego, że zrobił to akurat teraz.
Nienawidziłam tego, że chciałam tak zostać już na zawsze.
Ale najbardziej nienawidziłam tego, że musiałam odejść.
Zapomnieć… Sama chciałabym zapomnieć o tym, że wyjeżdżam.
Łzy napłynęły mi do oczu i nie potrafiłam ich powstrzymać. Starałam się jednak utrzymać emocje i oddech na wodzy, żeby Shikamaru nie zorientował się, że płaczę. Więc łkałam po cichu, z zaciśniętymi zębami i gulą w gardle.
Po czasie spuściłam wzrok na dłonie Shikamaru. Ich widok mnie otrzeźwił i zarazem zranił – lewa była pożółkła od wypalonych papierosów, natomiast prawa posiniaczona i rozcięta w kilku miejscach. Zupełnie jakby wyładowywał złość na czymś twardym i szorstkim... lub jakby się z kimś bił. Z dwóch obstawiałam pierwszą opcję – bardziej do niego pasowała.
Pogłaskałam fioletowe knykcie i spojrzałam za siebie. Shikamaru już twardo spał.
Powoli wysunęłam się z jego objęć.
Przed wyjściem, zostawiłam na biurku karteczkę. Przepraszam, musiałam iść. Zadzwonię później i wtedy porozmawiamy” mówiła.
I przysięgam, w momencie pisania wiadomości naprawdę pragnęłam tej rozmowy.

Nigdy nie sądziłam, że widok pustego mieszkania sprawi mi taki ból i zawód. Przywiązałam się do tego miejsca, przywiązałam jak cholera. Kiedy wyprowadzaliśmy się z Suny, z rodzinnego domu, czułam ulgę, ponieważ zostawialiśmy za sobą wszystkie złe wspomnienia. Miał to być początek czegoś nowego, nowej historii – życia bez brzemienia depresji, zapachu krwi i gęstej atmosfery smutku. I rzeczywiście, w Konoha znaleźliśmy nowy dom i spokój. Nie sądziłam, że zaaklimatyzujemy się w tym miejscu tak bardzo. Oczekiwałam od tego miasta jedynie oddechu świeżości, a dostałam falę uczuć, gromadę przyjaciół i miłość.
A teraz kazano mi o tym wszystkim zapomnieć i odejść, bez oglądania się za siebie. Przecież to  nieludzkie.
Gotowa? – U progu drzwi pokoju stanął Kankuro, ubrany na czarno w bluzę i przetarte spodnie. Grobowy wyraz twarzy mówił mi, że również nie był zadowolony z naszego wyjazdu i najchętniej kazałby nam zostać. Ale nie mógł tego zrobić i to go zabijało.
Taa – mruknęłam w odpowiedzi, smętnie kiwając przy tym głową.
Siedziałam na podłodze pośród wszystkich kartonów i nie wiedziałam, od którego powinnam zacząć. Wziąć najpierw ten z książkami, czy z ciuchami? Ten pierwszy był ciężki, więc wolałabym go znieść, kiedy jeszcze miałam trochę siły w rękach. A może powinnam dać go zanieść bratu, wykorzystując, że już tu był? I tak musiałam wrócić tu kilkukrotnie, więc zastanawianie się nad kolejnością było bez sensu, ale… wszystko było lepsze, niż myślenie o Shikamaru.
Kurwa. Tak naprawdę zupełnie nie byłam gotowa na ten wyjazd. Nie psychicznie. Moje serce – ono krzyczało o więcej czasu. Błagało o jeszcze jeden dzień, ostatnią rozmowę, pożegnanie, kiedy mózg podjął zupełnie inną decyzję. Z resztą, tłumaczyłam sobie, że nie powinnam mieć wyrzutów sumienia, ponieważ od rana Shikamaru nie odezwał się nawet słowem.
Było już grubo po osiemnastej.
Wstałam, podnosząc również karton z książkami. Zachwiałam się pod jego ciężarem, co było dobre, ponieważ znów musiałam całą uwagę skupić na przeprowadzce. Wysiłek i zajęte ręce działały lepiej niż niejeden lek uspokajający.
Z trudem podrzuciłam lekko pudło w rękach, żeby lepiej je uchwycić i ułożyć w ciele, kiedy Kankuro postanowił mi je zabrać.
Pomogę ci, siostra – zaproponował. Odruchowo cofnęłam się o pół kroku.
Dam radę, możesz wziąć kolejne.
Ten jest najcięższy, nie bądź niemądra. – Złapał za karton z drugiej strony. – Daj mi to.
Kurwa, powiedziałam, że dam radę! – niespodziewanie podniosłam głos, co mnie otrzeźwiło, gdy skrzyżowałam wściekłe spojrzenie ze spojrzeniem Kankuro. Był zdziwiony i zmartwiony. – Znaczy… ja… – zaczęłam, chcąc jakoś usprawiedliwić wybuch złości. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jakim kłębkiem nerwów się stałam. Zupełnie jak tykająca bomba, odliczająca sekundy do detonacji.
Wiem, siostra, jesteś silna i dasz radę sama. Ale silne osoby też czasem potrzebują pomocy, wiesz?
Nagle w Kankuro dostrzegłam zupełnie inną osobę. Hej, braciszku, kiedy ty tak wydoroślałeś, co?
Bez słowa oddałam mu pudło z książkami, sama sięgając po kolejne. Nieustannie czułam na sobie świdrujące spojrzenie; wrażenie to nasiliło się, gdy po minięciu Kankuro usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości z tylnej kieszeni moich spodni. Zrobiło mi się gorąco.
Dostałaś esemesa – zauważył celowo brat, gdy postanowiłam zignorować sygnał i wyszłam na korytarz.
Brawo geniuszu – skwitowałam.
Przeszliśmy do pustego salonu; z niego już wczoraj firma zajmująca się przeprowadzkami zabrała wszystkie rzeczy, oprócz sofy, na której spał Kankuro. On sam przetransportował swoje klamoty do akademika dwa dni temu.
Nie zobaczysz od kogo? Nie odpiszesz? – dalej dociekał.
Nie chciałam wykrzyczeć – ponieważ wiem, że jest od Shikamaru". Nie musiałam wcale tego sprawdzać.
Powiedziałaś Shikamaru o wyjeździe?
To chyba nie twój interes – chciałam go zbyć. Przy drzwiach wyjściowych próbowałam założyć adidasy, jednak z kartonem w rękach było to dość ciężkie zadanie.
Temari, bądź poważna. Przecież ten dzieciak zasługuje na twoje wyjaśnienia, nie możesz tak po prostu sobie wyjechać!
No tak, powinnam się spodziewać, że Kankuro nie pomagałby mi bezinteresownie i z czystej troski.
Ostentacyjnie upuściłam z hukiem karton i w końcu założyłam te pieprzone adidasy. Miałam już po dziurki w nosie tego, że wszyscy dookoła mówili mi, jak powinnam postępować ze swoim związkiem. Wczoraj wieczorem Tenten truła mi o tym cały wieczór na facebooku i w rozmowie telefonicznej, dlatego dziś rano poszłam do domu Nara z mocnym postanowieniem wytłumaczenia wszystkiego Shikamaru. Przecież to nie moja wina, że nie pozwolił mi dojść do słowa. Nie moja wina, że zasnął i postawił mnie w niezręcznej sytuacji. Nie moja wina, że odezwał się dopiero teraz, kiedy do faktycznego czasu wyjazdu zostało raptem pół godziny i ściąganie go tu nie miało już najmniejszego sensu. Nie moja wina, że każda kolejna minuta zwlekania oddalała mnie od wyznania wszystkiego, że każda kolejna godzina dokładała cegiełkę do budującego się między nami muru.
Nie moja wina, tylko jego – tego pieprzonego, nieuczciwego i niesprawiedliwego Losu.
Wściekła na siebie, na Kankuro i cały świat, wyciągnęłam z tylnej kieszeni komórkę, odblokowałam ekran i odczytałam wiadomość od Shikamaru. Zaledwie przeleciałam ją wzrokiem, doskonale wiedząc, czego mogłam się spodziewać. Dopiero wstałem", „o czym chciałaś rozmawiać", „mogę przyjść" i kilka niepotrzebnych, zbędnych słów i zdań, które chyba napisał będąc wciąż na wpół śpiącym: przepraszam", „kocham cię".
Wtedy, wiedziona smutkiem, rozpaczą i złością, w odpowiedzi wystukałam jedno słowo: Wyjeżdżam" i natychmiast wyłączyłam telefon.
Zadowolony? – głos wypełniony miałam goryczą i wstrzymywanymi łzami.
Szybkim krokiem opuściłam mieszkanie i zaczęłam zbiegać po schodach. Przez trzymane pudło nie mogłam patrzeć pod nogi, mimo tego bez problemu odnajdywałam kolejne stopnie, do czasu gdy napotkałam jeden mokry od śniegu. Stopa omsknęła mi się i uderzyłam tyłkiem o zimny marmur, karton wylądował tuż obok, zaraz staczając się na półpiętro. Zawyłam z bólu, zaklęłam siarczyście i tak po prostu, najzwyczajniej w świecie rozryczałam się na pustej, pieprzonej klatce schodowej. Nie przestałam nawet kiedy Kankuro zrównał się ze mną i spojrzał na mnie z troską. Nie skomentował – jedynie postawił pudło z ciuchami na to, które sam niósł i zostawił mnie samą z moim smutkiem.
Nie wiedziałam, ile czasu minęło zanim się uspokoiłam. Pięć minut, dziesięć, trzydzieści? Nieistotne. W międzyczasie bracia zdążyli zapakować do auta wszystkie rzeczy, wielokrotnie mnie mijając.
Usiadłszy na tylnym siedzeniu w samochodzie, czułam wyłącznie pustkę. Opuchnięte od płaczu powieki kleiły mi się do snu, byłam spragniona i po prostu już tym wszystkim zmęczona. Skoro miałam wyjechać, skoro nareszcie przyjęłam to do wiadomości i zaakceptowałam, chciałam zrobić to jak najszybciej, dlatego poprosiłam:
Ruszajmy w końcu.
Więc ojciec przekręcił kluczyk w stacyjce, silnik zaskoczył i koła ruszyły.
Nie wiem czemu, ale w tamtej chwili ostatni raz chciałam zobaczyć park, w którym z Shikamaru tak często się spotykaliśmy. Można powiedzieć, że było to tak trochę nasze miejsce". Diabeł musiał mnie do tego podkusić, albo Amor, który ostatkami sił próbował na wszystkie sposoby uratować ten związek, ponieważ gdy spojrzałam przez tylną szybę samochodu na oddalający się widok parku, dostrzegłam wybiegającego z niego Narę. Gdy zobaczył odjeżdżające auto, biegł za nami jeszcze przez chwilę, jednak równie szybko zrezygnował. Zrozumiał bowiem, tak samo jak ja, że było już za późno.
Odwróciłam się przodem do kierunku jazdy, zaciągnęłam mocno na głowę kaptur bluzy i po prostu modliłam się, żeby znowu się nie rozpłakać. Jednocześnie do głowy wpadła mi okropna myśl.
Gdybym mogła wybrać, wolałabym znów zobaczyć martwe ciało matki, niż zrozpaczony wyraz twarzy Shikamaru".
Stał przed domem państwa Hyuuga od dobrych dziesięciu minut. Było już po dziesiątej wieczorem, a on ‒ jak ten ostatni frajer – sterczał w deszczu, wyczekując nie wiadomo czego, kompletnie nie wiedząc po co. Przecież niedługo miał pociąg, powinien być w połowie drogi na stację, a zamiast tego jego buty w magiczny sposób dosłownie przykleiły się do mokrego chodnika.
Początkowo nawet nie miał zamiaru tu przychodzić. Gdy tylko spakował do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy, wyszedł z domu z myślą jak najszybszego dotarcia na peron. Jednak gdzieś między ulicą Sarutobiego a Aleją Powstańców jego nogi zmieniły samoistnie kierunek. Zanim się zorientował, stał już tu, wpatrując się w okno ukochanej, w którym mógł ujrzeć jedynie podświetloną przez przyćmione światło firankę.
Przez ostatni tydzień czuł się okropnie. Wybrakowany, zmęczony, bezsilny. Nie mógł przestać rozmyślać nad całą sytuacją. Czy na pewno postępował słusznie? Czy rzeczywiście chciał odejść? I wszystkie wspomnienia; nachodziły go w najmniej spodziewanych momentach. Nieraz przyłapywał się na tym, jak zaciska pięści ze złości – złości na siebie, na los, na Tego Na Górze. Zacieśniał palce właśnie wtedy, gdy do jego głowy napływały obrazy z przeszłości. Piękne, szczęśliwe i beztroskie. Dlaczego musiały takie być? Przez to jeszcze trudniej mu było odejść, zrezygnować z tego cudownego życia.
Spuścił wzrok, spoglądając gdzieś w ziemię. Jak na złość, w jednej z kępek trawy ujrzał kilka kamieni. Kamień – zwykły obiekt pochodzenia mineralnego o stałej konsystencji. Nic specjalnego dla kogoś postronnego. Jednak dla niego… ten zwykły kawałek skały był wspomnieniem, jednym z tych najmilszych. Doskonale pamiętał, kiedy przyszedł do Hinaty, poszukując u niej wsparcia i pocieszenia. Każdy szczegół tego krótkiego spaceru wyrył mu się mocno w pamięci, a już najwyraźniej chwila, gdy odkrył, że dziewczyna jest piękna – piękna dla niego.
Gdyby ktoś teraz spytał go: jak się czujesz? Z pewnością odpowiedziałby, że okropnie, i że to jedno słowo nie jest wstanie wyrazić tak naprawdę jego uczuć. Bo w rzeczywistości czuł się jeszcze gorzej.
Ostatni raz spojrzał w okno pokoju Hinaty. Ujrzał w nim jakby cień dziewczyny i jego serce przez moment biło szybciej. Szepnął „Kocham Cię” w przestrzeń, jakby ona mogła go usłyszeć, co było przecież niedorzeczne, niemożliwe.
Obrócił się, zaciskając pięści. Uciekł w deszcz, choć serce żądało powrotu.

Sakura i Sasuke siedzieli ramię w ramię na drewnianej ławce. Peron był prawie pusty – widoku dopełniali krążąca tam i z powrotem starsza pani, kobieta w drogim płaszczu, ołówkowej spódnicy i telefonem przyklejonym do ucha, bezdomny szukający ciepła w ułożonych przy ścianie kartonach.
Pociąg osobowy kolei Konoha do stacji Ume, przez stacje Miyaki, Suna i Hansu podjedzie na tor 2 przy peronie 3. Planowy odjazd pociągu o godzinie 23:05, aktualne opóźnienie 5 min. Za wszystkie utrudnienia przepraszamy" oznajmił spiker.  
Haruno tupała w miejscu stopami.
Myślisz, że przyjdzie? – spytała w przestrzeń.
Nie wiem, to ty z nim ostatnia rozmawiałaś – odburknął Uchiha. – Jakie miał nastawienie?
Trochę go złamałam, ale wciąż był zdeterminowany jechać.
W takim razie mamy przesrane, na pewno przyjdzie.
Do odjazdu, wliczając opóźnienie, pozostało piętnaście minut.
Sakura westchnęła i mocniej ścisnęła w ramionach plecak, w którym umieściła cały swój dobytek. Nawet gdyby chciała, nie mogłaby zabrać więcej, chociażby małej walizki, bo wtedy jej mama zaczęłaby coś podejrzewać. Wciąż była przekonana, że jej córka nocowała dziś u Ino i dziewczyna aż bała się pomyśleć, co będzie, kiedy odkryje prawdę. Co zrobi jej rodzicielka, gdy wejdzie do jej pokoju i zobaczy jej list pożegnalny? Długo się zbierała do napisania go, układała w głowie, skreślała zdania, żeby finalnie zostawić zaledwie kilka linijek. O nią martwiła się najbardziej. Jak poradzi sobie z tym, że została w mieście sama? Czy kiedyś jej to wybaczy?
Kolejne westchnięcie. Podobno wzdychali tylko ci ludzie, którzy noszą w sercu wiele trosk i po raz pierwszy w życiu Sakura doświadczyła tego na własnej skórze. Od kilku dni nie robiła nic innego, oprócz wzdychania.
Pociąg osobowy kolei Konoha do stacji Ume, przez stacje Miyaki, Suna i Hansu podjedzie na tor 2 przy peronie 3. Planowy odjazd pociągu o godzinie 23:05, aktualne opóźnienie 5 min. Za wszystkie utrudnienia przepraszamy" znów rozbrzmiało na stacji. Wskazówki zegara zatrzymały się: krótsza na jedenastce, dłuższa na dwunastce.
A może nie powinna wyjeżdżać? Szczerze mówiąc, bała się jak cholera. Bała się tak bardzo, że od kilku dni nie udało jej się zmrużyć oka, dlatego wypijała cztery kawy i trzy zielone herbaty dziennie. To tylko stres związany z niepewnością" tłumaczyła sobie, powtarzała. Kiedy już wsiądzie w pociąg, ułoży się wygodnie w fotelu, na pewno się uspokoi. W Ume przesiądą się do drugiego i dojadą do miejsca docelowego, gdzie będą szczęśliwi. Na pewno.
Zapomniała o rękawiczkach. Nie zabrała ich z szafki przy drzwiach wyjściowych i nienawidziła siebie za to, ponieważ palce zdążyły jej już zsinieć z zimna. Po raz kolejny potarła jedną ręką o drugą, mimo że jakiś czas temu trick ten przestał działać. Wtedy właśnie wydarzył się cud – poczuła ciepło czyiś dłoni.
Sakura spojrzała na Sasuke. Chciała wyczytać z jego twarzy jakiekolwiek emocje, z samej mimiki odgadnąć znaczenie gestu. Chłopak jednak był niewzruszony, z typową dla siebie obojętnością wpatrując się w tory.
Pociąg osobowy kolei Konoha do stacji Ume, przez stacje Miyaki, Suna i Hansu podjeżdża na tor 2 przy peronie 3. Proszę odsunąć się od torów".
Słysząc komunikat zgodnie wstali z ławki. Dłonie zwolniły uścisk, zajęte zarzucaniem na ramiona bagaży – plecak dziewczyny i sportową torbę podróżną Sasuke. Haruno nie spodziewała się powtórzenia cudu sprzed chwili, dlatego chcąc zachowywać się naturalnie i nienachalnie, zacisnęła palce na szelkach plecaka. Wtedy Uchiha zaskoczył ją ponownie; wystawił w jej stronę rękę w jednoznacznym geście.
Nie musisz tego robić – powiedziała; w jej głosie dźwięczały ból i rozczarowanie. – Mówiłam, że niczego nie oczekuję.
Sasuke w odpowiedzi jedynie poruszył zachęcająco ręką. Kiedy to nie zadziałało, westchnął cicho i wymamrotał pod nosem:
Czasem też robię coś bezinteresownie.
Zawstydził się i tyle Sakurze wystarczyło, żeby przekonać się, że nie był to wymuszony gest. Z delikatnym uśmiechem błąkającym się na wąskich, popękanych od zimna ustach, ułożyła dłoń na dłoni chłopaka, a place splotły się w mocnym uścisku. Może jeszcze istniała nadzieja dla tej miłości?
W tamtym momencie po peronie echem rozszedł się stukot stóp uderzających o marmurowe kafle schodów. Zwrócili się w ich kierunku akurat, gdy blond czupryna wychyliła się na widoku, a pociąg ciężko zaczął wtaczać się na stację po odpowiednim torze.
Sakura, Sasuke! – Uzumaki próbował przekrzyczeć turkotanie pociągu.
No w końcu, Młotku – zaczął Sasuke, lustrując zdyszanego przyjaciela spojrzeniem. – Już myśleliśmy, że nawet się z nami nie pożegnasz.
Naruto ciężko dyszał po minionym biegu. Oparłszy ramiona o kolana w zgiętej pozycji, miał idealny widok na splecione dłonie pary. Zdziwił się, a jakże! Jednak bardziej zaskoczyły go jego własne myśli, które natychmiast zaczęły wdzierać się do jego głowy. Jedyne, o czym wtedy myślał, były tęsknota za Hinatą i ciężar na sercu, który powodował trudności z oddychaniem. Doznał olśnienia. Paradoksalnie, zamiast cieszyć się, że pociąg jeszcze nie odjechał i zdążył, czym martwił się jeszcze przed minutą, był tym faktem załamany. Podświadomie pragnął zostać w Konoha całym sercem i miał nadzieję na samoistne rozwiązanie dylematu i może… może nie będzie musiał wyjeżdżać.
Jasne, przecież nikt mu nie kazał ruszać w podróż w nieznane, ba, nawet mu to odradzali. Ale Naruto nie byłby Naruto, gdyby nie próbował pomagać przyjaciołom i być z nimi zawsze, za wszelką cenę, na zawsze. Wierzył, że jest ich siłą, puzzlem dopełniającym całą układankę, wbił to sobie do głowy i uparcie nie chciał uwierzyć, że mogło być inaczej. Aż do teraz, do momentu, w którym zobaczył, że ta dwójka wcale nie potrzebowała jego opieki, ponieważ byli w stanie doskonale zadbać o siebie nawzajem. Te splecione dłonie mu to uświadomiły.
No pewnie – odparł z krzywym uśmiechem, powoli zaczynając łapać oddech. – Muszę przecież dać wam po kopniaku na szczęście!  
Cała trójka odetchnęła w duchu z niewyobrażalną ulgą.
Kiedy Naruto odprawiał przyjaciół stojąc pod oknem ich przedziału, mimo wszystko czuł w sercu smutek i nie był w tym osamotniony. Ciężka atmosfera rozstania nie zniknęła do ostatniej chwili. Konduktor dał sygnał do odjazdu, głośny gwizd przeszył peron na wskroś i pociąg ruszył z miarowym stukotem. Ostatnim, co zdołał zobaczyć, były błyszczące od łez, szmaragdowe oczy Sakury i obejmujące ją ramię Sasuke.
Miał nadzieję, że niedługo znów ich spotka.

Dojechaliśmy do Suny już po północy. Większość drogi przespałam, wymęczona płaczem i utulana rytmem jazdy auta, dlatego gdy ręka Kankuro dotknęła mojego ramienia, wzdrygnęłam się.
Jesteśmy – oznajmił brat.
Na wpół otwartymi oczami wyjrzałam za okno. W ciemności widziałam niewyraźne kontury drzew i domu. Stare, żeliwne ogrodzenie, na którym raz nadział się Gaara, gdy próbował przede mną uciec. Znajome budynki na oświetlonym kilkoma lampami ulicznymi osiedlu – teraz wyglądało na wymarłe, ale od rana znów będzie tętnić życiem i plotkami. Ludzie będą się zastanawiać, dlaczego wróciliśmy, czy zamierzamy zostać na dłużej, czy tylko chwilowo, jak długo tu wytrzymamy. Miałam tylko nadzieję, że nie ja będę odpowiedzialna za poranne zakupy, ponieważ w tej chwili zupełnie nie miałam siły mierzyć się z ciekawskimi spojrzeniami sąsiadów.
W porządku Temari?
Zwróciłam się w stronę Kankuro. Dopiero teraz zauważyłam, że zostaliśmy w aucie sami – ojciec i Gaara musieli wyjść jeszcze gdy spałam.
Kiwnęłam niemrawo głową w odpowiedzi, sięgając do pasa i odpinając go. Już byłam zdeterminowana i gotowa psychicznie złapać za klamkę i zmierzyć się z zimowym ziąbem, ale znowu przez puchową kurtkę poczułam uścisk brata. Po skrzyżowaniu spojrzeń przeszedł mnie dreszcz – był cholernie poważny.
Siostra, spytam ostatni raz – zaczął powoli, jakby bojąc się, że przez zaspanie nie zrozumiem jego słów. – Jesteś pewna, że chcesz tu zostać?  
W tamtym momencie obudziłam się na dobre. Czułam się… po prostu źle z myślą, że wszyscy krytykowali moją decyzję. Trochę oszukana. Zamiast mnie wspierać, mówiąc dobrze robisz", dokładali kolejnych zmartwień i wyrzutów sumienia.
Nie uznałam odpowiedzenia na to pytanie za konieczne, więc po prostu wyszłam z auta. Może to uświadomi bratu, jak wielkie faux pas popełnił i wreszcie zamknie mordę. Mróz zacinał, drogę do drzwi wejściowych pokonałam niemal biegiem. Za nimi wcale nie zwolniłam tempa. Światło paliło się jedynie w kuchni, gdzie najpewniej siedzieli ojciec z Gaarą; poświata sięgała połowy przedpokoju, wejścia do salonu i pierwszego stopnia schodów. To nimi czym prędzej pognałam do góry, skacząc co drugi stopień, ciemność na piętrze mi nie przeszkadzała, bo wciąż pamiętałam rozkład domu doskonale – w mig odnalazłam drzwi swojej sypialni, które otworzyły się z cichym jęknięciem nienaoliwionych i dawno nie używanych zawiasów.
Przez okno do pokoju wpadała łuna księżycowa, rozświetlając stojące na podłodze kartony, stelaż łóżka i oparty o niego materac. Meble zostały przewiezione południem przez firmę przeprowadzkową, jednak nikt nie pofatygował się, żeby je ustawić w uporządkowany sposób. Ale jak mówią: Bałagan w pokoju pomaga uporządkować myśli".
Podeszłam do łóżka, uważając by nie przewrócić się o pudło, i zaciągnęłam na nie materac. Widziałam, że w jednym z kątów pokoju leżała zapakowana pościel, jednak nie miałam siły i nie chciałam jej dzisiaj rozkładać. Marzyłam już tylko o śnie.
Musiałam jednak jeszcze chwilę poczekać, odrobinę, ponieważ ktoś nieśmiało zapukał do drzwi.
Mogę?
Głowa Gaary wychyliła nieśmiało zza framugi. Widząc mój nieznaczny znak ręką, aby wszedł, zrobił pół kroku w przód i ukazał się w pełnej posturze. Wyglądał na zakłopotanego, ale też zdecydowanego.
Wiem, że jesteś zmęczona, ja też, więc będę mówił szybko – zaczął. – Chcę ci tylko powiedzieć jedną rzecz i wychodzę.
Dziękuję, podjęłaś dobrą decyzję" niemo modliłam się, żeby usłyszeć słowa pocieszenia. Próbowałam mu to pokazać spojrzeniem, lecz chyba nie byłam w tym dobra, ponieważ zupełnie nie zrozumiał przekazu.
Doceniam, co dla mnie robisz, ale naprawdę… nie musisz, Temari. Jeśli to ma oznaczać, że będziesz nieszczęśliwa, nie chce żebyś tu zostawała, dlatego...
Wyjdź – przerwałam mu, nie mogąc już tego więcej słuchać.
Jeszcze nie skończyłem…
Ale ja tak, wyjdź.
Może telepatia nie była moją mocną stroną, ale w zabijaniu wzrokiem byłam już absolutnie najlepsza. Nie musiałam kolejny raz powtarzać – Gaara opuścił pokój, wyraźnie zawiedziony.
Też byłam zawiedziona. Liczyłam na to, że on jako jeden z nielicznych będzie stał po mojej stronie.
Z ciężkim westchnieniem wypuściłam z płuc oddech. Zwiększyłam też częstotliwość mrugnięć, aby czym prędzej odgonić napływające po raz kolejny łzy. Skąd się brały? Sądziłam, że człowiek miał ograniczoną ilość płynów w organizmie i moje były już całkowicie wyczerpane.
Woda pomyślałam. – Ona pomoże mi się uspokoić".
Pod wpływem impulsu zeszłam do kuchni po szklankę wody. Pożałowałam tego w momencie, gdy zobaczyłam siedzącego przy stole tatę; był ostatnią osobą, której twarz chciałam zobaczyć przed pójściem spać.
Bez słowa podeszłam do zlewu i podstawiłam pod kran stojącą na blacie szklankę, zostawioną pewnie przez któregoś z braci. Chciałam uciec bez słowa, taki był plan, i już miałam nadzieję, że misja zakończy się sukcesem, kiedy usłyszałam za sobą głos ojca:
Temari? – Przystanęłam w progu, wyczekując. Minęło kilka sekund zanim wznowił wypowiedź. – Myślę, że postąpiłaś słusznie.
Nogi się pode mną prawie ugięły.
Ze wszystkich ludzi na ziemi… jaką ironią było to, że akurat ten człowiek wypowiedział słowa, które pragnęłam usłyszeć. Może właśnie dlatego, zamiast pocieszyć, zrzuciły mi na serce kolejne ciężkie kamienie.
Powinnam smażyć się w Piekle, ponieważ wróciwszy do pokoju uruchomiłam telefon. Powód? Chyba po prostu chciałam się poczuć jeszcze gorzej, dobić do końca, pójść za ciosem i przeżyć wszystko jednego dnia, jednej nocy, żeby później znów dusić resztę w sobie i udawać silną.
Zastane w skrzynce odbiorczej wiadomości mi w tym pomogły:
Trzy od Tenten:
Miałaś załatwić to delikatnie, Boże, Tem".
Spotkałam się z Shikamaru. Chciał wyjaśnień, więc mu wszystko powiedziałam. Wyglądał okropnie. Totalnie zdruzgotany. Serio musiałaś to zrobić w taki sposób?".
Naprawdę cię nie rozumiem".
I jedną od Shikamaru:
Wytłumacz mi, chyba zasługuję chociaż na tyle".
Wszystkie razem wydusiły ze mnie szloch.
Przepraszam, ze zmarnowalam nasza milosc" wystukałam w odpowiedzi, obraz mając zamazany od łez.
Dlaczego musiałam to tak bardzo skomplikować? Spierdolić dokumentnie? Co było ze mną nie tak? Pieprzony robot z zepsutym mechanizmem. Przecież miałam mu tylko powiedzieć, że wyjeżdżam. Nie chciałam łamać serca Shikamaru w taki sposób.
Miałam po prostu przytulić go na pożegnanie i powiedzieć, że przecież wszystko będzie w porządku.
Wyłączyłam komórkę, a wraz z nią życie w Konoha.
I'm out".

Tak trudno odejść dopóki się nie odejdzie.
A wówczas to najłatwiejsza rzecz pod słońcem.”
~John Green „Papierowe miasta”


Tak, po roku ośmiu miesiącach i siedmiu dniach udało mi się w końcu skończyć ten rozdział.
Wesołych Świąt, kreciki! I żeby poszło w cycki! ♥

2 komentarze:

  1. Z dziwnych przyczyn dokończyłam lekturę dzisiaj (w sumie to czytałam dwa razy, bo coś mi po północy nie szło;/) i na usta mi się cisnęło tylko jedno: wow!
    Szanuję ogromnie, nie dość, że za świąteczny cud, to jeszcze za mocne zagranie na uczuciach. Naprawdę myślałam, że oni się tam nieźle zleją. Ale z jakiegoś powodu czuję się mega usatysfakcjonowana tym, co się wydarzyło między Sasuke i Shikamaru.
    Bo co do ShikaTema... jeny, rozdarło mi to serce, ale na swój sposób uwielbiam takie sceny rozstania . No i tutaj tak mam, że zaczęłam kombinować, co zrobi Shikamaru. Ah! JARA mnie to! Tak jak scenka SasuSaku z tą rąsią. Kurcze no, Chustii ten rozdział, mimo że dodany PO TAK DŁUGIEJ PRZERWIE, to serio małe cudeńko. Zawsze miałam mega radochę z Twojej twórczości, ale to jakoś złapało mnie mocniej. Nie wiem dlaczego, może z tęsknoty za tą historią, za bohaterami?

    Wesołych Świąt :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy następny rozdział ? Tak trzymaj

    OdpowiedzUsuń

Kłaniam się nisko w podzięce za komentarz! ♥