3 marca 2013

Rozdział 3


“Cause you had a bad day
You're taking one down
You sing a sad song just to turn it around
You say you don't know
You tell me don't lie
You work at a smile and you go for a ride”
~Daniel Powter “Bad Day”

6 września, piątek
Miałam sen. Naprawdę piękny sen. Była w nim mama, jak zwykle uśmiechająca się promiennie, opowiadająca małemu Gaarze jedną z wymyślonych przez nią bajek. Mój braciszek słuchał jej uważnie, wtulając się w ściskaną w rączkach poduchę. Jego oczy śmiały się, zachwycone historią o nadpobudliwym ninja, który wiecznie wpakowywał się w kłopoty. Ja również słuchałam w skupieniu, będąc jednak na zupełnie innym, dalszym planie. Obserwowałam ich z odległości kilku metrów i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w całym przedstawieniu byłam tylko rekwizytem. Nie mogłam podejść do mamy, usiąść jej w nogach, opierając się o kanapę. Nie mogłam zrobić nic, prócz biernego słuchania. I to mnie męczyło. Bo chciałam wtulić się  w Nią, znów poczuć Jej ciepło, Jej zapach. Ponownie stać się kochaną.
Jednak, jak to w snach zwykle bywa, świat Arkadii najczęściej w jednej chwili zamieniał się w koszmar.
Zdążyłam zaledwie mrugnąć, a na brązowej kanapie zamiast mojej rodzicielki, ujrzałam ojca. Miejsce Gaary zajął Kankuro, w buntowniczej postawie stając przed draniem. Kłócili się, jednak tym razem mój film miał wyłączony głos. Mój brat wrzeszczał, a tata nie wytrzymując już presji jego krzyków, rzucił się na niego, przyciskając do ściany. Szepnął mu coś do ucha, szarpiąc przy tym za jego koszulkę. Mrugnęłam, a ten szept odbił się niespodziewanie w mojej głowie. Czas się obudzić, gówniarzu. Obudzić z dzieciństwa i zacząć żyć.
Ledwie podniosłam powieki, a sceneria znów się zmieniła. Tym razem to ja byłam w centrum akcji, to ja byłam przyciskana przez ojca do ściany. To ja byłam przerażona i bezbronna. To ja wpatrywałam się w gniewne, nienawistne tęczówki.
- Karura – wysyczał ojciec.
Więc jednak to nie byłam ja.

Otworzyłam zaspane oczy, zaczepiając wzrok na małej plamce na ścianie. Czułam się dziwnie źle. Byłam zdezorientowana i przez chwilę nie rozumiałam dlaczego. Dopiero po kilkunastu sekundach do mojej głowy zaczęły powracać poniektóre fragmenty snu. Snu, który tak naprawdę był jedynie marnym, całkowicie nielogicznym zlepkiem wspomnień. Ale przecież sny nigdy nie są logiczne.
Obróciłam się na plecy, czując, jak całe moje ciało lepi się od potu. Skrzywiłam się na to odczucie. Naprawdę rzadko cokolwiek mi się śniło, jednak kiedy już do tego dochodziło, zawsze budziłam się w takim stanie. Rozbita, zdezorientowana i brudna od wspomnień. Bo moje mary senne zawsze były tylko przeszłością.
Odkryłam kołdrę, siadając. Przez moment delektowałam się chłodniejszym powietrzem, które owiało moje rozgrzane ciało. Wstając przetarłam oczy dłonią, doprowadzając do porządku mój do tej pory rozmazany wzrok. Ślamazarnym, trochę niepewnym krokiem wyszłam z pokoju, kierując się w stronę łazienki. Z ulgą przyjęłam fakt, że była pusta, miast okupowana przez Gaarę i zamykając drzwi na zasuwkę, zaczęłam się rozbierać. Po kilkunastu sekundach upajałam się dotykiem delikatnych strumieni letniej wody. Idealnej by ostudzić i oczyścić moje ciało.
Jednak nawet zajęta kojącym prysznicem, nadal nie mogłam pozbyć się z głowy jednej myśli. Dlaczego w ostatniej części snu byłam mamą? To zdecydowanie nie było moim wspomnieniem, nigdy nawet nie zastałam rodziców w takiej sytuacji. Przecież to nie miało sensu! Cholera, klęłam w myślach, te nocne mary zawsze wprawiały mnie zdezorientowanie.
Westchnęłam. Rozdrażniona wyszłam spod prysznica, sięgając po ręcznik. Pobieżnie się nim wytarłam, następnie owijając niedbale i opuszczając łazienkę. Idąc korytarzem miałam jednak wrażenie, że coś jest nie tak. Przystanęłam już przy samych drzwiach mojego pokoju, nasłuchując odgłosów domu. Jednak nie usłyszałam nic i to był dla mnie znak, świadczący, że rzeczywiście coś było nie w porządku. Nie usłyszałam odgłosów grającego telewizora, które przecież codziennie rano rozbrzmiewały w salonie, by umilić mojemu bratu krzątanie się po kuchni, podczas gdy ja szykowałam się do wyjścia. Nie docierały do mnie również żadne dźwięki przechadzania się Gaary od szafki do szafki, czy gotowanej na kawę wody. Panowała po prostu cisza. Bardzo, bardzo niepokojąca cisza.
Szybko nacisnęłam klamkę, popychając drewnianą zaporę i żwawym krokiem podchodząc do stojącego na szafce nocnej budzika. Może przez te koszmary obudziłam się wcześniej, jeszcze przed Gaarą?, pomyślałam zaintrygowana. Jednak kiedy tylko moje oczy odczytały zakodowaną w tarczy zegara odpowiedź, już wiedziałam, że było zupełnie odwrotnie. Mała wskazówka, znajdująca się na siódemce i duża, usytuowana na dziewiątce, wyraźnie przekazały mi wiadomość, że najzwyczajniej w świecie zaspałam! No nie wierzę, zaspałam! Ja, Temari No Sabaku, ta co zawsze jest wszędzie o czasie, lub nawet przed, zaspałam! Skrzywiłam się, jęcząc żałosne, przeciągnięte „nieeeeeee!” i rzucając w stronę komody. W tempie ekspresowym wybrałam ubrania i w pół minuty później byłam już zwarta i gotowa do drogi. A właściwie prawie gotowa; chwyciłam jeszcze czarną torbę, wiszącą na klamce szafy i stawiając ją na biurku, przyglądałam się wiszącemu nad nim planowi lekcji. Już przy pierwszej rubryczce, w której widniało słowo „wok”, ujrzałam smutną minkę, ilustrującą moje niezadowolenie z samotnej wędrówki do szkoły. Zagadka cichego domu rozwiązana – Gaara zaczynał dziś godzinę później niż ja. Nie myśląc o tym więcej, spakowałam wszystkie potrzebne mi na dziś zeszyty. Następnie podreptałam do łóżka, sięgając po leżący na podłodze telefon. Godzina wyświetlana na ekranie wręcz krzyczała mi w twarz, że mam dziewięć minut na dobiegnięcie do szkoły, do której de facto spacerkiem szłam dwadzieścia minut.
Do diaska, wręcz cudownie!, krzyczałam w myślach, wybiegając w niezawiązanych trampkach i kurtce założonej jedynie na jedno ramię z domu.

Doprawdy nie wiem jakim cudem, jednak jakimś pięknym, spóźniłam się na lekcję jedynie cztery minuty. W dodatku kiedy dotarłam pod salę, drzwi okazały się stać otworem, a w środku nadal nie było nauczyciela. Dysząc ciężko, przekroczyłam próg pomieszczenia, automatycznie rozglądając się za znajomą twarzą Hinaty. W ostatnich dniach Tenten zaciągała mnie do niej codziennie, twierdząc, że lepiej będę się czuła w jej klasie, gdy będę kogoś znała. Mnie ten argument bynajmniej nie przekonywał, gdyż zdecydowanie nie zależało mi na zaprzyjaźnieniu się z żadnym z tych dzieciaków. Lekcje w tej klasie zamierzałam elegancko odbębnić, byle tylko profesor Jiraiya nie musiał za mnie świecić oczami. Nie przywiązywać się, zdać, iść na studia – prosty plan, jeszcze prostsze wykonanie.
Jednak mimo tak doskonałego planu, widząc, że krzesło obok koleżanki Nieśmiałej jest zajęte przez pewną różowowłosą dziewczynę, poczułam lekki zawód. Niechętnie rozejrzałam się po klasie, ruszając z miejsca z cichą nadzieją na znalezienie całej wolnej ławki. Mojej uwadze oczywiście nie uszły zdziwione, ciekawskie – mnie osobiście irytujące – spojrzenia. Jednak skoro ten dzień już się zaczął źle, to zła passa musiała przecież trwać dalej. Puste krzesło ujrzałam jedynie dwa razy. W pierwszej ławce pod oknem, obok roztrzepanego bruneta z dzikim spojrzeniem i zawadiackim, niemal uwodzicielskim uśmiechem, oraz w ostatniej… tuż przy Shikamaru.
Bóg chyba dzisiaj przegrał w karty z diabłem, w rozgrywce o moje życie.
- Hej, Aniele – wymruczał roztrzepany brunet, odsuwając zachęcająco krzesło obok siebie. – Co tutaj robisz, czyżbyś zgubiła drogę do Nieba?
Zdębiała pod wpływem głupoty tego osobnika, chwilę wpatrywałam się  w niego wzrokiem z półki „ale ty tak na serio?”. Szybko się jednak zreflektowałam, bezceremonialnie robiąc kolejne kroki w przód. No błagam, nawet mój durny brat nie używał tak żałosnych tekstów!
- Hej, nie uciekaj! – wykrzyczał za mną, nagle spanikowany bajerant. Obróciłam się w jego kierunku, słysząc, jak kilka osób chichocze, obserwując scenę. – Ja jestem Kiba, ty jesteś nowa, a tu jest wolne miejsce. – Uśmiechnął się zadziornie, wskazując na odsunięte krzesło.
- Och, wybacz, mówiłeś do mnie? – zironizowałam, udając zdziwioną. Jednak szybko powróciłam do swojego standardowego, wykpiewczego tonu. – Wiesz, bliżej mi do diablicy niż anioła, więc uznałam, że twoje słowa muszą być skierowane do jakiejś wyimaginowanej dziewczyny. – Przerwałam, dla odmiany tym razem sama uśmiechając się zadziornie. Natomiast Podrywacz Za Dychę przyglądał mi się z wyraźnym zainteresowaniem, sprawiając wrażenie, jakby moje słowa w żadnym razie go nie dotknęły. Może jednak był ciut za głupi, pomyślałam z politowaniem. – A co do siedzenia z tobą w ławce, to dzięki, ale nie. Patrzenie nauczycielowi w oczy raczej nie jest moim hobby.
Zanim odeszłam, jeszcze zabębniłam paznokciami w ławkę chłopaka. Widząc jednak na jego twarzyczce lekki szok, przyćmiony przez szeroki uśmiech, zdziwiłam się. Patrzył na mnie, jak ciele w malowane wrota i nie do końca rozumiałam dlaczego. Czyżby wcześniej nie spotkał na swojej drodze dziewczyny z ostrym językiem?
Idąc w stronę Shikamaru, minęłam ławkę Hinaty. Wysłała mi pełne współczucia spojrzenie i przepraszający uśmiech. Biedna miała teraz pewnie wyrzuty sumienia, za wystawienie mnie. W odpowiedzi uśmiechnęłam się do niej delikatnie i puściłam oczko, na znak by się nie przejmowała. Nie mogłam przecież od niej oczekiwać, że dla mnie – osoby, którą ledwo znała – odmówi i odwróci się od koleżanki.
- Wolne? – burknęłam, stając niby od niechcenia. Oparłam cały ciężar ciała na prawej nodze. W prawej dłoni ściskałam pasek, zawieszonej na ramieniu torby. Skrzywiłam się nieznacznie, zdając sobie sprawę, że ten tik towarzyszył mi jedynie, gdy byłam zestresowana.
- Jasne – odparł spokojnie, prześlizgując po mnie wzrokiem. Gdy nasze oczy na chwilę się spotkały, niespodziewanie moje tęczówki uciekły przed rozleniwioną ciemnością jego. Ciało natomiast wzięło przykład z tchórzliwych ocząt i zdecydowanie za szybko usiadło.
Zdenerwowana własną reakcją, pospiesznie wyciągnęłam z torby jakiś zeszyt i czarny długopis, rzucając niechlujnie na ławkę. Uspokajając się nieco, odgarnęłam opadające mi na twarz włosy za ucho. Już biegnąc do szkoły zdałam sobie sprawę, że w pośpiechu zapomniałam się nimi rano zająć i klęłam na siebie za to w myślach – zawsze mnie drażniły.
Kątem oka zauważyłam, że Shikamaru mi się przygląda, podpierając głowę na lewej ręce. Jednak tym razem – będąc już opanowaną i sobą – sparowałam jego spojrzenie, unosząc jedną brew delikatnie w górę. Tak, jak się spodziewałam, tym razem to on odwrócił wzrok; zmieniając rękę podpierającą głowę, bezceremonialnie począł obserwować scenerię za oknem. 
Uśmiechnęłam się sardonicznie, opierając wygodnie o oparcie krzesła. Zarzucając nogę na nogę, zakodowałam sobie w głowie nowy przymiotnik, określający pana obok. Tchórzliwy Płaczek.

Siedziałam na kanapie z podkulonymi nogami. W rękach ściskałam małą poduszkę, ciesząc się dodatkowym ciepełkiem, jakie mi dawała i komfortem. W telewizji leciała jakaś stara telenowela, której tytułu nawet nie znałam. Jak w otępieniu wpatrywałam się w ekran, z obojętnością obserwując poczynania postaci. Ich głosy stały się idealnym soundtrackiem dla moich myśli.
Chciałam, żeby ten dzień się już skończył. Pragnęłam zamknąć oczy, nie śnić o niczym i obudzić się z nowymi, optymistycznymi perspektywami. Ale była dopiero szesnasta, kilka godzin do zmierzchu i jakieś siedem odcinków beznadziejnych seriali do obejrzenia.
Ścisnęłam mocniej poduszkę. Ten dzień mnie już strasznie irytował. Najpierw sen, którego nie rozumiałam, potem zaspanie i szaleńczy bieg do szkoły. Już wtedy wiedziałam, że ten dzień będzie katastrofą. Zawsze tak jest, bez wyjątków – zaczęło się źle, to i tak się skończy. Teoria oczywiście się sprawdziła. Ta cała sytuacja w klasie, chłoptaś z kiepskim gadanym. Czy to Bóg robi sobie ze mnie żarty? No i oczywiście Nara. Żałowałam, że to jego wybrałam na swojego ławkowego partnera, miast Podrywacza. Byłam zła na siebie na to, jak się zachowałam. Jak idiotka. Przecież to nie ja. Temari nigdy się nie peszy. Nigdy nie odwraca wzroku. Nigdy nie działa nerwowo. Zawsze opanowana, dumna, pewna siebie, ironiczna – to ja! A nie ten cień z rana…
- Jadłaś już?
Aż się wzdrygnęłam, słysząc melodyjny głos brata. Zwróciłam się w jego stronę, unosząc nieco głowę. Gaara stał przede mną, ubrany w swoje ulubione szare dżinsy i bluzkę z długim rękawem w czarnym kolorze. Ze spokojem przyglądał mi się, cierpliwie czekając na odpowiedź.
- Tak – odparłam tępo. Zamrugałam, wyswobadzając się z objęć myśli. – Zrobiłam zupę, odgrzej sobie. Stoi na kuchence.
Pokiwał głową, nadal jednak nie spuszczając ze mnie wzroku. Ba, nawet nie mrugnął! A ja już wiedziałam, że nieprędko zaspokoi swój głód.
- Zły dzień? – spytał łagodnie, siadając obok mnie. Wywróciłam oczami, robiąc niezadowoloną minę.
- Tak trochę – mruknęłam, wracając wzrokiem do ekranu. Główny bohater właśnie kłócił się z ukochaną, a ta płakała, wrzeszcząc, że nie ma ochoty z nim rozmawiać. Niesamowicie wciągająca scena, której oglądanie przerwał mi jednak młody.
- U mnie też.
Oho, pech chyba jest rodzinny!
- Co jest? – spytałam, skupiając na nim swój wzrok. Jego historia ciekawiła mnie bardziej, niż porywająca akcja telenoweli.
- Nic specjalnego, po prostu nie czuję tej klasy – wyburknał pod nosem, bawiąc się palcami. – Wszyscy się znają, a ja jestem tam intruzem.
- To logiczne, że w niecały tydzień nie podbijesz ich serc. Zresztą znając ciebie, to nawet nie próbujesz z nimi rozmawiać. Odważ się, młody.
Milczał, dalej miętoląc palce. Po chwili jednak jakby zebrał się w sobie. Spojrzał na mnie niepewnie.
- Wiesz – zaczął powoli – właściwie to zaprosili mnie dziś do takiego jednego pubu. I właściwie nie chodzi o to, że nie mam z kim gadać, ale… ja… - Znowu spuścił głowę. – Nie wiem, jak mam się przy nich zachowywać. Oni się znają i są mili, szczególnie taki jeden Naruto. Mówiłem ci o nim, to ten z bójki. Ale… przecież wiesz, jaki jestem.
Westchnęłam. Wiedziałam, jaki był mój brat. Idealne przeciwieństwo moje i Kankuro. Cichy, zamknięty w sobie, nie lubiący towarzystwa. Czasami myślałam, że on się boi obcych ludzi i chyba nie mijało się to za bardzo z prawdą. W poprzedniej szkole też nie miał zbyt wielu kolegów. Zaledwie jednego, z którym siedział w ławce, jednak ich znajomość zamykała się w czterech ścianach klasy.
- I pewnie nie masz zamiaru iść do tego pubu? – spytałam gorzko. Gaara pokiwał przecząco głową. – A powinieneś i pójdziesz. Tenten też proponowała mi dziś wypad z jej znajomymi do pubu, a z tego co wiem, to trzyma się właśnie w ludźmi z twojej klasy. Więc pójdziemy tam oboje.
Gaara spojrzał na mnie zdziwionym, wręcz przerażonym wzrokiem. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak słowa utkwiły mu w gardle. Wiedziałam, że nie chciał tam iść, tak samo jak i ja tego nie chciałam. Ale nie mogłam pozwolić, by mój braciszek po raz kolejny został rzucony w wir samotności. Zasługiwał na coś więcej, a to miasto mogło mu to dać.
Gaara chyba doszedł do tego samego wniosku, bo nic nie odpowiedział. Mój rozkaz przyjął skinięciem głowy, następnie udając się do kuchni.

Idąc ulicami Konohy, klęłam na siebie w myślach. Diabeł podkusił mnie do tego głupiego pomysłu, jakim było wyjście z domu, a ja z każdym krokiem żałowałam tego bardziej. A przecież mogłam siedzieć na wygodnej kanapie, odmóżdżając się przy niesamowitych historiach telenowelowych bohaterów! Jednak czego się nie robi dla rodziny?
- Daleko jeszcze? – jęknął Kankuro.
Oczywiście, gdy tylko do jego uszu dotarły słowa pub i wieczór, postanowił całkowicie nieelegancko uprzeć się, że idzie z nami. Na nic był mój protest, który on zbył jedynie stwierdzeniem, że przecież ma prawo poznać osoby, którym uratował życie. Gaara był obojętny, a moje argumenty przeciw okazały się niewystarczalne.
- Nie wiem, geniuszu, też nie znam tego miasta. Tenten mówiła, że jak przejdziemy przez park, to zostanie nam jakieś pięć minut drogi.
Park zostawiliśmy za sobą chwile temu. Pozostało nam iść prosto i wypatrywać Tenten, która obiecała mi, że będzie na nas czekać przed pubem.
- Tęsknię za Suną – wyburczał Kankuro. - O wiele łatwiej było się gdzieś dostać. Konoha jest za wielka i pogmatwana. Tu park, tam las, a centrum to jeden wielki labirynt!
- No – przyznał Gaara, który odezwał się pierwszy raz odkąd wyszliśmy z domu. – Suna była fajna.
- Zamiast narzekać lepiej przywyknijcie. Raczej nie zapowiada się, żebyśmy tam wracali – rzuciłam, nie chcąc już słuchać ich biadolenia. Podobno to kobiety są sentymentalne i martwią się błahostkami, jednak moi bracia są wyjątkiem od reguły, nie jedynie w tej kwestii. Codziennie karmią mnie dawką irytujących wtrąceń na temat miejsca, które opuściliśmy, wprawiając mnie w rozdrażnienie.
Kankuro prychnął, mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem. Jednak nie przejmowałam się nim. Moją uwagę przykuła postać Tenten, majacząca w oddali. Stała pod skromnym budynkiem, na którym widniała nazwa lokalu „Fotograf”. Rozmawiała z wysokim blondynem w pomarańczowej bluzie, co chwilę przerywając konwersację śmiechem. Zauważyła nas dopiero po dłuższej chwili i pomachała w naszą stronę. W odpowiedzi uniosłam rękę nieco w górę.
- Eeeee, ładna ta twoje Tenten! – Ożywił się Kankuro. Posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie.
- I nadal nie dla ciebie – warknęłam. Zwróciłam się w stronę Gaary. – A ten blondyn to Naruto?
Młody pokiwał twierdząco głową, uśmiechając się ciepło. Chyba trochę polubił tego chłopaka, co mnie ucieszyło. Może jednak to miasto miało dla niego coś pozytywnego do zaoferowania.
- Temari! – krzyknęła Tenten, wychodząc nam naprzeciw.
Blondyn dreptał tuż za nią, szczerząc się w stronę Gaary. Uśmiech pasował do całej jego roześmianej twarzy i roziskrzonych niebieskich oczu. Budził zaufanie i chyba nie dało się go nie lubić. Nawet moją sympatię zyskał, głównie ze względu na młodego.
- Tak się cieszę, że jednak przyszłaś! – uradowała się Tenten, przytulając mnie na przywitanie. Jeśli chodzi o zawieranie znajomości, ta dziewczyna jest mistrzynią. Może nieco nachalną w swoim zachowaniu, ale zawsze mistrzynią.
- Tak – wymruczałam – w końcu jest piątek wieczór.
Po krótkim zapoznaniu się, skierowaliśmy się w końcu w stronę pubu. Naruto cały czas zagadywał Gaarę, zasypując go opowieściami różnego kalibru. Mój braciszek słuchał go uważnie, przytakując i odpowiednio reagując na wspomniane historie. Widziałam, że się stresuje. Mówiły mi to przygarbione ramiona i niepewny wzrok. Jednak widziałam też, że jest zadowolony, bo mimo wszystko jego delikatny uśmiech był szczery. Cieszyłam się, utwierdzając się w przekonaniu, że jednak dobrze postąpiłam zaciągając go tu.
Kankuro natomiast starał się jak mógł, by oczarować Tenten. Już przy przedstawianiu się, nie omieszkał skomplementować urody mojej koleżanki. Ta jednak odbiła jego słowa śmiechem i machnięciem ręki.
 Pub mieścił się w małym, starym budynku, przypominającym mi nieco kamieniczki, których w Sunie było pełno. Do wejścia prowadziły betonowe schody, okolone również betonowymi, ładnie zdobionymi barierami. Na wysokości drzwi znajdował się mały ganek, gdzie goście lokalu urządzili sobie palarnię. 
 Kiedy weszliśmy do środka od razu uderzył mnie nieprzyjemny zapach alkoholu i duchoty. Sytuację pogarszał dym papierosowy, który wdzierał się ukradkiem do pomieszczenia przez lekko uchylone okna i drzwi, przez które co jakiś czas ktoś wchodził. Nie lubiłam takich miejsc i w Sunie sumiennie ich unikałam, woląc spotykanie się ze znajomymi w zaciszu domu. Głośna muzyka i tłok nigdy nie były moimi towarzyszami. 
Pomieszczenie było dość sporych rozmiarów. Ściany były obklejone starymi zdjęciami i plakatami, tworząc przyjemny klimat. Bar był drewniany i wysoki w kształcie litery C. Dookoła niego stały podwyższone krzesła, również wykonane z ciemnego drewna. Stoliki ustawione były w rogach. Całość prezentowała się naprawdę dobrze, a dzięki szerokiemu rozstawieniu pomieszczenie wydawało się być większe i przestrzenne. 
Tenten już od wejścia z uśmiechem witała się ze znajomymi, rzucając mnie w wir nowych imion. Dowiedziałam się, że różowo-włosa dziewczyna z wok’u nazywa się Sakura, a Pan Podrywacz, to Kiba. Wraz z Różową siedziała Hinata i Ino – blondynka o konkretnych kształtach. Neji’ego i Lee poznałam już wcześniej, z czego o pierwszym nie miałam zbyt pozytywnego zdania. Był wyniosły i ponury, nie był też fanem konwersacji. Natomiast Lee to już inna historia. Chodził z nami do klasy. Z zachowania kojarzył mi się nieco z Kankuro, jednak był bardziej pozytywny. Był szczery i porywczy. Na lekcjach nie raz wyrywał się do odpowiedzi, chociaż w rzeczywistości nie miał do powiedzenia nic sensownego. Zdecydowanie dodawał klasie humoru i chyba tylko dzięki temu zyskał moją sympatię – sprawiał, że szkoła nie była taka zła. Shikamaru nigdzie nie było. 
Usiedliśmy przy dwóch sąsiadujących stolikach, jednak nie przeszkadzało to w rozmowie. Wydawało mi się, że Gaara się nieco rozluźnił i kilka razy nawet się odezwał, co już było ogromnym sukcesem. Ten cały Naruto miał na niego dobry wpływ i niemal nie odstępował go na krok. Podrywacz też okazał się dość przyjemnym typkiem.
- A więc jesteś z klasy Tenten – zagadnął do mnie, gdy czekaliśmy przy barze na nasze trunki. – Gdybym wiedział to wcześniej, nigdy nie wpadłbym na tak głupi pomysł i nie próbował  cię poderwać – Zaśmiał się. – w tak głupi sposób.
Pokręcił w rozbawieniu głową, żałując swojego durnego zachowania. Uśmiechnęłam się zadziornie, opierając o blat baru i patrząc na niego z dołu. Był rok młodszy, jednak wyższy ode mnie o co najmniej dziesięć centymetrów.
- O tak – przyznałam – to był głupi pomysł. Ale nie martw się! Uznałam cię jedynie za idiotę z kiepskimi tekstami.
Parsknął śmiechem, drapiąc się po podbródku. Był lekko skrępowany.
- No racja, tekst z aniołem był nietrafiony. Działa raczej na tępe blondyneczki, a nie ironiczne dziewczyny. – Zmierzył mnie wzrokiem. – Przy tobie będę musiał się bardziej napracować.
Uniosłam zdziwiona brwi. No proszę, zmiana taktyki.
- Mówisz tak, jakbyś był pewien, że i tak mnie poderwiesz.
- Bo jestem pewien – odparł bez zastanowienia. Znowu zyskał u mnie minusa, chociaż jego szybka odpowiedź mnie rozbawiła.
- Wiesz – zaczęłam, przybliżając do niego nieznacznie – ta taktyka też nie działa.
Ponownie wykrzywił usta, tym razem w szarmanckim stylu. Biedak chyba naprawdę myślał, że z nim flirtuję, a nie próbuje go spławić.
- A tak serio – Odsunęłam się na właściwszą odległość. – naprawdę myślałeś, że nowa uczennica będzie chciała siedzieć w pierwszej ławce?
- Nie – przyznał. – Ale warto było spróbować. Przecież mogło się okazać, że masz słaby wzrok i pierwsza ławka jest wskazana. A ja w końcu bym miał towarzyszkę w ławce!
- A właściwie dlaczego siedzisz sam? – zaciekawiłam się. Wydawał się dość lubianą osobą.
- A to dość ciekawa historia, wiesz – ucieszył się, z dumą kiwając głową. – Właściwie dość zabawna. Wiesz, w zeszłym roku tak jakby… trochę uprzykrzałem życie nauczycielom. Znasz Lee – wtrącił, kiwając głową w stronę Rock’a – powiedzmy, że irytowałem nauczycieli trochę bardziej niż on. Nie ważne z kim siedziałem, nawet Hinatę potrafiłem zepsuć. Trafiałem do dyrektora średnio dwa razy w tygodniu, aż w końcu wymyślili, że powinienem siedzieć sam. No i jest tak do teraz.
Tym razem to ze mnie wydobył się niekontrolowany śmiech. W międzyczasie barman podał nam nasze piwa, które teraz wzięłam do ręki, upijając łyk. Jednak to był błąd, bo prawie się nim nie zakrztusiłam, słysząc kolejne słowa Kiby.
- O, Shikamaru! – zawołał, unosząc rękę w górę. Spoglądał za mnie, w stronę drzwi. Odwróciłam się w tamtą stronę, wcześniej ocierając usta z kropel alkoholu, które na nich pozostały.
Nara szedł w naszą stronę leniwym krokiem. Ręce miał schowane w kieszeniach brązowej kurtki. W półmroku panującym w pubie jego włosy wydały się być jeszcze ciemniejsze, a oczy pogłębiły swą czerń. Podchodząc, ledwo musnął mnie swoim wzrokiem, jakby moja obecność go nie obchodziła. Cholerny ignorant.
- No stary, w końcu dotarłeś! – przywitał się Kiba, wymieniając uściskiem dłoni z płaczliwym irytującym ignorantem. Następnie ożywił się jeszcze bardziej, wskazując na mnie ręką. – Poznałeś już Temari, co nie?
Shikamaru spojrzał na mnie obojętnie. Jego czarne, głębokie oczy wpatrywały się we mnie beznamiętnie, a powieka mu nawet nie drgnęła. Przez chwilę myślałam, że Tchórz wyprze się, że w ogóle widział mnie kiedykolwiek na oczy, ale chyba przypomniał sobie sytuację z rana, bo pokiwał twierdząco głową.
- Taaa – Nadal nie odwracał wzroku. – Rano… i w szpitalu.
Tu mnie zaskoczył. Byłam pewna, że będzie grał niewiniątko, jak tchórz uciekając przed prawdą. Uśmiechnęłam się ironicznie, przerywając kontakt wzrokowy i upijając kolejny łyk piwa. Smakował lepiej niż poprzedni, bo przysłodzony satysfakcją.
- W szpitalu? – Kiba wyglądał na zdezorientowanego, jednak szybko się zreflektował. – Ach, no tak… jej bracia i Chouji!
- Właśnie – przyznał rację Shikamaru.
Przyglądałam się Kibie, jednak czułam jak Jego wzrok nie schodzi ze mnie. I w tym momencie to ja nie miałam pojęcia o co chodzi. Najpierw Nara rzetelnie udawał, że mnie nie zna, a teraz nagle zainteresował się moja osobą. W co on grał?
- To w takim razie, Shikamaru, zajmij się naszą nową koleżanką – zaproponował nieco zmieszany. – Pierwsze piwo domaga się uwolnienia.
I uciekł, pozostawiając mnie na pastwę losu, który dziś wyjątkowo wybrał sobie mnie, jako swoją ofiarę. Jęknęłam w duchu.
Nara zajął miejsce uciekiniera, opierając się wygodnie o bar. Był nieco niższy od Kiby, jednak wciąż wyższy ode mnie, co zmuszało mnie do patrzenia na niego z dołu. Tym razem jednak czułam się z tym źle, bo jego przeszywający wzrok w niczym nie był podobny do roześmianego Kiby. I dziwnie na mnie działał.
- Nie spodziewałem się ciebie tutaj – wyznał. Przewróciłam oczami.
- Przykro mi, że cię rozczarowałam. Chociaż nie – zironizowałam – jednak nie jest mi przykro.
- Nie rozczarowałaś – uśmiechnął się enigmatycznie. A to ciekawe. – Chciałem z tobą porozmawiać już w szkole, ale szybko opuściłaś salę.
No proszę, a więc ten facet ma jednak jakieś jaja, pomyślałam.
- O czym? – grałam niewiniątko, doskonale zdając sobie sprawę, jaki temat chciał omówić. Szpital.
Shikamaru potarł się po karku, spuszczając wzrok i mamrocząc coś pod nosem. Słowo chyba zaczynało się na „u”, jednak nie mogłam tego jednoznacznie stwierdzić, przez panujący hałas.
- Wyjdźmy na zewnątrz – zaproponował, nie czekając jednak na moją odpowiedź.
Minął mnie bez słowa, zakładając, że pójdę za nim. Cholerny ignorant. Przez chwile rozważałam wrócenie do stolika, jednak moja ciekawość, w jaki sposób zachowa się Nara zwyciężyła. Wzięłam dwa łyki trunku alkoholowego, zostawiając w połowie pustą szklankę na barze.

Wyszła z budynku, a jej rozpuszczone włosy natychmiast pochwycił wiatr, tańcząc z nimi w niekontrolowanym tańcu. Przemierzając lokal zdążyła narzucić na siebie turkusową, materiałową kurtkę, która idealnie współgrała z kolorem jej oczu, zarazem gryząc z odcieniem włosów. Rozejrzała się po małym balkoniku. Ujrzawszy obiekt poszukiwań po prawej stronie, skierowała się w jego kierunku. Stał, oparty nonszalancko o barierkę, w ręce trzymając opakowanie papierosów. Temari skrzywiła się widząc je, co bynajmniej nie uszło uwadze chłopaka. Myśląc, że tak wypada zrobić, wyciągnął mały kartonik w jej kierunku.
- Chcesz? – spytał obojętnie, jednak szybko tego pożałował. Dziewczyna skrzywiła się, marszcząc brwi w nieco gniewnym geście.
- Nie dzięki, palenie zabija – stwierdziła z przekąsem. Shikamaru zbył jej pouczenie jedynie wzruszeniem ramion i wkładając papierosa do buzi, począł go odpalać. Ku jego zdziwieniu jednak dziewczyna nadal wpatrywała  się w niego hardo, jakby czegoś oczekiwała. Wyjął nikotynowe cudeńko z ust.
- No co? – Jego zniecierpliwiony głos odbił się zmarszczeniem brwi na twarzy Temari.
- Palenie zabija nie tylko palącego, idioto. Dym, który wydychasz prawdopodobnie zatruwa mnie bardziej niż ciebie.
- No i? – odparł bezceremonialnie, na co dziewczyna prychnęła, odwracając głowę w bok.
- Kultura wymaga, żebyś darował sobie palenie w obecności osoby, która mówi takie rzeczy - wyjaśniła, jednak widząc obojętny wyraz twarzy towarzysza, jeszcze bardziej się zirytowała. - Wiesz, taka aluzja, żebyś nie ćmił peta przy mnie.
No Sabaku oburzona odwróciła się w stronę barierki, opierając o nią łokciami. Z całych sił starała się nie zwracać uwagi na Narę, który mimo jej narzekań w ostateczności zapalił papierosa. Kiedy wyrzucił ze swoich płuc pierwsze obłoki dymu, dziewczyna westchnęła.
-  Nie wiem czemu spodziewałam się, że ją załapiesz – mruknęła, ręką przesadnie odganiając nikotynową trutkę, rozpływającą się w powietrzu.
- Załapałem – odparł obojętnie Shikamaru, stając w identycznej pozycji jak dziewczyna. – Po prostu nie mam zamiaru się do niej dostosowywać.
Temari spojrzała na niego przymrużonymi oczyma, uśmiechając przy tym chytrze. Jednak ten uśmiech bynajmniej nie spodobał się chłopakowi.
- A co, męska duma by ucierpiała, gdybyś mnie wysłuchał? W dzisiejszych czasach jednak trudno o dżentelmena.
- Bycie dżentelmenem, a bycie pantoflarzem to dwie różne sprawy – odparł, pomiędzy kolejnymi zaciągnięciami papierosem, niemalże niewzruszony zaczepką dziewczyny. – A ja nie zamierzam słuchać kobiety, tym bardziej w sprawie mojego uzależnienia.
- No tak, zachowanie typowego szowinisty – wysyczała, przymrużając pogardliwie oczy.
- Odezwała się niepoprawna feministka – odparł odruchowo, strzepując papierosa.
Leniwie odwrócił głowę, mierząc się ze spojrzeniem dziewczyny – twardym i nieustępliwym, a zarazem wyniosłym. Całkowite przeciwieństwo jego opanowanych, nieco znudzonych, a bynajmniej nie poruszonych całą sytuacją tęczówek. 
Skanowali się nawzajem, testowali. Żadne nie przerywało kontaktu wzrokowego i ciszy, która zaległa w powietrzu, nie chcąc odpłynąć wraz z dymem papierosowym. Spuszczenie wzroku oznaczałoby przegraną, a przecież każdy z nich był zwycięzcą. Porażka stanowiłaby upadek teorii wyprowadzonej w dialogu. Nie mogli zawieźć swoich przekonań.
Jednak cisza była uciążliwa, irytująca i upierdliwa. W dodatku Nara nie przywykł do patrzenia w gniewne oczy, mimo wieloletniej praktyki u matki i Ino. Więc koniec końców, to on przerwał bój, zaciągając się ostatnią dawką nikotynowej trucizny, w ramach uśmierzenia bólu emanującego z zadraśniętej dumy. Jedną ręką przetarł włosy, drugą gasząc ostatek papierosa i wyrzucając niedopałek gdzieś w trawę.
- A wracając do sprawy – zaczął Nara, przypominając sobie w porę powód ich rozmowy. – Ta sytuacja w szpitalu – Odchrząknął zmieszany. – To co widziałaś…
- Płaczek woli, żeby jego łzy stały się sekretem? – zgadła, wyginając usta w znienawidzonym przez Narę uśmiechu. Chłopak mruknął przeciągle coś  na kształt upierdliwe, zmemłał przekleństwo  i wyciągnął z kieszeni spodni ukochaną paczkę fajek.
- Nawet nie wiesz o czym mówisz – rzucił wymijająco, co spotkało się jedynie z irytacją i buntowniczą postawą Temari.
- Trochę chyba wiem, moi bracia tam byli…
- Ale nie znasz całej historii – przerwał jej spokojnie, kręcąc przy tym głową. – Z resztą nie ważne. Zapomnij.
- Tak zrobię – odparła chłodno, na odchodne rzucając pogardliwe spojrzenie w stronę wyjętego i gotowego do zapalenia papierosa.
Shikamaru zaiskrzył srebrną zapalniczkę, pozwalając płomieniowi czynić swą powinność. Czując drażniący dym w gardle poczuł ulgę, jednak nie tylko on był jej powodem. Z zainteresowaniem obserwował, jak No Sabaku znika za drzwiami pubu. Szła pełna gracji i pewności siebie, jakby nic nie mogło jej złamać.
Łamie wszystko i wszystkich, zanim coś złamie ją, przeszło mu przez myśl. Uśmiechnął się do siebie. Ale i tak nic nie wygada.


Od Autorki: No cóż. więc jest rozdział. Jakimś cudem się wyrobiłam, chociaż właściwie powinien być umieszczony jeszcze jeden fragment. Nie zdarzyłam go jednak napisać i uznałam, że nie jest aż tak istotne, czy pojawi się w tym rozdziel, czy następnym. :)
Notka miała wyglądać nieco inaczej, jednak wyszło, jak wyszło. Chyba po prostu nie potrafię spisywać dokładnie tego,  co chcę i naprawdę nie wiem, czy wychodzi mi to na plus. No nic.
Scena Kiby i Temari w klasie początkowo była napisana jedynie dla jaj, jednak później uznałam, że w sumie może być xd Postanowiłam Wam dać trochę rozrywki, pozwalając pośmiać się z moich oklepanych pomysłów ;p
Błędów nie sprawdzałam, więc śmiało mi je wypisujcie. Ogólnie, czekam na solidną krytykę, bo wiem, że ten rozdział przebojem nie jest ^^
Ze spraw organizacyjnych, to mam jedną nieprzyjemną wiadomość. Daty następnej notki na razie nie ustalam. Możliwe, że pojawi się dopiero po maturze, zobaczę, jak się ze wszystkim uwinę. Nowy rozdział przed 10 maja będzie miłą niespodzianką zarówno dla Was, jak i dla mnie. 
Tyle ode mnie. 
Pozdrawiam!

EDIT: Przepraszam za akapity, czasami nie chcą mnie słuchać >.< Postaram się je poprawić później, w chwili wolnego czasu :)