22 czerwca 2014

Rozdział 12


“I know you were trouble when you walked in. So shame on me now!”
~Taylor Swift

4 października, piątek

To nie tak, że byłam na Shikamaru obrażona. Po prostu czułam się zobligowania do ignorowania go na korytarzu, to tyle. Nawet na wspólnych zajęciach, kiedy teoretycznie powinnam siedzieć z nim w jednej ławce, udało mi się uciec. Kiba przyjął mnie na krześle obok siebie bardzo chętnie!
Po ostatniej lekcji poszłam prosto do biblioteki. Profesor Asuma wymyślił sobie wczoraj jakiś durny referat na trzy strony o Napoleonie Bonaparte, który mieliśmy oddać już w poniedziałek. Chętnie zrobiłabym to w domu, siedząc pod kocykiem na łóżku i przeszukując wszechmocne Internety, ale psor wyraźnie zaznaczył, że nie chce widzieć nawet jednego słowa z Wikipedii. Z braku historycznych książek w domu, siłą rzeczy zostałam zmuszona do zapuszczenia się w labirynt zakurzonych, szkolnych regałów wypchanych tomiszczami.  
Już od progu zauważyłam za biurkiem drobną postać pani bibliotekarki. Była dokładnym przeciwieństwem klasycznego wyobrażenia ludzi o kobietach pracujących w tym zawodzie. Nie miała ani dziesięciu kilogramów w zanadrzu, ani za dużych okularów na nosie. Zazwyczaj chętnie pomagała uczniom, a o ciszę prosiła nadzwyczaj rzadko. I o ile stereotypowa bibliotekarka zazwyczaj żyła w pojedynkę, to ona posiadała nawet męża! W dodatku w szkole cieszyła się miłą opinią, dlatego też studenci raczej grzecznie zachowywali się w czterech ścianach jej sanktuarium.
- Dzień dobry - przywitałam się uprzejmie, podchodząc do biurka kobiety. Pani Mizuki natychmiast podniosła wzrok znad czytanej właśnie książki i z roztargnieniem założyła za ucho kosmyk czarnych, krótkich włosów. Miała nie więcej niż czterdzieści lat i delikatne zmarszczki w okolicach oczu.
- Dzień dobry, dziecko, dzień dobry - odparła z ciepłym uśmiechem.
- Szukam książek o Bonaparte - uściśliłam. - Gdzie je znajdę?
Cóż, chęci mam dobre, ale jeśli jednak nie uda mi się znaleźć materiałów - myślałam - to i tak uśmiechnę się do laptopa.
- Ach tak, profesor Asuma mnie uprzedzał, że maturzyści mogą mnie odwiedzić w tej sprawie. Podobno zadał referat wszystkim trzecim klasom! Aż trudno uwierzyć, bo do tej pory z tym pytaniem przyszło raptem kilka osób. O ile się nie mylę, to jesteś dziewiąta.
Zmarkotniałam, słysząc słowa kobiety. No pięknie, wyglądało na to, że byłam jedną z nielicznych osób, które nabrały się na święte słowa: “Tylko żadnego grzebania w Internecie! Ruszcie tyłki po książki, Pani Mizuki ucieszy się, gdy ją tak gromadnie odwiedzicie.”.
- Naprawdę? - udałam zdziwienie. - Na pewno jeszcze ktoś przyjdzie.
Oczywiście podczas wymyślania idealnych słów pocieszenia zapomniałam o tym, że przecież w tym momencie, po godzinie piętnastej, w szkole nie odbywały się żadne zajęcia, pomijając te dodatkowe. Korytarze, po których przechadzały się już tylko panie sprzątaczki, wiały pustkami.
- Oczywiście, kochanie - odparła Pani Mizuki, imitując przejęcie moimi słowami. - Wiadomości o Bonaparte znajdziesz w drugim regale od końca.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i lekkim zażenowaniem, prawie natychmiast po tym odchodząc we wskazane miejsce. Idąc, po prawej stronie mijałam stoliki, gdzie uczniowie mogli studiować znalezione książki, a po lewej drewniane regały. Zauważyłam, że w bibliotece było raptem pięć osób, w tym jeden koleś z mojej klasy (straszny kujon) - Yuji.
Wzrokiem szukałam na grzbietach opraw książek tytułów, które w jakikolwiek sposób kojarzyłyby mi się z Napoleonem. Niestety z tym koleżką nie miałam zbyt dobrych stosunków - z resztą z jego kumplami z przeszłości również - dlatego szło mi bardzo, bardzo kiepsko. Właściwie dopiero po drugim przeczytaniu wszystkich tytułów ściągnęłam z regału jedno tomiszcze w czerwonej okładce, chociaż i tak nie wiedziałam, czy wybrałam właściwie.
Odwróciwszy się z zamiarem odejścia do któregoś ze stolików natrafiłam niespodziewanie na mur. I to nawet ruchomy mur, bo kiedy zrobiłam krok w bok, żeby go ominąć, ten jak na złość zastąpił mi znów drogę.
- Albo się przesuniesz, albo ja cię przesunę - zagroziłam, spoglądając buńczucznie w oczy Shikamaru. Szlag by to, mój plan unikania go przez najbliższy miesiąc spełzł na niczym!
- Jak dasz mi powiedzieć kilka słów, to się usunę - odparł butnie.
Kiedy chciał, potrafił być naprawdę uparty i - o zgrozo! - upierdliwy. A gdy z taką zaciętą miną sterczał przede mną, to nieszczęśliwie dla mnie, wyglądał jeszcze bezczelnie męsko.
- Właśnie je powiedziałeś. Z drogi - rozkazałam, ale to też nie przyniosło skutku. Spróbowałam minąć Narę od lewej strony i wtedy poczułam na ramieniu uścisk jego dłoni; przytrzymał mnie w miejscu.
- Długo jeszcze zamierzasz być taka uparta?
Uśmiechnęłam się psotnie.
- Długo - odparłam zadziornie. - Skąd w ogóle wiedziałeś, że tu będę? Śledziłeś mnie?
- Tak - odpowiedział jak z procy. Aż mnie zatkało, na co z kolei on uśmiechnął się przebiegle.
Wyrwałam rękę z uścisku, cofając się o krok. Stanęłam plecami do regału, lekko się o niego opierając. Książkę mocno ścisnęłam w ramionach, tuląc do piersi w geście obronnym.
- A wiesz, że nie powinieneś się do tego przyznawać?
Wzruszył ramionami.
- Nie widzę sensu w kłamstwie. Poza tym, tylko tak mogłem cię złapać. Unikasz mnie.
Oho, Einstain się znalazł! Szkoda tylko, że w tej swojej sprytnej główce nie wydedukował jeszcze powodu mojego zachowania.
- Przepraszam, okej? - Mówiąc to, zapuścił ręce w kieszenie czarnej bluzy. Nie odwrócił jednak spojrzenia, czego mogłabym się po nim spodziewać, a twardo utrzymywał kontakt wzrokowy, co nieco mnie krępowało. - Matka jest wybuchowa, a we wtorek dodatkowo w pracy ktoś ją w kurzył, dlatego tak na ciebie zareagowała. No i nie byłaś Ino, i samo to spisało cię na listę przegranych.
W głowie zaświszczał mi alarm. Więc wszystko sprowadza się do Yamanaki.
Ściągnęłam ze sobą brwi.
- A co ona ma do tego? - Przypadkowo do tonu głosu dodałam szczyptę wrogości.
Shikamaru wzruszył ramionami, przy tym niestety nadal nie odwracając wzroku. Sama też nie zamierzałam tego robić, co nie zmieniało faktu, że wciąż pod ostrzałem niewzruszonego spojrzenia czułam się dziwnie skrępowana.
- Mama ją uwielbiała. - Zaśmiał się z nieznanego mi powodu. - Kiedy dowiedziała się o naszym zerwaniu, to prawie wyrzuciła mnie z domu. Ojciec ledwo ją powstrzymał.
Na wyobrażenie kobiety próbującej wykopać syna za drzwi mimowolnie parsknęłam cicho śmiechem. I nie uszło to uwadze Shikamaru. Wtedy jak na rozkaz przybrałam maskę cichej złości.
- Tak samo jak mnie wywaliła? - Chciałam tym pytaniem zedrzeć mu z twarzy ten pociągający uśmiech, który nieustannie błąkał mu się na ustach, ale nie dałam rady.
- Prawie. Na mnie nakrzyczała bardziej.
- Dobra, twoja mama została usprawiedliwiona. Co z tobą?
Wyglądał na zmieszanego.
- Co masz na myśli?
To znaczyło, że jednak Einstain nie wydedukował sobie powodu mojej złości. Wielka szkoda.
- Nic.
Z tym słowem zostawiłam Shikamaru za sobą, postanawiając zarazem, że książkę wytrząsnę z wiedzy w domu. Wypożyczyłam ją u Pani Mizuki i wyszłam z biblioteki. Niestety w tym czasie Shikamaru zdążył otrząsnąć się z małego szoku i zrównał ze mną kroku w momencie, w którym włożyłam ciężkie tomiszcze do przewieszonej przez ramię torebki.
Złapał mnie za rękę.
- Oświeć mnie. Jestem facetem i nie rozumiem tych waszych kobiecych zagadek ukrytych w półsłówkach.
Staliśmy na środku przestrzennego holu. Od wyjścia ze szkoły dzieliło nas kilka metrów, ale coś powstrzymywało mnie przed wykonaniem tych paru kroków. Był to dotyk. Parzący, obezwładniający, zasłaniający logiczne myślenie. Jego dotyk.
- Tchórz - powiedziałam cicho, ale wyraźnie.
- Co? - dalej nie rozumiał.
- Jesteś tchórzem, o to chodzi.
Nawet nie wiedziałam, kiedy ruszyłam do wyjścia, a już byłam na zewnątrz, chociaż na dłoni wciąż czułam ciepło po dłoni Shikamaru. Przemierzałam dziedziniec szybkim krokiem, w głowie mając nieprzyjemny mętlik, którego naprawdę nie potrzebowałam. Przecież byłam typem osoby mocno stąpającej po ziemi, a nie chodzącej z głową w chmurach! Szlag by to i niech szlag trafi ten dotyk, który zawirował mi światem.
- Temari! - Usłyszałam za sobą.
No nie, zniknij, przepadnij, daj mi spokój! - lamentowałam w myślach. Wtedy, gdy przestałam na moment obserwować płyty chodnikowe i w popłochu spojrzałam przed siebie, przystanęłam, nie wiedząc już, które zło powinnam wybrać. Żeby było zabawnie, od tyłu gonił mnie Płaczek, a od frontu atakował kochany ojczulek, stojący przy swoim samochodzie. Co on tu robił?
Decyzję podjęłam w ułamku sekundy. Raz-dwa, szybka piłka!
- Tato? - odezwałam się głośniejszym tonem, zmierzając w kierunku rodziciela. W pewnym momencie zerknęłam za siebie, żeby upewnić się, że mój nowo powstały, zupełnie amatorski plan zadziałał. I tak! Zadziałał, bo Shikamaru, zupełnie jakby ktoś wydał mu rozkaz, przestał mnie gonić i nawet odszedł nieco na prawo od szkoły. Co prawda czujnie obserwował całą sytuację, ale nie ośmielił się w obecności ojca na dalsze kontynuowanie gonitwy.
- Temari - przywitał mnie ojciec. Widziałam, jak podejrzliwym wzrokiem zmierzył postać Nary.
Przystanęłam po drugiej stronie maski jego samochodu. Srebrna karoseria mieniła się w blasku słońca, rażąc nieco w oczy.
- Co tu robisz?
- Wsiadaj - zarządził, otwierając drzwi od strony kierowcy.

- Naprawdę ci na niej zależy, co?
Shikamaru drgnął, jednak nie odwrócił się w stronę dawnego kumpla, wciąż obserwując sylwetkę dziewczyny, powoli znikającej w samochodzie ojca. Przez całe zamieszanie z Temari nie zauważył nadejścia kogoś trzeciego. Kiba Inuzuka był ostatnią osobą, z którą miał ochotę rozmawiać na temat kobiet i wcale się z tym nie krył, tak samo jak z samą niechęcią do chłopaka. Mimo że już dawno przebolał rozstanie z Ino, wciąż skrywał urazę do kumpla. Trudno człowiekowi uporać się z jedną zdradą, a co dopiero z podwójną.
- Nie twój interes - odparł niechętnie, gdy srebrne auto umknęło jego wzrokowi. Chciał jak najszybciej odejść, ale drogę zastąpił mu Inuzuka.
- Słuchaj stary - mówił, położywszy jedną rękę na klatce piersiowej Nary próbował go zatrzymać. - Wiem, że nadal jesteś na mnie wściekły za akcję z Ino, ale to musi się skończyć. Nie pamiętasz? Kiedyś byliśmy świetnymi kumplami.
Shikamaru parsknął śmiechem, strzepując rękę Kiby. Nie odszedł jednak, znał bruneta na tyle dobrze, by wiedzieć, że będzie za nim szedł do póki go nie wysłucha. Był jak bardzo niewygodny wrzód na tyłku.
- Kiedyś tak, ale wszystko schrzaniłeś - wyrzucił mu, sięgając jednocześnie do kieszeni bluzy po papierosy. Wyciągnął jednego i odpalił. - Czego chcesz?
- Mam plan. - Shikamaru znów się zaśmiał.
- Ty? - Nie uważał Kiby za osobę bystrą, co najwyżej przeciętną umysłowo. Chłopak pokiwał gorliwie głową w odpowiedzi, co Nara skwitował westchnięciem. - No mów.
Inuzuka rozluźnił się, uśmiechając zadziornie. Czekał na moment, kiedy kumpel spojrzy na niego przychylniejszym okiem i miał wrażenie, że ten dzień nastał właśnie dziś. W końcu miał plan, bardzo dobry plan, który w jego mniemaniu nie mógł się nie udać.
- Wiesz, że mam dobre konszachty z bratem Temari. - Shikamaru skinął mu w odpowiedzi, wydmuchując z ust dym papierosowy. - I wiesz też, że sam się wokół niej kręcę, więc mógłbym to wykorzystać.
- Myślałem, że miałeś mi pomóc - wtrącił, karcąc go ostrym wzrokiem. Skoro genialny plan Kiby opierał się na ponownym zajściu mu za skórę, to po cholerę to wszystko mówił?
- I pomogę! - Uniósł obronnie ręce. - Chciałem tylko żebyś wiedział, że mógłbym znowu wejść ci w paradę, ale nie zrobię tego, bo zależy mi na naszej znajomości. Czaisz?
- Do rzeczy - ponaglił. Był już w połowie dopalania papierosa.
- No więc Kankuro dziś do mnie dzwonił i zaprosił na imprezę z jego znajomymi z grupy. Powiedział, żebym zabrał Tenten i jeszcze kogoś.
- I pomyślałeś o mnie - odgadł. - Dlaczego?
Kiba uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- A no właśnie, tu wchodzi gwóźdź programu! - Zatarł ręce, zbliżając się do Nary. Męskim gestem objął go ramieniem i choć dym oraz smród papierosa drażniły mu nos, powiedział kumplowi prosto w twarz: - Temari będzie na tej imprezie.
Odsunął się na krok i z zadowoleniem przyglądał się zdumionej minie Shikamaru. Zanim cokolwiek odpowiedział, chłopak skiepował papierosa na chodnik przed szkołą i dokończył palenie. Mu się nigdzie nie śpieszyło, ale widział jak Inuzuka niecierpliwie przestępował z nogi na nogę, czekając na jakąkolwiek pozytywną reakcję z jego strony. Niech jeszcze moment się pomęczy - myślał i dalej palił, aż do samego filtra.
- To pewne, że tam będzie? - Kiba widocznie odetchnął.
- Kankuro powiedział, że bez niej z domu nie wyjdzie.
- Gdzie?
- Klub studencki ,,Pocahontas”, w centrum, niedaleko konoszańskiego ASP - wyrecytował dumny. - To jak, dostanę rozgrzeszenie?
- Chwilowo - odparł, unosząc nieznacznie kąciki ust. Musiał przyznać, że Kiba się postarał i zyskał w jego oczach. Chwilowo.
Wtedy Inuzuka spojrzał na niego melancholijnym, zamyślonym wzrokiem, który zupełnie do niego nie pasował. Z jego twarzy zniknęła maska oszołoma, którą zastąpił wyraz powagi, jaka ujawniała się u mężczyzn podczas poważnym rozmów.
- Ty naprawdę wpadłeś, co Nara? - Uśmiechnął się dziko, przebiegle. - A myślałem, że kobiety są dla ciebie zbyt upierdliwe.
- Zamknij się. - I Shikamaru się zaśmiał, choć szybko spoważniał. Temari nie była tematem, z którego mógł drwić. - Akurat ona jest upierdliwa inaczej.

Pierwsze kilka przecznic przejechaliśmy w ciszy. Ojciec musiał wybrać okrężną drogę, bo mijaliśmy nieznane mi budynki i skrzyżowania. Konoha była duża, zdążyłam się już przekonać, że do każdego miejsca w mieście można było dojść przynajmniej trzema różnymi sposobami.
- Nie zjawiłaś się w firmie ani razu. Czemu? - odezwał się w końcu.
- O czym ty mówisz? - odparowałam jak najbardziej oschle. Ojciec pokręcił głową z dezaprobatą, wykręcając jednocześnie kierownicę przy skręcie w lewo. W końcu wjechaliśmy w znane mi uliczki, prowadzące do bloków, w którym z braćmi mieszkaliśmy.
- Dobrze wiesz o czym. To była twoja kara.
Kara? - zamyśliłam się. I wtedy mnie olśniło. Kara! Już zdążyłam zapomnieć, że za ,,bezprawne” odwiedzenie grobu matki w Sunie ten staruch planował mnie ukarać robolowaniem w jego firmie. Ha! Niedoczekanie.
Zaśmiałam się pod nosem, nawet nie tyle z naiwności rodziciela, co z zaistniałej sytuacji. Co za ironia, że wtedy to Shikamaru uratował mnie od ojca, a dziś ojciec od Shikamaru.
- Ty naprawdę sądziłeś, że podporządkuję się pod twoje rozkazy i widzimisię? Nie jestem dzieckiem, wiek pełnoletności już zaliczyłam, więc oszczędź swoje nakazy i zakazy na Gaarę, może on je uszanuje.
- Póki jesteś na moim utrzymaniu, musisz się mnie słuchać.
- Nie rozśmieszaj mnie! - Spojrzałam na ojca z nienawiścią. Wyraz twarzy miał raczej opanowany, tylko niektóre zmarszczki na czole uwydatniły się przez rozdrażnienie. - I nawet nie próbuj mnie straszyć, że odetniesz nas od środków do życia przez głupią niesubordynację. Znam swoje prawa. Póki się uczę, musisz na mnie łożyć. Jeśli nie z twojej łaski, to dojdę do tego sądownie. Więc daruj sobie.
Wyjrzałam przez okno. Właśnie wjechaliśmy na dzielnicę, w której mieszkałam, rozpoznałam sklep spożywczy przy parku. Co prawda do właściwego bloku wciąż musiałabym iść dobre pięć minut, ale nie przejmowałam się tym. Miałam po dziurki w nosie towarzystwa taty.
- Zatrzymaj się, wysiadam - zakomunikowałam.
- Siedź, musimy ustalić jakieś zasady.
- Jakie zasady!? - wybuchłam. - Takie, że zabraniasz nam tęsknić za mamą, że zakazujesz nam modlenia się za jej dusze na cmentarzu. Takie zasady!? - krzyknęłam, uderzając pięścią w deskę rozdzielczą. - Pieprzę takie zasady, tato.
Samochód przystanął na skrzyżowaniu w idealnym momencie. Ojciec włączył kierunkowskaz w prawo i zmienił bieg, a ja w tym czasie  odblokowałam drzwi i wyskoczyłam z samochodu zanim ruszył. Słyszałam jak wołał mnie wściekle, ale za nic nie zamierzałam się zatrzymywać, a tym bardziej wracać. Truchtem uciekłam przez trawnik do parku, skrywając w jego drzewach.
Ten dzień chyba nie mógł być jeszcze gorszy.

Sasuke długo się wahał, zanim postanowił złamać daną sobie lata temu obietnicę. Obietnicę o tym, że nigdy w życiu nie wybaczy bratu. Nie miał zamiaru nawet z nim rozmawiać! Był zdracją. Uciekł, zabiwszy własnych rodziców, i zostawił go - małego braciszka, który nic nie wiedział o świecie - samego, na pastwę losu, w sierocińcu. Sasuke życzył mu śmierci, długiej i bolesnej, w więzieniu. Chciał, żeby zginął w zimnych czterech ścianach celi, w brudzie i ubóstwie. Pragnął, aby przeszedł w zakładzie karnym najgorsze chwile życia.
Tak się jednak nie stało. Itachi żył, miał się świetnie i w dodatku chciał się z nim widzieć.
Chciał  p o r o z m a w i a ć.
To dlatego Sasuke od piętnastu minut stał przed bramą do konoszańskiego więzienia, przestępując co chwilę z nogi na nogę. Kilka razy zbierał się do odejścia, ale coś nakazywało mu powrót, w skutek czego znów wracał do punktu wyjścia.
Tchórz! - pomyślał i to go zmotywowało. Podszedł do bramy; pchnąwszy jej wrota zdał sobie sprawę, że już nie było odwrotu. Przeszedł przez prawie pusty dziedziniec i wszedłszy do holu, przystanął sparaliżowany w wejściu. Bo co miałby teraz zrobić? Nie wiedział. Był zbyt dumny, żeby przyznawać się, że przyszedł w odwiedziny do najbardziej znanego mordercy w mieście. Poza tym w holu znajdowało się kilka osób, dwie babcie i jakaś para młodzików.
- Pomóc w czymś? - zwróciła się do niego kobieta w średnim wieku, siedząca za ladą recepcji. Ubrana w mundur wyglądała dostojnie; również musiała należeć do policji.
Sasuke skrzywił się nieznacznie, kiedy wszystkie pary oczu spojrzały na niego. Nienawidził bycia w centrum uwagi, nawet jeśli chodziło o przypadkowych ludzi, a nie ,,bliskich”.
- Może - odparł beznamiętnie.
Nie panikuj, durniu - skarcił siebie. Podszedł do recepcji i pochylając się daleko za ladę, zmierzył kobietę uważnym wzrokiem. Trochę zdziwiła ją jego reakcja, ale nie pisnęła słówka, wciąż niewzruszenie obserwując przybysza. A to spodobało się Sasuke.
- W odwiedziny do Uchihy - oznajmił cicho, tak, by ciekawskie uszy reszty przebywających w holu osób nic nie dosłyszały.
Kobieta z recepcji mrugnęła zdziwiona powiekami. Z pewnością nie spodziewała się gości akurat do tego więźnia. Wkrótce jednak pokiwała zrozumiale głową i wypisała Sasuke na podstawie dowodu przepustkę, nakazując ostrożność, pouczając o rzeczach, których nie powinien wnosić do środka i wskazując kierunek, w jakim musi się udać. Został zmuszony do oddania wszystkich metalowych rzeczy, w tym srebrnego roleksa i komórki. Podziękowawszy kobiecie burknięciem, odszedł.
Zdążył zrobić zaledwie kilka kroków, zanim ponownie stanął jak wryty, tym razem z zupełnie innego powodu. W drzwiach zobaczył Sakurę Haruno, równie zdziwioną jego widokiem, jak on jej.
Nikt nie miał wiedzieć o jego odwiedzinach w więzieniu. Nikt! A już szczególnie nie ona, albo Naruto. Sasuke pomyślał, że teraz będą się zapewne zamartwiać, a nie chciał ich troski. Nie potrzebował nikogo.
Przeklął pod nosem i zawrócił do wyjścia. Musiał uciec, najlepiej gdzieś daleko - może do kryjówki Akatsuki? - i zapomnieć o początkowych planach. Co go w ogóle podkusiło, żeby dać szansę bratu? Przecież na to nie zasługiwał. Od lat był dla niego martwy!
Wypadł na dziedziniec, ledwo powstrzymując się przed biegiem - nogami mimo wszystko przebierał szybko. Nie był głupi. To jasne, że Sakura zaraz wypadnie tuż za nim i zacznie wypytywać o powód jego pobytu w tym miejscu. A może dosłyszała, co mówił do kobiety w recepcji? Nieważne. I tak nie zamierzał z nią gadać.
Opuścił już tereny więzienne i kroczył wzdłuż chodnika, a wciąż nie słyszał za sobą żadnych nawoływań. To go zaniepokoiło. Zatrzymał się i spojrzał w kierunku bramy wejściowej, ale i tam nikogo nie zobaczył. Jeszcze. Bo tuż po kilku sekundach różowa czupryna wyjrzała na ulicę, rozglądając się na boki. Sakura zobaczyła go i uniosła wysoko rękę. Z początku Sasuke pomyślał, że się w ten sposób z nim wita i chce zwrócić na siebie uwagę, żeby podszedł, ale nie. Wtedy dostrzegł w jej szczupłej dłoni coś błyszczącego. Jego zegarek!
Teraz już nie miał wyboru. Przeczesawszy palcami bujną czuprynę niechętnie podszedł do dziewczyny. Miał zamiar bez słowa zabrać swoją własność i odejść, ale ona mu na to nie pozwoliła. Gdy tylko sięgnął po zegarek, skrzyżowała ręce za plecami, robiąc przy tym krok w tył.
- Nie powiem ci, po co tu przyszedłem - zaznaczył na wstępie.
Sakura uśmiechnęła się gorzko.
- Wcale nie zamierzałam nawet pytać.
- Więc oddawaj moje rzeczy - warknął zniecierpliwiony.
- Istnieje takie jedno magiczne słowo, wiesz?
Sasuke prychnął i z cwaniackim uśmieszkiem pokręcił głową. Śmieszyło go, że Sakura zamierzała podejść go w tak głupi sposób. Doskonale zdawała sobie sprawę, że on nigdy o nic nie prosił, to nie w jego stylu. On po prostu brał. Dlatego pewnie pomyślała, że będzie to idealna podpucha, żeby dobrowolnie wydał powód odwiedzin w więzieniu.
- Okej, chciałem zobaczyć się z Itachim, zadowolona? Przysłał mi list i prosił o rozmowę. Teraz możesz polecieć z tym do Naruto złożyć raport.
- Nie chciałam tego wiedzieć - odparła butnie Haruno przez zaciśnięte zęby. - Miałeś tylko powiedzieć ,,proszę o swoje rzeczy, Sakura”.
- Nie bądź śmieszna, zawsze chcesz wszystko wiedzieć. Zawsze się durnie martwisz i przejmujesz. Teraz nie jest inaczej.
- A skąd ty to możesz wiedzieć?! - uniosła głos, zupełnie wyprowadzona z równowagi. - Z resztą nieważne. Babka z recepcji kazała mi ci to oddać, dlatego za tobą wyszłam, jasne? Nie obchodzi mnie już twoje życie.
- W to akurat nie uwierzę - zakpił.
Wtedy coś w Sakurze pękło. Bez zastanowienia rzuciła komórkę i roleks Sasuke na chodnik, a następnie szybko wymierzyła mu lewy policzek. Przez dłoń przeszedł jej dziwny prąd, a sama wewnętrzna strona piekła od uderzenia. Mimo to była z siebie dumna.
- To uwierz! Pamiętasz mój telefon? Nie przyszedłeś do Naruto i zgodnie z obietnicą - od tamtego momentu jesteś dla mnie martwy.
Sasuke ledwie zdążył mrugnąć, a Sakury już przed nim nie było. Właśnie znikała za skrętem w lewo.
Złapał się za piekący policzek. Co jak co, ale Haruno uderzenie zawsze miała solidne, o czym najczęściej przekonywał się Naruto, a nie on. Sięgnął również po swoje rzeczy - komórka przetrwała bez szwanku, ale zegarek mógł równie dobrze spisać na straty. Szyba chroniąca wskazówki pękła na wskroś.
Nie takiego zachowania spodziewał się po byłej przyjaciółce.

Od chwili przekroczenia progu mieszkania nie miałam na nic ochoty - rozmowa z ojcem wytrąciła mnie z równowagi w tak wielkim stopniu, że wcześniejsze plany pilnego pisania referatu w piątkowy wieczór legły w gruzach. Na obiad zrobiłam sobie na szybko kilka naleśników, w zamiarze chcąc poprawić sobie tym humor, ale i to się nie powiodło. Mimo że były smaczne, to wciąż pragnęłam zamordować każdego, kto stanąłby mi na drodze. Nieszczęśliwie w mieszkaniu bytowałam sama - Gaara po lekcjach poszedł gdzieś z Naruto, a Kankuro miał zajęcia na uczelni do późna - to też złość we mnie jedynie narastała, aż w końcu przemieniła się w dziwnie depresyjny humor. Gratulowałam sobie w duchu pomysłu wstąpienia do osiedlowego sklepu w drodze powrotnej ze szkoły i zakupienia w nim trzech piw oraz popcornu do mikrofali - nie istniał lepszy sposób na poprawę humoru, niż dobra przekąska i alkohol!
Podłączyłam laptopa do telewizora, chcąc zrobić sobie seans z serialem Gra o tron. Drugą rzeczą, która uspokajała mnie podczas takich dni jak dziś, było oglądanie ulubionych momentów ze starszych sezonów. Najlepiej jak najbardziej krwawych, o tak! Rozlew krwi pomagał mi odreagować złość.
Przez bite trzy godziny ruszyłam się z kanapy tylko do łazienki, żeby zrobić siusiu. Wypiłam w ciągu nich dwa piwa i zaczęłam trzecie, oraz zjadłam cały popcorn. A moment mordowania rodzinki Starków obejrzałam nawet z powtórką.
Wtedy, chwilę po godzinie siódmej wieczorem, po tych stu osiemdziesięciu minutach, do mieszkania wrócił brat marnotrawny - Kankuro.
- Siostra! - zawołał już od progu. Zaśmiałam się z tonu jego głosu, był bardzo rozentuzjazmowany.
- Och, mój kochany braciszek już wrócił! - zapiałam w odpowiedzi, nie ruszając się z kanapy nawet o milimetr. Okej, trochę się wstawiłam tymi dwoma piwami.
- Ktoś tutaj ma dobry humor widzę. - Oprócz słów, usłyszałam jeszcze krzątanie w przedpokoju; brat rozbierał się z odzieży wierzchniej jak bardzo głośne dziecko.
- Nieprawda, okropny - odburknęłam, a następnie wypiłam dwa łyki piwa prosto z puszki. W tym czasie Kankuro przeszedł do salonu; wiedziałam, bo głośno szurał kapciami o panele. Natrętny dźwięk ucichł, gdy stanął na dywanie.
- Nieważne. Zbieraj się, idziemy na imprezę!
Aż uniosłam się wyżej na poduszkach, spoglądając na niego z powątpieniem.
- Żartujesz, tak?
- Kochana siostrzyczko - mówił, zaparłszy się o oparcie kanapy spoglądając na mnie z góry - i ja to wiem i ty również, że z ciebie nie stroi się żartów. Tak więc nie, nie żartuję.
Zmrużyłam podejrzliwie oczy. Coś kręcił, byłam o tym święcie przekonana, ale nie dzierżyłam w łapkach żadnych na to dowodów. Niestety.
Bezceremonialnie wróciłam do oglądania serialu. Akurat leciał odcinek z najnowszego sezonu i szczęśliwie nawet trafiłam na moment śmierci Joffreya Baratheona. Nigdy nie lubiłam tego gówniarza.  
- Nie idę na żadną imprezę - ogłosiłam, mając nadzieję, że to zakończy tę bezsensowną rozmowę. Czy Kankuro naprawdę nie widział, że mi przeszkadzał? Miał dwie opcje wyboru:  albo siada obok mnie i grzecznie ogląda inne fragmenty Gry o tron, albo niech zejdzie mi z oczu.
- No ale Temari, już powiedziałem znajomym z grupy, że przyjdziesz! - jęczał mi dalej nad uchem, zagłuszając końcową piosenkę. Cholera.
- To twój problem, ja się nigdzie nie ruszam. - Sięgnęłam po znajdującego się na stoliku laptopa, chcąc włączyć kolejny epizod.
- Postawię ci drinka.
Kliknęłam odpowiedni link.
- Mam piwo.
- Dwa drinki.
Wcisnęłam przycisk play.
- W lodówce mam jeszcze jedno piwo - skłamałam. Właśnie piłam ostatnie, ale Kankuro wcale nie musiał o tym wiedzieć. Z resztą zawsze mogłam się przejść do sklepu, racja?
- No nie daj się prosić, kupiłem ci nawet sukienkę!
- Nie potrzebuję two… - przerwałam, gdy nagle dotarło do mnie rzeczywiste znaczenie słów brata. - Że co niby zrobiłeś? - dodałam, gwałtownie się do niego odwracając. Oczy z pewnością miałam wielkie jak dwa spodki od tego zaskoczenia.
- No sukienkę kupiłem, promocja była! - odparł, zupełnie jakby na co dzień był takim dobroczynnym bratem. Sięgnął do swojego plecaka, by za moment wyciągnąć z niego jakąś czarną szmatkę. -  A patrz jaka ładna, koleżanki z grupy powiedziały, że ci się spodoba. Za trzy dychy, znaj moją hojność.
Zaśmiałam się trochę za głośno i trochę za wesoło, ale alkohol robił swoje. Poza tym, czyż to nie było zabawne? Mój głupi braciszek kupił mi sukienkę, komedia!
- Pokaż mi ją - powiedziałam w końcu, pohamowując rechot.
Kankuro posłusznie podał mi czarny materiał, a ja od razu stwierdziłam, że jest miły w dotyku. Chwyciłam szmatkę w ręce i uniosłam w górę, podziwiając nową ,,zdobycz”. Sukienka okazała się nadzwyczaj prosta i krótka, uroku dodawały jej dwa szare trójkąty w talii i łuskowate wycięcie na plecach.
- Ładna - stwierdziłam - ale i tak nigdzie nie…
- Ciii - przerwał mi, zatykając usta jednym palcem dłoni - wzięłaś sukienkę, więc idziesz. Poznasz moich znajomych, to dla mnie ważne.
Zmrużyłam oczy, czując, że przegrałam.
- Nienawidzę cię za to ,,ważne” - mruknęłam, zsuwając nogi z kanapy. Po chwili wstałam i skierowałam się do swojego pokoju. Zatrzaskując drzwi, usłyszałam jeszcze krzyk Kankuro:
- Masz godzinę!

Bez problemu wyrobiłam się w przeciągu godziny, czego nie mogłam powiedzieć o bracie. Guzdrał się gorzej od starej panny, która próbowała ukryć fałdy tłuszczu w wyszczuplającej bieliźnie, chociaż miała problemy z wciśnięciem się w nią, a na twarz nakładała tonę makijażu, żeby tylko w najmniejszym stopniu ukryć wychodzące na wierzch zmarszczki i wytryski na niezadbanej skórze. Koniec końców, zamiast w okolicach godziny dzwudziestej, z mieszkania wyszliśmy grupo po dwudziestej pierwszej, co z jednej strony było przydatne - na klatce schodowej minęliśmy się z Gaarą i Naruto, którzy mieli oglądać przez resztę wieczoru jakieś mecze koszykówki. Z drugiej strony spóźniliśmy się na autobus, przez co na umówione miejsce poszliśmy z buta. Gratulowałam sobie w duchu, za genialny pomysł ubrania balerin, a nie obcasów! Jedyną wadą mojego odzienia były odkryte nogi; cienkie rajstopy naprawdę nie sprawdzały się w ogrzewaniu ciała w skutek czego dotarłszy do grupy znajomych Kankuro zdążyłam całkowicie przemarznąć. Nadchodząca jesień zimnym wiatrem brutalnie przypominała o swoim rychłym nadejściu.
Kankuro przedstawił mnie każdemu po kolei, co nie należało do rzeczy komfortowych. Wolałabym, żeby rzucił imię ukochanej siostrzyczki na forum ogólnym na wejściu, ale on chyba obrał sobie za punkt honoru torturowanie mnie. Jasne, na samym początku mówił też imię, ale zaraz potem dodawał jedną z wielu historyjek z naszego dzieciństwa dla pokazania mojego charakterku. Twierdził, że przez to jego znajomi poznają mnie lepiej i swobodniej poczuję się w ich towarzystwie. Pieprzenie!
- A to właśnie jest Yoko, Temari. Pamiętasz? Mówiłem ci o nim, jak szliśmy tutaj.
Oczywiście, że pamiętałam. Kankuro nie chwalił się swoim nowym przyjacielem po raz pierwszy, już po pierwszym dniu na uczelni, wieczorem oznajmił mi i Gaarze, że znalazł bratnią duszę. To z Yoko nawiązali rozmowę przed salą wykładową. Szczęśliwym zrządzeniem losu chłopaczyna nosił tego dnia bluzę z podobizną Zgredka z Harry’ego Pottera, więc temat rozmów nawinął im się samoistnie.
- Więc to jest ta twoja śliczna siostrzyczka, którą się tak chwaliłeś - powiedział Yoko, ściskając mocno moją dłoń na przywitanie. Skrzywiłam się na ten sztuczny komplement; poza tchórzostwem, to właśnie takiego bajeranctwa nienawidziłam u facetów najbardziej.
- Tak, ta sama, która próbowała go utopić w kiblu w wieku siedmiu lat i która mając dziesięć lat złamała mu nogę, najeżdżając na nią przez przypadek rowerem - odparłam, streszczając wcześniej przytoczone przez brata historyjki z dzieciństwa. Jego pozostali znajomi: Emily, Itami oraz Horo mieli przedni ubaw, słysząc je.
Yoko zaśmiał się. Musiałam przyznać, że miał przyjemny ton głosu i ładny, szeroki uśmiech, który przyozdabiały również dołeczki na policzkach. Oczy nawet w półmroku ulicy rozświetlanej tylko przez lampy nie straciły barwy intensywnego błękitu, kontrastując z rudymi włosami.
- Jest też zabawna i zadziorna, tak jak mówiłeś! - zakrzyknął, unosząc w górę puszkę z piwem. Na wprawkę przed imprezą wybraliśmy miejsce za małym monopolowym sklepem niedaleko klubu.
- Przynajmniej raz nie kłamał - przyznałam, biorąc łyk (właściwie już czwartego tego wieczoru) piwa, tym razem z butelki.
Kankuro postawił na coś mocniejszego: wódkę. Nalał trunku do nakrętki i przechylił prowizoryczny kieliszek, delikatnie się krzywiąc.
- Pewnie, że nie kłamałem! - dorzucił swoje. - I ostrzegam cię kolego, to diablica, lepiej nie podchodź za blisko, bo się sparzysz.
- Tu też nie kłamie! - zawtórowałam mu. Chociaż wcześniej sądziłam, że wytrzeźwiałam podczas spaceru, tak teraz, po wypiciu prawie całego kolejnego piwa, znów odczuwałam skutki alkoholu.
- Aż trochę współczuję Shikamaru - dalej ciągnął Kankuro - będzie miał z tobą ciężkie życie, Młoda.
- O czym ty mówisz? - zrugałam brata, gromiąc go wzrokiem.
- Kto to Shikamaru? - z zaciekawieniem dopytał Yoko.
Kankuro wypiął dumnie pierś, zarzucając mi przy okazji rękę na ramię i kierując swoje słowa wyłącznie do kolegi:
- To kandydat, jedyny odważny w tym mieście.
Wywróciłam oczami, dopijając piwo i wyrzucając butelkę do kosza stojącego tuż obok. Miałam dosyć tych ciągłych insynuacji, nawet jeśli miały w sobie ziarenko prawdy.
- Nie pieprz, Shikamaru to zwykły tchórz - warknęłam głośno, może nieco za bardzo pokazując swoją irytację i złość na Narę. Miałam to jednak w obecnej chwili bardzo głęboko w tyłku, bo wszystko tłumaczyłam alkoholem.
- Eej, Shikamaru! - Usłyszałam za sobą głos Kiby i podskoczyłam w miejscu. - Dlaczego jesteś tchórzem?
Kankuro zsunął rękę z mojego ramienia i odwrócił się w stronę nowo przybyłych, a ja instynktownie poszłam za jego przykładem. Nie spodziewałam się, że tuż przed sobą zobaczę dokładnie czarne oczy Nary. Mimowolnie otworzyłam usta w szoku. Co oni tu, do cholery, robili!?
- Też chciałbym to wiedzieć - odpowiedziała moja zmora, jak zwykle znudzonym, nieco rozdrażnionym głosem. Wzrokiem zdawał się przewiercać mnie na wskroś, zupełnie jakby próbował w ten sposób wymierzyć mi karę za niesubordynację. Świetnie!
Trzepnęłam Kankuro z całej siły pięścią w ramię i urywając kontakt wzrokowy z Narą, naskoczyłam na brata:
- Co oni tu robią? - syknęłam wściekła. Jeszcze tego brakowało, żeby ten dureń zaplanował sobie spiknięcie mnie z tym leniem. Nie!
- Zaprosiłem ich, żebyś nie czuła się samotna wśród moich znajomych - wyjaśnił bez ogródek, następnie przedstawiając chłopaków grupie. Robiąc naburmuszoną minę, splotłam ramiona na piersi; nie wiedziałam już, na kogo powinnam się wkurzać. Przez kilka minut dreptałam podbuzowana w miejscu, niemal całkowicie wyłączona od tego co się wokół działo, wpatrując się w beton pod stopami. Postanowiłam, że Nara nie zrujnuje mi imprezy, skoro się już na nią wybrałam i zamierzałam go ignorować możliwie jak najdłużej.
- A co z Tenten? - z letargu wyrwał mnie głos brata. Z odpowiedzią pośpieszył Kiba:
- Poszła już do klubu. Stwierdziła, że dla niej najlepszą wprawką jest muzyka, a nie alkohol i tyle ją widzieliśmy. Znajdziemy się w środku.
Ta wiadomość podbudowała mnie psychicznie - z Tenny znoszenie obecności Nary będzie prostsze.
Podniosłam wzrok, spodziewając się uważnego lustrowania ze strony Shikamaru i nie pomyliłam się. Już wcześniej czułam mrowienie na skórze świadczące o tym, że ktoś mnie obserwował i przez myśl mi nie przeszło, że przewiercać spojrzeniem mógłby mnie ktoś inny, niż Nara. Ostatnio stało się to jego ulubioną rozrywką, a przynajmniej tak mi się zdawało. Rozrywką dość przyjemną w skutkach dla mnie - delikatne skurcze nawiedzały wtedy moje podbrzusze.
Niespodziewanie jednak natknęłam się również na inną parę tęczówek w barwie intensywnego błękitu. Na twarzy Yoko dostrzegłam delikatny uśmiech. Miałam wrażenie, że drwił w ten sposób z mojej biernej postawy i bezradności. Było też coś jeszcze, czego nie do końca rozumiałam. Pewna intensywność jego spojrzenia, która sprawiała, że czułam się niezręcznie.
- Chcesz się go pozbyć? - spytał Yoko, czym zupełnie wytrącił mnie z pantałyku. Zapatrzyłam się w to jego karcące spojrzenie i teraz, rozejrzawszy się wokół, zauważyłam, że wszyscy szli już w kierunku klubu.
- Chyba powinniśmy za nimi iść - zagaiłam, ignorując wcześniejsze, niezrozumiałe pytanie. Przytaknął oraz nakazał gestem ręki, bym szła przodem. Nie zrobiłam trzech kroków, a już był tuż obok.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Chcesz się go pozbyć?
Zerknęłam na niego z ukosa nieprzychylnie.
- Co masz na myśli?
Wzruszył ramionami, jednak ja wiedziałam, że był to zwykły chwyt aktorski. Udawana nonszalancja, którą natychmiast porzucił, gdy zauważył moje ponaglające spojrzenie. Nigdy nie należałam do grupy osób cierpliwych.
- Żeby ten cały Shikamaru się od ciebie odczepił, chyba niezbyt ucieszył cię jego widok - odparł lekko, przysuwając się bliżej mnie. Lewą rękę ułożył na mojej talii i wciąż idąc, nachylił się, by móc ciszej dodać: - To jak? Mogę ci pomóc.
Wyprostował się, jednak nie zabrał ręki. Śmieszyła mnie jego postawa, ale skrzętnie to ukryłam pod niewzruszoną maską. Rzeczywiście mógł mi się przydać.
- To zależy - odpowiedziałam enigmatycznie. Yoko był wyższy nawet od Nary, dlatego żeby spojrzeć mu w twarz musiałam zadrzeć głowę. Uniósł pytająco brwi. -  Jaki masz plan?
- Bardzo prosty, siostrzyczko Kankuro. Zadbam, żebyś dzisiejszego wieczoru bawiła się tylko ze mną.
- Świetnie - rzuciłam trochę zbyt radośnie. Jak papuga skopiowałam wcześniejszy ruch Yoko i przełożyłam prawą rękę przez jego biodro, tym sposobem nieznacznie się do niego przytulając. - Tylko pamiętaj, że na tym wieczorze nasza znajomość się kończy. Nie umawiam się z miłośnikami Harry’ego Pottera pokroju mojego brata.
Dokonawszy wpłaty, weszliśmy do klubu.

Na strzelnicy Akatsuki Sasuke był po raz pierwszy. Niewiele różniła się ona od sali treningowej, była tak samo ciasna i obskurna. Różniły ją wymiary - trzy metry, na dzwadzieścia - oraz dźwiękoszczelne ściany. Ostatnim, na co mogli sobie pozwolić, była wizyta w ich kryjówce policji. Stróże prawa oczywiście podejrzewali miejsce ich kryjówki, ale nie mieli dowodów, a bez nich nie mogli wtargnąć na ich teren.
Sasuke stał oparty o ścianę w swoich normalnych ciuchach - czarnych spodniach i bluzie - a nie w stroju treningowym. Uznał, że skoro będzie uczył się strzelać, to na pewno się nie spoci, racja? Jednak gdyby wiedział, że Hidan się spóźni, w ogólne by tu nie przyszedł. Nie chciał oglądać dziś jego mordy. Najchętniej by się upił, ale nie miał z kim.
A wszystko przez Sakurę. Przez to, co powiedziała mu podczas imprezy Naruto przez telefon i przez to, że spotkał ją dziś w więzieniu, w dodatku tak bezsensownie się wygadując! Gardził sobą za to, ale… Mimo to w pewien sposób mu ulżyło. Jakaś jego cząstka chciała porozmawiać z dziewczyną, chciała, żeby o wszystkim wiedziała i go wsparła. Była to jednak bardzo, bardzo mała cząstka, którą zazwyczaj bez problemu tłamsił.
Usłyszał trzask, szuranie i drzwi do strzelnicy otworzyły się, a w nich stanął Hidan. Tradycyjnie patrzył na niego z góry z nikłym, lekko wykpiewczym uśmieszkiem.
- Spóźniłeś się - fuknął na niego na przywitanie. Miał po dziurki w nosie humorków swojego trenera, nie pierwszy raz go tak wystawiał.
- Spokojnie, smarku, i tak dziś nie postrzelasz.
- Czemu? - drążył wściekły.
Hidan stanął tuż przed nim, pochylając się nad jego twarzą. Nie od dziś Sasuke wiedział, że nienawidził go za jego brata, chociaż nie do końca rozumiał tę nienawiść. W końcu byli kumplami z jednej ,,drużyny”, a przynajmniej tak zawsze sądził.
- Bo taki mam kaprys, szczylu. Zjeżdżaj stąd.
- Nie - odparł butnie. - Madara nie będzie zadowolony, że tak olewasz moje treningi.
Madary nic nie obchodziła jego osoba, ale musiał spróbować zbajerować Hidana. Na próżno.
- Madara sam kazał mi dać ci dziś spokój. No i chłopaki zabrali całą broń na akcję, więc i tak nie mam co z tobą robić. Znudziło mi się niszczenie twojego słabego ciała.
- Jaką akcję? - zaciekawił się mimo woli.
Hidan odepchnął się rękoma od ściany i przeszedł do drzwi.
- Nie twój interes, a teraz spadaj - mówił, ręką nakazując mu wyjście z pomieszczenia. - Nie mam czasu na pyskówkę z tobą.
- Mam prawo wiedzieć, teraz jestem częścią Akatsuki tak jak ty.
- Nie jesteś jego częścią- zagrzmiał i skrzywił się na twarzy. - Jesteś tylko gówniarzem, żerującym na dobrej opinii brata. Tak naprawdę wszyscy tutaj mają cię w dupie, włącznie z Madarą i ze mną. Nie wiem, po co tu wstąpiłeś, ale i tak nic nie osiągniesz. Jesteś tylko śmieciem, małym śmieciem. - Wyszedł przez drzwi, ale po sekundzie wrócił, jakby nagle coś sobie przypomniał. Oparłszy się o framugę, z drwiącym uśmiechem na ustach, dodał: - I tak zginiesz na pierwszej akcji, albo wpadniesz, więc dobrze ci radzę - zrezygnuj, zanim będzie za późno.
I zniknął, zostawiając Sasuke jedynie z mętlikiem w głowie.
Zmarszczył gniewnie brwi oraz zacisnął pięści, uderzając nimi w ścianę. Miał dość nalepki, jaką mu przyczepili do czoła na sam wstęp do Akatsuki: Braciszek Itachiego. Nie chciał być mierzony przez kogokolwiek jego miarą, nie był swoim bratem i nigdy nie będzie. Wiedział, że pozwolono mu wstąpić w szeregi mafii tylko i wyłącznie przez nazwisko, ale już pierwszego dnia obiecał sobie, że sprawi, żeby kojarzyli go wyłącznie z imienia. ,,To Sasuke - mieli mówić - człowiek, który zamordował swojego brata.”. Nigdy nie godził się i nie zgodzi ze zdaniem ,,To Sasuke, mały, głupiutki braciszek Itachiego, najbardziej znanego mordercy w Konoha.”.
Tak, zabije swojego brata. A Akatsuki mu to umożliwi, tak to sobie zaplanował.
Odbił się od ściany, rześkim krokiem wymaszerowując ze strzelnicy, aż w końcu z całej kryjówki. Nie spotkał po drodze Hidana, więc uznał, że musiał już się ulotnić, albo czekać w innym, nieznanym mu pomieszczeniu. Z resztą miał to gdzieś, w głowie dzwoniła mu tylko jedna myśl: Upić się.
Wychodząc z zaułka skierował się w prawo, w stronę pasów. Bez zawahania wybrał kierunek na plac zabaw, sam do końca nie będąc pewnym, czy tego chce. Coś go tam pchało. To samo coś, które kazało mu wypaplać Sakurze sprawę Itachiego i które kierowało w tym momencie jego ciałem, dłonią, palcami, kiedy pisał do niej esemesa: Teraz. Wcisnął wyślij i schował komórkę ponownie w przednią kieszeń spodni. Było mu zimno i nawet pożałował, że nie zabrał z sobą kurtki, ale pocieszał się myślą, że rozgrzeje go alkohol. W drodze na huśtawki wstąpił jeszcze do monopolowego na rogu jakiś ulic, nie kojarzył nazw, a w samym sklepiku był po raz pierwszy. Szczęśliwie nie miał problemu z kupnem whisky, tymczasowy dowód wystarczył, żeby oszukać staruszka stojącego za ladą.
Butelkę odkręcił do razu, na raz biorąc dwa solidne łyki trunku. Ciecz paliła go w przełyk i stawiała, że mimowolnie się krzywił i wzdrygał, ale tego właśnie potrzebował na odreagowanie.
Dziś się upije ze swoją przyjaciółką, postanowił.  I nic nie było w stanie go przekonać, że mogłoby być inaczej.

Muzyka głośno huczała mi w uszach, czasami rozrywała bębenki, ale to się nie liczyło. Nie liczył się też ścisk, gorąc ciał innych ludzi, ani zaduch. Liczyło się tylko całkowite zatracenie w tańcu, szum w głowie po alkoholu oraz wkurzone spojrzenie Shikamaru, które śledziło każdy mój ruch.
Dosłownie, każdy.
Z pełną świadomością, naumyślnie wiłam się wokół Yoko. Co ciekawe, chłopak okazał się świetnym tancerzem, potrafił mnie poprowadzić i rozśmieszyć wykrzykiwanymi mi do ucha sentencjami, które wobec głośnego harmidru wokół brzmiały jak zmysłowy szept. Kilka razy nawet złapałam się na tym, że nie rumieniłam się z powodu zdyszania i ciepła, a jego słów. W pewnym sensie schlebiało mi jego zainteresowanie, do czego nie przywykłam, chociaż miałam świadomość tego, że wszystko robił w ramach naszego małego planu.
- Muszę do łazienki! - wykrzyczałam Yoko do ucha w połowie piosenki i nie zaczekawszy na odpowiedź zaczęłam przedzierać się przez tłum. Co chwilę burczałam głośne ,,przepraszam!”, aż doszłam do upragnionego miejsca, które wcale nie było sporo mniej zatłoczone. Łazienka jednak była przestrzenna, a kabin siedem, dlatego nie musiałam długo czekać w kolejce. Dopiero po wyjściu z kibelka, myjąc ręce w umywalce zobaczyłam w lustrze odbicie przyjaciółki. Niefortunnie stanęła tuż za mną i nie wyglądała na zadowoloną, a nawet na nieco wkurzoną.
- Co ty wyprawiasz? - zrugała mnie ostro, gdy skrzyżowałam wzrok z jej odbiciem. Skończywszy mycie rąk zakręciłam kran i strzepnęłam z dłoni resztki wody.
- Bawię się? - odparłam spokojnie z lekceważącym uśmiechem na ustach. Doskonale wiedziałam, do czego biła: tematu Nary. Odwróciłam się do Tenny, opierając tyłkiem o umywalkę.
- Może i tak, ale nie z tym facetem, z którym powinnaś.
- No tak, bo przecież powinnam uczepić się tego lenia, bo wy tak chcecie, prawda? Wiesz co? Mam dość. Mam dość waszego wtrącania się w nasze sprawy i tego, że na siłę próbujecie nas połączyć.
- Czyli nie zaprzeczasz, że coś was łączy? - zapytała z chytrym uśmieszkiem. Wyrzuciłam na moment ręce w powietrze, czując bezsilność.
- Nie, nie zaprzeczam! - wybuchłam.
Niech licho weźmie moją dumę, obnażyłam się! Przez ostatnie dni na siłę próbowałam samej sobie wmówić, że Narę traktuję jedynie jak jednego z wielu facetów na świecie, ale nie dałam rady. Znaczył coś więcej. Znaczył nawet na tyle dużo, żebym przełamała swoją wewnętrzną zaporę i opowiedziała mu o swojej matce, o ojcu, prawie o wszystkim. Myślę nawet, że już pierwszego dnia naszej znajomości, tam w szpitalu zaczął znaczyć dla mnie coś więcej, przez to jak okazał troskę o życie przyjaciela.
Tyle że to wciąż nie było wystarczająco dużo, żebym mogła mówić o tym głośno.
- Ale im bardziej się w to wszyscy wpierdalacie, tym bardziej mam tego ,,czegoś” dość - dodałam spokojniej.  
- Nie rozumiem cię - westchnęła, kręcąc głową. - Nie wtrącalibyśmy się, gdybyście sami potrafili zadbać o swoje sprawy. Ale wy oboje jesteście chyba upośledzeni uczuciowo, bo nie możecie do siebie dotrzeć. Ile się już znacie?
Zaczęłam kalkulować w pijanej głowie.
- Ponad miesiąc.
- No właśnie. Normalni ludzie po takim okresie czasu chodziliby już za rączkę i dawali sobie nieśmiałe buziaczki w policzek, a wy bez przerwy na siebie warczycie.
Trzymamy się za rękę - chciałam powiedzieć, mając w pamięci ucieczkę spod samochodu ojca po przebiciu opony, ale ugryzłam się w język. Nie o coś takiego chodziło Tenten. Ona miała na myśli czułości, które nie pasowały do mnie. Radosne przechadzanie się za rączkę po parku? To nie byłam ja, nie wyobrażałam sobie siebie w takiej sytuacji, nigdy. To była zabawa dla głupich, zakochanych nastolatek. A ja nie byłam głupia, chociaż zakochana może trochę, tyćkę. W końcu kilka razy przed snem pomyślałam o tym, jakby to było zasmakować ust Shikamaru. I znowu - nie potrafiłam wyobrazić sobie siebie w podobnej sytuacji.
Wniosek?
- Chyba po prostu nie jestem stworzona do związków, Tenny - odparłam z nikłym uśmiechem. Ta rzeczywistość nie ucieszyła mnie tak, jakbym chciała.
Przyjaciółka spojrzała na mnie współczująco, po czym nagle rozjaśniała.
- Dobrze się składa, bo Shikamaru też nie. - Parsknęłam śmiechem, a przyjaciółka mi zawtórowała. Położyła ręce na moich ramionach w opiekuńczym geście. - Oboje jesteście typem autsajderów. Żałuj, że nigdy nie widziałaś go razem z Ino, mówię ci, komedia. Ona zawsze rzucała się na niego, chciała pokazać, jakiego ma super chłopaka, wiesz, zupełnie jakbyśmy nie znali Shikamaru, a on sprowadzał ją do parteru. Takie afiszowanie związku nigdy mu nie odpowiadało.
Jeszcze przez moment śmiałyśmy się z wspomnienia Tenten i wtedy zapadło między nami milczenie. Wsłuchiwałyśmy się w przytłumioną muzykę i szum rozmów innych dziewczyn dość długo, żebym pomyślała o beznadziejności swojej pozycji.
- Po co mi to wszystko mówisz? - spytałam spokojnie.
- Bo nie mogę patrzeć na to, jak się mijacie.
,,Mijacie się”. Tenten sądziła, że nie potrafiliśmy być ze sobą, ale to nie prawda. Potrafiliśmy. Dogadywaliśmy się, kiedy tego chcieliśmy, czuliśmy się w swoim towarzystwie swobodnie i dobrze. Problem polegał na tym, że oboje baliśmy się utraty niezależności. A przynajmniej było tak w moim przypadku. Tak, bałam się utraty siebie.
- Nie wiem za co ostatnio ciskasz w niego gromy spojrzeniem - dalej mówiła -  ale odpuść, bo Shikamaru naprawdę na tobie zależy. Nigdy nie widziałam, żeby był tak zainteresowany jakąś dziewczyną. Z Ino to ona latała za nim, a on chyba się zgodził z nią być dla świętego spokoju. Co nie znaczy, że nie przeżył ich rozstania, bo przeżył i teraz boi się zaangażowania.
Ruchem ramion zrzuciłam z siebie ręce Tenten, nieco kuląc się w sobie spuściłam głowę. Cała ta rozmowa zaczęła mnie powoli przerastać, ogrom słów przyjaciółki dudnił mi w czaszce. Nie tylko Shikamaru bał się zaangażowania, bo ja też, cholera! Chociaż w żyłach krążyła mi już znaczna ilość alkoholu, to w tym momencie zapragnęłam więcej. Chciałam zapomnieć o uczuciach, których nie do końca rozumiałam i akceptowałam. Chciałam zapomnieć o sytuacji z pociągu, spod domu mojego ojca, o rozmowie na balkonie i poczuciu bezpieczeństwa, jakiego wtedy doznałam. Jedynym czego nie chciałam zapomnieć była złość na Narę za to, jak nie potrafił mnie wybronić przed własną matką. To pozwalało mi zachować potrzebny dystans, nie dać się zwariować na punkcie uczuć.
- Rozumiem do czego bijesz, Tenten, ale - westchnęłam - ja tak nie potrafię.
Chociaż nie pokazywałam tego na zewnątrz, to w środku siebie miałam wiele rozterek.
Mój wzrok stwardniał. Naraz wyprostowałam się, spoglądając na koleżankę z góry. Musiałam znowu udowodnić, że byłam tą silniejszą dziewczyną, przede wszystkim sobie.
- Uznajmy, że to nasza ostatnia rozmowa o Shikamaru, okej? - zadałam pytanie retoryczne, chociaż Tenten widocznie chciała na nie odpowiedzieć. Przerwałam jej, zanim zdążyła to uczynić: - Idę do Yoko.
I bardziej się upić, dodałam w myślach, wychodząc z łazienki. Szybko wpadłam w tłum, uciekając przed Tenten, która, nie miałam wątpliwości, już mnie goniła. Rozglądałam się dookoła, ale tańczące ciała uniemożliwiały mi dostrzeżenie czekogolwiek znajdującego się dalej niż metr przede mną. Miałam wrażenie jakby ścisk stał się jeszcze większy, a klub mniejszy.
Wtedy poczułam na talii czyiś dotyk. Dotyk męskich rąk, który się zaciskał, aż w końcu zostałam przyparta do ciała napastnika.
- Już wiem za co przepraszać. - Usłyszałam tuż przy uchu. Wzdrygnęłam się z niechcianego podniecenia. Nie mogłam trafić na osobę, jakiej chciałam uniknąć, nie mogłam, nie mogłam…
Spróbowałam rozpleść ręce Shikamaru z mojego brzucha, ale próba spełzła na niczym. Mimo że był leniem, to wciąż był facetem, czyli silniejszy ode mnie. To zaczynało się robić irytujące, że ostatnio zawsze używał siły do zatrzymania mnie przy sobie.
- Miałaś rację, byłem tchórzem. Powinienem był postawić się matce, bo o to ci chodziło, racja? Następnym razem to zrobię, chociaż to upierdliwe.
Jednak Eintain odkrył prawdę.
Uśmiechnęłam się z zadowoleniem. Nie wiedząc czemu, wyznanie Nary mnie ucieszyło. W dodatku na dźwięk jego głosu coś przyjemnie ścisnęło mnie w dołku. Lubiłam zdeterminowanych facetów.
Odwróciłam się w ramionach Shikamaru, by stanąć przodem do niego. Dokładnie obserwował każdy mój ruch, a ja celowo wykonywałam je bardzo powoli. Ocierałam się o jego ciało, blisko, za blisko. W końcu dłonie splotłam na jego karku, kciukiem subtelnie masując ciepłą skórę. Zadrżał, dokładnie jak ja wcześniej. Przysunęłam twarz do jego głowy, policzek opierając o jego policzek. Oddychałam płytko, a serce biło mi jak oszalałe.
- Dlaczego się tak uparcie starasz? - spytałam, rozsierdzana przez niezrozumienie. - Przecież jestem upierdliwa.
- Właśnie dlatego. I dlatego, że obiecałem ci coś. Pamiętasz?
Pamiętałam.
- Że odkryjesz wszystkie moje sekrety.
Odsunęłam się nieznacznie, spoglądając w czeluść czarnych tęczówek. Zatraciłam się na moment, kiedy kiwał głową na potwierdzenie moich słów. Jak mógł być tak bezczelnie opanowany, kiedy ja sama drżałam pod jego dotykiem? I dlaczego mówiąc o odkryciu wszystkich moich sekretów, pomyślałam również o tych cielesnych? Wydawało mi się, że byłam żałośnie łatwa, a nie chciałam taka być. To dlatego, gdy nasze usta dzieliły milimetry…
Ja uciekłam.
Znów na oślep przedzierałam się przez tłum. Nie słyszałam już muzyki, a wyłącznie głośne dudnienie mojego serca, które chyba postanowiło wziąć udział w maratonie. Zatrzymałam się dopiero, kiedy ktoś ponownie złapał mnie za przedramię. Od razu zareagowałam szarpnięciem, będąc pewną, że to Shikamaru mnie dogonił, ale to nie był on. Przede mną stał Yoko.
- Gdzie tak pędzisz, co jest? - spytał zdezorientowany. Musiał zauważyć przerażenie w moich oczach. Nie! Zacisnęłam powieki, a kiedy je podniosłam, byłam już opanowana. Powstrzymałam rozgardiasz w sercu i umyśle.
- Do ciebie, nie mogłam cię nigdzie znaleźć - odparłam statycznym głosem. Postanowiłam dodać jeszcze szczyptę udawanej radości i ładny uśmiech. - Tęskniłeś?
Zaśmiał się, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Jesteś niemożliwa - wyznał, co nawet mnie nie zaskoczyło. Rzeczywiście zachowywałam się niemożliwie jak na samą siebie. Ja, Temari no Sabaku, zachowywałam się jak pospolity tchórz.
Wtedy wzrok Yoko powędrował powyżej mojego ramienia, a sam chłopak się skrzywił. Podążyłam za nim i wcale nie zaskoczył mnie widok obserwującego nas Shikamaru. Był wściekły i to bardzo.
- Chodźmy się napić - zwróciłam się do Yoko. - Albo najlepiej upić na całego.
Wręcz błagałam go wzrokiem, nie wstydząc się tego. Już i tak dość się ośmieszyłam dzisiejszego wieczoru przed większością osób, więc co stało na przeszkodzie zrobienia tego ponownie przed facetem, którego poznałam zaledwie godzinę temu? Nic.
Yoko skinął twierdząco głową. Schwyciwszy go pod ramię, ruszyłam do baru.  
Bezwstydnie dążyłam do zatopienia świadomości w alkoholu.

Sakura nie przyszła.
Sasuke nie należał do grupy osób, które godziły się na ignorancję. On jej nienawidził i nią gardził, nikt nie mógł nim gardzić, jeśli on tego nie chciał. To dlatego zachowanie przyjaciółki go wkurzyło. Już wcześniej, po rozmowie z Hidanem miał ochotę coś rozwalić, a teraz to uczucie się wzmogło. Wypił połowę butelki whisky, co odbiło się na jego głowie, gdzie, miał wrażenie, szalała impreza.
Plac zabaw okalał pełny mrok. Nie stanowiło to jednak problemu, Sasuke bowiem znał te kilkanaście metrów kwadratowych jak swoją własną kieszeń, nic nie mogło go tu zaskoczyć, nawet wystający korzeń. Nie czuł też zimna, rozgrzany od środka przez alkohol i silne uczucia, którym musiał dać upust. Za długo czekał na Sakurę, wiedział, że jeśli do niej nie zadzwoni, to nie usłyszy dziś jej głosu. A tego nie chciał.
Sięgnął do kieszeni spodni, wyciągając z niej komórkę. Niemal nie patrząc na wyświetlacz, wybrał numer dziewczyny przyciskiem szybkiego wybierania i nawiązał połączenie. Krótkie sygnały dźwiękowe obijały się o jego ucho; jeden, drugi, trzeci, czwarty, piąty… W momencie, w którym sądził, że Sakura już nie odbierze, usłyszał jej miękki głos wypowiadający jego imię.
- Gdzie jesteś? - zaatakował na wstępie. W końcu był wkurzony i musiał jej to okazać.
- W domu. - Zareagowała spokojem.
- Miałaś przyjść! - krzyknął, wstając. - Przecież napisałem.
Jego głos odbił się echem od konarów drzew. Potem słyszał już tylko szum wiatru i pusty dźwięk ciszy, którego nie mógł już znieść; ranił mu uszy.
- Sasuke - powiedziała w końcu delikatnie Sakura, wzdychając; świadczył o tym szum jej oddechu w słuchawce. - Nie jestem twoją własnością.
Miała rację, nie była jego własnością. Zdawał sobie z tego sprawę. Ale obecnie była jedyną życzliwą dla niego osobą. Była jedyną osobą, z którą mógł porozmawiać, więc nie powinna tego od tak lekceważyć. Nie lekceważyło się jego uczuć!
- Mam whisky - odparł, omijając temat własności. - Możemy się napić tak jak kiedyś, razem. Możesz zadzwonić po Naruto. Przecież tego chciałaś, nie? Żeby było jak dawniej. To ci właśnie proponuję, Sakura, podróż w czasie.
Prychnęła.
- Podróż w czasie, co? Pewnie jednorazową, jak mniemam.
Sasuke uśmiechnął się szelmowsko do słuchawki, zupełnie jakby sądził, że dziewczyna to zobaczy.
- Oczywiście - odparł uwodzicielsko. Sakura zaśmiała się lekko i szybko zamilkła. Sasuke miał nadzieję, że ubierała właśnie buty, tak jak bywało niegdyś, i że za dziesięć minut pojawi się na placu zabaw, a podczas tych dziesięciu minut wciąż będzie rozmawiała z nim przez telefon. Jeszcze rok temu by tak zrobiła, miał tego pewność. Lecz dziś?
- Jesteś pijany, Sasuke - zauważyła. W jej głosie pobrzmiewało rozczarowanie i smutek. - A ja nigdzie się nie wybieram.
- Ty też byłaś pijana, kiedy ostatnio do mnie dzwoniłaś. - Nie poddawał się.
- A ty mnie przez to spławiłeś, pamiętasz? Mam zamiar teraz zrobić to samo. Dobranoc, Sasuke.
- Nie! - krzyknął, nim zdążył się nawet zastanowić. - Nie rozłączaj się, okej? Chcę cię przekonać, żebyś tu przyszła, daj mi szansę.
Znów parsknięcie śmiechu. Nie zdawał sobie sprawy, jak za tym tęsknił. Zawsze lubił śmiech Sakury, uważał go za czarujący. Tak samo jak włosy, je też lubił. Szczególnie wtedy, gdy sięgały jej za pas, ale po ścięciu również. Generalnie lubił Sakurę, chociaż zarzekał się, że nigdy jej tego nie powie. Ani nikomu innemu.
Nie rozłączyła się. Cierpliwie czekała na jego kolejne słowa.
- Nie chcę być dla ciebie martwy, Sakura - wyznał na bezdechu. Nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, dlatego nieporadnie przysiadł na wcześniejsze miejsce, wolną ręką bawiąc się półpustą butelką. - I dla Naruto też, ale nie mam zamiaru wciągać was w to bagno, w które sam się pcham.
- Już to słyszałam i nie odpowiada mi ten układ. Albo bierzesz cały pakiet przyjaciół i pozwalasz nam się we wszystko mieszać, albo sobie daruj.
- Kiedy ja nie chcę, żebyście przeze mnie wpakowali się w kłopoty!
- A my nie chcemy, żebyś ty się w nie pakował!
- Sakura, kurwa - warknął i przeczesał ręką rozwichrzone włosy. Lubił Haruno, fakt, ale jednocześnie drażniła go jej irytująca odsłona. - Ja już się w nie wpakowałem i tego nie zmienię. Mam cel i nie spocznę, póki go nie osiągnę, zrozum. Nie bądź idiotką.
- To ty jesteś idiotą, skoro sądzisz, że troska o przyjaciół oznacza odsunięcie ich od ważnych życiowych problemów! Ale skoro tego chcesz, to proszę bardzo, możemy się nie wtrącać.
- I świetnie - przyznał wkurzony, po czym wziął łyk whisky dla odwagi do dalszej walki o swoje. - To przyjdziesz?
Nie czekał długo na odpowiedź.
- Nie, nie przyjdę. - Usłyszał w słuchawce przytłumiony krzyk Pani Haruno, wołającej córkę. Dziewczyna odkrzyknęła, prawdopodobnie odsuwając słuchawkę od twarzy, bo słowa nie były głośniejsze od szeptu. - Muszę kończyć, mama coś chce. Nie dzwoń więcej. - Szuranie świadczyło o tym, że wstała z łóżka i przeszła na korytarz, Uchiha dokładnie mógł dosłyszeć człapanie kapci Haruno o podłogę. Podejrzewał, że właśnie stanęła na szczycie schodów, kiedy odezwała się po raz ostatni. - I, Sasuke? - Była niepewna swoich słów. - Nie jesteś dla mnie martwy, okej? Ty po prostu powoli umierasz.
Zaraz po tym długi dźwięk rozbrzmiał w słuchawce Sasuke. Rozłączyła się.

Bujałam się w rytm muzyki z lewej na prawo, nie do końca kontrolując swoje ciało. Było wiotkie i strasznie ciężkie, tak bardzo, że musiałam oprzeć się o Yoko, żeby w ogóle ustać na nogach. Chciałam usiąść, a najlepiej pójść już spać, ale zarazem nie miałam w sobie wystarczająco dużo sił, by przekrzyczeć głośny harmider, a nawet się odezwać. Czułam się zamknięta w pijackim więzieniu, otępiona przez alkohol i niezdolna do asertywności. Płynęłam z prądem, który nosił imię Yoko - całkowicie poddałam się jego woli.
Czoło oparłam o tors Yoko - umięśniony i szeroki, pachniał obco: potem i płynem do płukania ubrań. Rękoma mocno oplatał moje ciało, dłonie moszcząc na skrawku odkrytej przez sukienkę skóry na plecach. Co chwila zataczał kółeczka kciukiem, lub innym palcem, muskając też zapięcie od stanika; nie podobał mi się ten dotyk, najchętniej warknęłabym mu do ucha słowa nieprzystojące kobiecie, gdybym tylko była w stanie. W rzeczywistości z ust wydobywał mi się jedynie jakiś wkurzający bełkot, którym on niekoniecznie się przejmował, a może nawet traktował jako zachętę? Nieważne. Lecz nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że te ramiona nie były stworzone to trzymania mnie, a moje ciało lepiej układało się w uścisku Shikamaru na balkonie Naruto.
Skrzywiłam się i jęknęłam, kiedy poczułam usta Yoko na swojej szyi. Po każdym muśnięciu uśmiechał się do siebie i przysięgam, że jeśli uniesienie ręki do uderzenia nie byłoby takie trudne, to walnęłabym go w pysk. Jednym ramieniem zagarnął mnie jeszcze bliżej siebie, drugim przytrzymując kark.
- Shikamaru - mruknęłam dość wyraźnie, próbując odepchnąć od siebie Yoko; nieskutecznie. Wymówiłam jego imię instynktownie, nie nadałam mu żadnego znaczenia, tak przynajmniej sądziłam. Yoko uznał inaczej.
- Przecież go nie chcesz - mówił, całując mój policzek. Mglistym wzrokiem zapatrzyłam się w jego białą bluzkę. Nie chciałam Shikamaru? - Cały czas od niego uciekasz, to ze mną spędziłaś wieczór, więc dziś jesteś moja.
Dziś jestem jego - pomyślałam tępo i najzwyczajniej w świecie przyjęłam to do wiadomości. Mogłam się dalej opierać, ale po co? Bez sensu, skoro bałam się prawdziwego uczucia, powinnam zastąpić je jakimś sztucznym, nic nie znaczącym. Racja?
- Racja - szepnęłam. Yoko z pewnością tego nie dosłyszał, co zrobiłam naumyślnie. - Nie chcę Shikamaru i od niego ucieknę.
Silną dłonią uniósł mój podbrudek, w skutek czego musiałam spojrzeć mu w twarz. Ręce mimowolnie mi zwiotczały, oszołomiona przez niewygodną bliskość naszych twarzy. Z resztą już nie miałam po co go odpychać, w końcu chciałam, żeby mnie pocałował. Nie mówiąc nic, pozwoliłam mu na to. Tylko dlaczego w momencie połączenia naszych ust, pod powiekami poczułam wilgoć a dłonie zacisnęłam w pięści? Brzydziłam się tego, na co wydałam pozwolenie. Brzydziłam, ale nie przerwałam.
Zrobił to ktoś inny.
Uścisk na moim nadgarstku był cholernie mocny, bolał. Ktoś z całej siły wcisnął mi w skórę palce i pociągnął za sobą przez tłum. Byłam tak pijana i zszokowana, że całą uwagę skupiłam tylko i wyłącznie na tym, żeby się przypadkiem nie potknąć i nie przewrócić na płasko. Moje poczucie równowagi sięgnęło dna, przez co zataczałam się na ludzi jak zawodowy pijak.
Wyszliśmy z tłoku, a po kilku krokach przystanęliśmy przy szatniach. Po pierwszych słowach obcego rozpoznałam jego tożsamość, oczywiście.
- Daj numerek - rozkazał srogim głosem. Nie podniosłam na Shikamaru wzroku, wstydziłam się tego, czego był świadkiem i bałam nagany w oczach. Bez słowa, posłusznie sięgnęłam do małej torebeczki przewieszonej przez ramię i wygmerałam z niej breloczek z numerkiem wieszaka, na jaki odwieszono moje rzeczy. Z głową wciąż zwieszoną podałam drobiazg Narze; nawet mnie nie zdziwiło, kiedy wyszarpnął mi go z dłoni. Po chwili, biorąc pod ramię, wyprowadził mnie z budynku.
Z błogością wciągnęłam w płuca rześkie powietrze nocy. Pachniało deszczem. Może spadł, podczas gdy byliśmy w klubie? Było zimno i od razu zadrżałam czując chłód na odkrytych ramionach oraz siekający po nogach wiatr. Shikamaru odprowadził mnie jeszcze kawałek od klubu, do niskiego murku, na którym mnie posadził. Nie sprawiałam problemów, grzecznie zachowywałam się jak szmaciana lalka. W moim żołądku natomiast szalała rewolucja, chociaż nie miałam pewności, czy spowodowana alkoholem, czy może żałosnym poczuciem hańby wymieszanej z ekscytacją po dotyku Nary.
- Zimno mi - mruknęłam, pozwalając sobie na zerknięcie na Płaczka. Szczęka mi latała, zęby obijały o siebie nawzajem. Shikamaru natomiast, ubrany w skórzaną brązową kurtkę, z moją kurtką przewieszoną przez ramię, próbował właśnie odpalić papierosa. - Zimno mi - powtórzyłam głośniej.
Zostałam zgromiona wkurzonym spojrzeniem. Nie spuściłam wzroku, chociaż miałam na to cholerną ochotę, to jednak okrycie zmarzniętego ciała było ważniejsze. Shikamaru w końcu odpalił fajkę i dopiero wtedy, po wydmuchnięciu pierwszej porcji dymu, rzucił mi na kolana kurtkę. Na ten gest coś ubodło mnie w serce - w normalnej sytuacji jako dżentelmen sam zarzuciłby mi żakiet na ramiona. Musiałam wkurzyć go jak diabli!
- Przepraszam - burknęłam, zakładając kurtkę.
- Za co? - rzucił oschle. Nie przywykłam do takiej jego odsłony.
- Nie wiem - przyznałam.
Co miałam powiedzieć? Sorry, poniosło mnie i zachowałam się jak tania lala w białych kozaczkach? Wybacz, ale wolałam zhańbić dumę, zamiast otworzyć serce? Bezsens.
Shikamaru zrobił trzy kroki w lewo, przystanął, zawrócił. Trzy kroki w prawo, przystanął, zawrócił. I tak w kółko. Bezmyślnie wpatrywałam się w jego wędrujące buty, wciąż drżąc z zimna. Ledwo utrzymywałam pion, mimo że siedziałam.
- Dziękuję.
- Za co? - Ten sam oschły ton; chyba na zawsze zapamiętam go, jako coś, co nienawidzę z całego serca.
Tu już miałam przygotowaną odpowiedź.
- Za to, że mi pomogłeś, chociaż nie musiałeś.
Jego buty stanęły w miejscu, a obok nich opadł niedopałek papierosa, który zaraz przygniótł.
- Pomogłem? - zadrwił, wznawiając marsz. - Myślałem, że przeszkodziłem.
Rozdrażnił mnie tym, bądź co bądź, zrozumiałym wyrzutem. Dlatego chwyciłam go za dłoń, kiedy przechodził tuż przed moim nosem.
- Shikamaru…
- Nie powinienem był się wtrącać, nie musisz mi dziękować, ani przepraszać. Nie musisz się tłumaczyć. Jak chcesz, to wróć do środka, nie zatrzymam cię. W końcu nic nas nie łączy.
- Shikamaru - powtórzyłam głośniej, mocniej ściskając dłoń Nary i ciągnąc ją w dół. - Nie chcę tam wracać. Chcę, żebyś przykląkł.
Dla potwierdzenia słów, jeszcze raz szarpnęłam go w dół. Uniosłam głowę, żeby zobaczyć jego reakcję i powód, dla którego do tej pory nie wykonał mojego polecenia. Na twarzy wymalowaną miał konsternację.
- Przyklęknij przy mnie - ponownie poprosiłam. Tym razem zgiął nogi w kolanach, opadając oraz zrównując się ze mną poziomem. Miło było patrzeć mu w oczy bez nadwyrężania karku.
Oparłam swoje czoło o jego i przymknęłam powieki. Od początku nie puściłam jego dłoni i nie zamierzałam tego robić, przyjemnie ogrzewała mi skostniałe palce własnym ciepłem. Pachniał znajomo: dymem, nikotyną oraz lasem. Sam zapach wystarczył, żebym poczuła się bezpiecznie, zupełnie jakbym odnalazła swój azyl, którym kiedyś były objęcia mamy.
Nie chciałam Shikamaru? Bzdura! Chciałam, tu i teraz.
Wolną ręką po omacku zaczęłam gładzić jego policzek, nie był do końca ogolony, czym mocniej pobudził moje zmysły. Zetknęliśmy się nosami, nasze oddechy się zmieszały. Serce biło mi jak oszalałe, a żołądek zawiązał się w jeden wielki supeł. Mdliło mnie od nadmiaru emocji i alkoholu.
To chyba Shikamaru zlikwidował dzielącą nasze usta odległość. Gdy pocałował mnie Yoko, myślałam tylko o tym, w jaki sposób się od tego uwolnić. Teraz było inaczej, w głowie miałam całkowitą pustkę. Potrafiłam się skupić jedynie na przyjemności, jakiej doznawałam. Puściłam dłoń Nary, żeby móc objąć jego twarz obiema rękoma i przybliżyć jeszcze do swojej, chociaż nie wiedziałam, czy było to w ogóle możliwe. W momencie, kiedy on sunął dłońmi w górę moich ud, mimowolnie rozsunęłam nogi na tyle, na ile pozwalała mi obcisła sukienka; tak czy inaczej podwinęła się nieco wyżej. Jęknęłam cichutko z zadowolenia, a zaraz potem z rozczarowania, gdy Shikamaru przerwał pocałunek.
- Chyba jednak coś nas łączy - szepnął, odsunąwszy się na niewielką odległość.
I w tamtym momencie zaczęłam kląć na moje picie i nieprzyzwyczajony do alkoholu organizm.
- Niedobrze mi - ostrzegłam, odpychając Shikamaru na wyciągnięcie ramion.
- Co? - nie rozumiał. W jego oczach wciąż mogłam dostrzec podniecenie.
Spróbowałam wstać, ale było już za późno - zgięłam się w pół i zwymiotowałam na beton tuż obok murku.

“I knew I was in trouble when all of my dreams were either about dying, or kissing you.”
~Carrie Rudzinski