“- Zakochałem się - mówię,
przekrzywiając głowę w jej kierunku; jestem bezradny, jestem jak organiczna
definicja angielskiego słowa ,,pathetic”, jestem jak podstarzały Donnie Darko,
jestem potencjalnym samobójcą z miłości przez utopienie, jestem jak otwarta
czakra, cieknący kran i krwawiący nos.”
~Jakub Żulczyk ,,Zrób mi
jakąś krzywdę”
Rzygałam
pod murkiem dłużej, niż bym tego chciała i dłużej, niż wypadało kobiecie rzygać
przy mężczyźnie, z którym - o zgrozo! - jeszcze moment wcześniej się całowała.
Gdzieś w połowie tego małego ,,rytuału”, Shikamaru szlachetnie pożyczył mi
swoją gumkę do włosów, wiążąc mi nią kłaki na czubku głowy, żebym przez przypadek
nie zmoczyła ich wymiocinami. Również schwyciwszy mnie w bokach, skrupulatnie
pilnował mojego uchlanego ciała przed upadkiem.
Dopiero
kiedy prawie wyplułam żołądek, a ostatnia torsja przeminęła, usiadłam
wyczerpana na murku z dala od kałuży smrodu. Z małej torebeczki wyciągnęłam
paczkę chusteczek, wycierając jedną z nich buzię, po czym zwiesiłam głowę,
podpierając ją od boków rękoma aby zapanować nad wirowaniem świata. Drżałam z
zimna.
-
Cholerny alkohol… - mruknęłam jękliwie, szczękając zębami. Mlasnęłam językiem i
skrzywiłam się na nieprzyjemny posmak w ustach. Po takim czymś mogłam zapomnieć
o kolejnym całowaniu z Narą, w dodatku tak strasznie potrzebowałam się napić!
Usłyszałam
nad sobą krótki śmiech.
-
To nie jest zabawne - warknęłam, jednak już tuż po tym sama się zaśmiałam.
Powinnam być zażenowana, ale nie byłam. Chociaż czułam się, jakbym zaraz miała
zejść do piekieł, to mimo wszystko cała ta sytuacja wyglądała przecież
komicznie.
-
To czemu się śmiejesz? - spytał jak najbardziej rozbawiony.
Podnosząc
głowę, zaczesałam w górę opadającą na oczy grzywkę. Wtedy to zamarłam w
bezruchu, urzeczona zastałym widokiem: Shikamaru w rozpuszczonych włosach.
Ciemne pasma szturmem opadały na jego policzki, jednak nie zakrywając lekko
zawadiackiego wygięcia ust. W półmroku ulicznej lampy wyglądał jak człowiek,
który skrywa w sobie tyle sekretów, że nie byłabym w stanie ich odgadnąć w
jeden wieczór.
Moje
serce zareagowało mocnym przytupem. Natomiast (nie)trzeźwy umysł terapią
wstrząsową: ocknij się!
-
Śmieję się z twojej fryzury - mówiłam z psotnym uśmiechem - wyglądasz jak
Kankuro z czasów gimnazjum, kiedy miał okres buntu młodzieńczego i uparł się,
że przez rok nie zetnie włosów nawet o milimetr.
-
Dobrze, że z tego wyrósł.
-
Dobrze - przyznałam. Niezmiennie utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy i po raz
pierwszy nie czułam się z tego powodu nieswojo. To… było miłe.
Shikamaru
w swoim stylu zaczął przeszukiwać kieszenie, co już do miłych omenów nie
należało. Zawsze, kiedy tak robił, dążyło to do zapalenia papierosa, a
śmierdzącego dymu najmniej teraz potrzebowałam.
-
Jeśli to zrobisz, to przysięgam, że znowu puszczę pawia.
Spojrzał
na mnie lekko zmieszany i zajarzył dopiero po krótkim czasie.
-
Spokojnie - zaczął leniwie; samogłoski w barwie jego głosu zawsze brzmiały
jakoś tak głębiej. - Nie szukam fajek.
Odpowiedziałam
powątpiewającym wzrokiem, mówiącym: Jaaaaaaaasneeeeee! Co ciekawe, tym
razem Płaczkowi udało się mnie zaskoczyć - z kieszeni kurtki wyszperał małą
paczkę miętowych gum, niezwłocznie mi ją podając. W opakowaniu była ostatnia
pastylka; po wyciągnięciu jej, zaczęłam drzeć papierek w palcach, co wcale nie
było łatwe, zważając na ciągłe drżenie ciała. Nie lubiłam momentu, w którym
schodził z człowieka alkohol.
-
Chcesz iść do domu? - spytał. Przytaknęłam. - Zaczekaj tu, znajdę Kankuro i go
poinformuję.
Znów
przytaknęłam. Wtedy Płaczek zniknął mi z oczu na dobre dziesięć minut, a gdy
wrócił, prowadził za sobą szereg zatroskanych o mnie osób.
-
No siostra, ale żeś się schlała! - zawołał radośnie Kankuro na wstępie. Okej,
chyba jednak nie wszyscy się o mnie troszczyli, a raczej przyszli popatrzeć i
pośmiać się z mojego kiepskiego stanu. Wręcz świetnie!
-
Bez kitu, wyglądasz jak pół dupy zza krzaka - zawtórował mu Kiba, przysiadając
na murku obok mnie i klepiąc niedelikatnie w plecy, przez co myślałam, że
zwrócę żółć.
-
Daj jej spokój, Kiba, kiedy indziej jej podokuczasz - wybroniła mnie Tenny.
-
Właśnie Inuzuka, to moja siostra, więc tylko ja mogę się nad nią znęcać, gdy
jest pijana.
Tu
wyłączyłam się z tej durnej konwersacji, która tylko narastała w swojej
durności. Zaczęli się kłócić, prawdopodobnie o prawo do wyśmiewania się ze
mnie, a ja umknęłam z murku, podchodząc niezadowolona do Shikamaru. Stał na
uboczu, chyłkiem ćmiąc peta, co nie było zbyt dobrym towarzystwem dla mojego
schorowanego żołądka. Wolałam jednak płytkie oddechy wśród nikotynowego dymu,
niż gorliwe wrzaski nad głową.
-
Czemu ich tu sprowadziłeś? - spytałam buńczucznie niezadowolona.
Nara
otaksował mnie zmęczonym spojrzeniem, jakby za wszelką cenę chciał mnie
wybłagać o łaskę, ale bał się prosić na głos.
-
Siedzieli razem. W walce trzech na jednego przegraną miałem gwarantowaną -
odparł niedbale.
Jasne,
miał rację, ale czy musiałam się do tego przyznawać? Miałam prawo być wściekła,
bo to ja zostałam obiektem kpin, w dodatku czułam się okropnie, co zupełnie nie
sprzyjało dobremu humorowi. Mogłam się gniewać, chciałam się gniewać i dlatego
się gniewałam, o!
-
Powinieneś wziąć Kankuro na stronę i mu wszystko powiedzieć - burknęłam
jeszcze. Shikamaru spokojnie strzepnął kiepa z końca papierosa.
-
To byłoby zbyt kłopotliwe.
Prychnęłam
wściekle.
-
Czasami myślę, że samo życie jest dla ciebie kłopotliwe.
-
Bo często takie jest, szczególnie jeśli chodzi o baby - odparł i lewą ręką
sięgnął mojej twarzy, zgarniając opadającą mi na oczy grzywkę nieco na bok.
Odruchowo wstrząsnęłam głową, pąsowiejąc. - Uczesz się, włosy wychodzą ci spod
gumki ze wszystkich stron.
- A
twoja w tym zasługa - odgryzłam się, co skwitował jedynie wzruszeniem ramion.
Ten jego wewnętrzny spokój oraz totalne wylanie na wszystko dziejące się wokół
na świecie potrafiło zdenerwować mnie jak nic innego. Co zabawne? Zazwyczaj już
zaledwie po minucie burzył złość wyłącznie zwykłym spojrzeniem i lekkim wygięciem
kącików ust ku górze.
Szlag
my go wziął!
Zdjęłam
gumkę, zwiesiłam głowę i zrobiłam fryzurę na nowo. Nie chciałam zostawiać
włosów rozpuszczonych, czując jak poplątały się od potu, gdzieniegdzie też mimo
wszystko ubrudziłam je rzygowinami.
-
Idziemy? - zagaiłam gotowa do drogi.
-
Chcesz ich tak zostawić, wydzierających się przed klubem?
Teraz
to ja wzruszyłam ramionami.
-
Kiedyś zauważą, że odeszliśmy i domyślą się gdzie.
Spojrzałam
na wspomnianą trójkę. Wciąż się przekrzykiwali, lecz już chyba z innego powodu,
co chwilę się śmiejąc. Wszyscy byli pijani i weseli, zajęci nowym tematem na
tyle, by nie spostrzec naszego zniknięcia.
Widząc
niechętną postawę Nary do ucieczki, chwyciłam go pod ramię i pociągnęłam za
sobą. Przyciskając do siebie jego łokieć zrobiło mi się cieplej od bliskości z
drugim ciałem i dreszcze zimna nieco ustały. Shikamaru nie odsunął się i w
marszu wyrzucił niedopałek na chodnik.
Z
początku szliśmy szybko przez tłum pijanych studentów i nastolatków, później
gdy się przerzedziło z każdym krokiem zwalniając. Po pomniejszych uliczkach,
między którymi krążyliśmy, przejechało zaledwie parę samochodów, dwie taksówki
i autobus. Ta monotonia, cisza oraz równomierny stukot naszych kroków sprawiał,
że powieki mimowolnie opadały mi na oczy, ciężkie i senne. Powymiocinowe
drgawki minęły, ukojone ciepłem Płaczka. W pewnym momencie nawet pomyślałam, że
mogłabym tak iść w siną dal nawet kilka kilometrów, mimo że padłabym pewnie już
po jednym.
Właśnie
oparłam ciężką głowę - w przypływie nieziemskiej senności - o ramię Nary, kiedy
on niespodziewanie przystanął w miejscu. Od dłuższego czasu wpatrywałam się
mętnym wzrokiem jedynie w chodnikowe płyty, przez co nie zauważyłam miejsca w
jakim się znaleźliśmy - przy małym, monopolowym sklepie.
-
Zaraz wrócę - poinformował mnie i zniknął za oszklonymi drzwiami sklepiku,
wyswobodziwszy się z mojego uścisku.
Poczułam
się głupio wystawiona do wiatru, albo lepiej, wyprowadzona w łyse pole.
Zaprzysięgłam też w myślach, że jeśli Nara wróci do mnie z butelką piwa, to
osobiście z największą chęcią wyleję mu jej zawartość na głowę.
Nie
wiedząc co ze sobą zrobić, usiadłam na trzecim schodku z czterech prowadzących
do lokalu, (nie)cierpliwie czekając. Guma do żucia całkowicie straciła smak,
więc wyrzuciłam ją w kępkę trawy. Tupałam stopą, a drżenie ciała
powróciło, częściowo przez samowolkę Shikamaru, a częściowo przez chłód bijący
od betonowych stopni. Przypomniałam sobie, jak mama zawsze w takich chwilach
mówiła, że dostanę ,,wilka”, cokolwiek to znaczyło i uśmiechnęłam się
smutno.
Usłyszałam
dźwięk otwierania i zamykania się drzwi, tuż po tym Nara stanął przede mną, z
wyciągniętą ręką z małą butelką soku pomarańczowego w niej.
-
Co to?
-
Sok.
Geniusz!
No po prostu geniusz!
-
To widzę, ale po co mi on?
-
Po wymiotowaniu zazwyczaj człowiek się odwadnia - odparł elokwentnie i, cholera
jasna, miał rację. Dopiero teraz poczułam suchość w gardle, którą wcześniej
maskowała guma do żucia. - Pij.
Więc
się napiłam. Najpierw jeden łyk, potem drugi i trzeci, a na czwartym wcale się
nie skończyło.
-
Zadowolony? - spytałam, dumnie potrząsając pustym plastikiem.
-
Prawie, jeszcze to. - Podał mi kolejną paczkę gum do żucia, tym razem
owocowych.
-
Od kiedy to tak o mnie dbasz? - dalej dogryzałam, niemniej nie odmawiając
skosztowania truskawkowej mocy.
-
Od jakiegoś czasu, z resztą nie tylko o ciebie.
Rozdarłam
nasadkę opakowania, wydłubując z niego jedną pastylkę. Uniósłszy wzrok
zobaczyłam w oczach Nary jakiś dziwny błysk. Nie pasowało to do niego, ale
chyba się niecierpliwił. Myśląc, że to wina mojego krótkiego spoczynku na
schodach, uniosłam tyłek z betonu. Chciałam tylko oddać mu paczuszkę gum i
pójść przodem (czekanie bowiem mnie rozbudziło), ale nie wszystko zawsze
szło po mojej myśli.
(Spoiler:
pocałował mnie.)
Nie
zauważyłam kiedy zdążył zminimalizować przestrzeń dzielącą nas do zera. Znów
zapomniałam o Bożym świecie i oddałam się pożądaniu. Czy to nie śmieszne?
Człowiek potrafił stracić głowę przez głupi pociąg i uczucia, których wcale nie
chciał i zachowywał się jak nie on. Paranoja jakaś!
-
Co ty robisz? Przecież smakuję wymiocinami - mówiłam skonsternowana wprost w
usta Shikamaru; nasze gorące, lekko zdyszane oddechy zderzały się o siebie,
tworząc na chłodnym powietrzu obłoki.
Ugh,
jego zachowanie było dla mnie niezrozumiałe, ale za to jak bardzo wyczekiwane!
Nie spodziewałam się, że tak bardzo polubiłam bliskość Nary, dopóki ponownie
nie poczułam delikatnej brutalności jego ust.
-
Raczej sokiem pomarańczowym i gumą truskawkową - odparł nieco zachrypnięty.
Zagarnął
mnie ręką bliżej siebie, co skwitowałam uniesieniem brwi.
-
Więc kupiłeś mi to celowo? - dopytywałam rozbawiona.
-
Podobno dobrze idzie mi strategiczne myślenie.
No
to walnęłam go w ramię, od tak, żeby walnąć, bo nie potrafiłam w inny sposób okazać
swojej durnej frustracji nawet nie wiem na co. Potem zgrabnie, lub niezgrabnie,
ciężko stwierdzić zważywszy na zacne emocje panoszące się w moim ciele,
wyswobodziłam się z uścisku Shikamaru i ruszyłam przodem. Okej, zaskoczył mnie
tą swoją nagłą odwagą do całowania i nie powiem, żeby jakoś specjalnie mi ona
przeszkadzała, ale musiałam zachować pozory twardej babki. Byłam Temari No
Sabaku, a Temari No Sabaku się nie zakochiwała i nie dawała się całować
jakiemuś tam mężczyźnie!
-
Zaczekaj! - zawołał.
W
prawdzie nie chciałam wykonywać ,,rozkazu”, ale drań wyprowadził mnie w taką
część miasta, której nie znałam, więc siłą rzeczy byłam zdana na jego
orientację w terenie, bądź taksówkę, na jaką nie miałam przy sobie pieniędzy.
Wychodząc z domu włożyłam do wewnętrznej kieszonki torebki pięćdziesiąt złotych
na alkohol i wydałam je co do grosza.
Zwolniłam
by mógł mnie dogonić; zrobił to dopiero po stu metrach.
-
Szybko chodzisz jak na osobę, która jeszcze dziesięć minut temu usypiała mi na
ramieniu.
-
Soczek pomarańczowy dodał mi energii. A tak swoją drogą, zupełnie nie jesteś
dżentelmenem.
Tym
go zagięłam.
-
Czemu znowu?
Rzuciłam
mu dumne spojrzenie z ukosa, uśmiechając złośliwie pod nosem.
-
Dżentelmen spytałby kobietę o pozwolenie zanim by ją pocałował po raz pierwszy.
Ty tego nie zrobiłeś ani przed klubem, ani przed sklepem, dlatego.
-
Masz spaczony pogląd na świat, ale niech ci będzie. Za trzecim razem spytam o
pozwolenie.
-
Skąd pewność, że będzie ten trzeci raz?
Wzruszył
ramionami.
-
Jeśli coś zdarzyło się raz, nie musi zdarzyć się ponownie, ale jak coś
wydarzyło się dwa razy, to z pewnością zdarzy się i trzeci - powiedział, jakby
coś recytował. Zaraz po tym chyba się zmieszał, bo podrapał się w tył głowy i
jak wcześniej patrzył pewny siebie w przód, tak teraz uciekł wzrokiem w bok,
obserwując namalowane na ulicy linie oddzielające jeden pas jezdni od drugiego.
- Czy jakoś tak to leciało, kiedyś to usłyszałem, czy przeczytałem.
Znałam
ten cytat. Mimo że brzmiał nieco inaczej, to Shikamaru dobrze zrozumiał jego
sens.
-
Paulo Coelho nie zawsze ma rację, ale cieszę się, że dotarło do ciebie, to co
chciałam ci przekazać.
Zaśmiał
się krótko, gardłowo, tak jak lubiłam najbardziej, chociaż zdałam sobie z tego
sprawę dopiero teraz.
-
Będziemy iść z buta do mojego bloku? - spytałam; raczej nie uśmiechała mi się
taka opcja.
-
Nie, idziemy na pętlę autobusową żeby złapać nocny.
-
Aha.
Sto
metrów ciszy, dwieście metrów ciszy, trzysta metrów ciszy, czterysta metrów
ciszy… gdy prawie dobiliśmy w milczeniu pięciuset metrów ciszy, Shikamaru ją
zmącił:
- O
co jeszcze powinienem pytać?
Udałam
zamyślenie, by spokojnie dobić sześciuset metrów ciszy.
- O
to, czy możesz zapalić przy mnie papierosa.
-
Ale wtedy zawsze usłyszę nie - zburzył się, co było łatwe to przewidzenia. Po
prawdzie powiedziałam to celowo, z jakiegoś powodu lubiłam mu dokuczać w
słownych przepychankach. Takie małe urozmaicenie życia, hobby na czas spędzany
razem.
-
Dwa czy trzy papierosy mniej dobrze ci zrobią.
Skrzywił
się; kolejne sto metrów ciszy i dwa mijające nas samochody z włączonymi długimi
światłami.
- A
jak będę chciał cię złapać za rękę, to też mam pytać? - Tymi słowami sprawił,
że zrobiło mi się bardzo gorąco. Przygryzłam wargę, czując się nieswojo z
odpowiedzią cisnącą mi się na usta. Mimo najszczerszych prób, język i tak
spuścił węzeł.
-
Nie - odparłam dość niepewnie jak na mnie, ale wciąż pewnie jak na dziewczynę,
której zadano tak krępujące pytanie. - To akurat może być spontaniczne.
A
najlepiej zrób to teraz.
-
To super.
Czekałam,
aż sięgnie po moją dłoń, ale nic takiego nie nastało. Chociaż przez pięć minut
pilnowałam, żeby rękę mieć zwieszoną luźno wzdłuż ciała, możliwie blisko
ramienia Shikamaru, to ten dureń nawet nie ruszył o milimetr utkwionych w
spodniach rąk. W pewnej chwili poczułam się przez to upokorzona i już
nachmurzyłam czoło, chcąc wściekle skrzyżować ramiona na piersi; wtedy właśnie
Płaczek schwycił moją dłoń w połowie drogi. Splótł nasze palce - moje
skostniałe ze swoimi ciepłymi. Od środka rozsadzała mnie frustracja, ale mimo
to nie wyszarpnęłam się z delikatnego uścisku.
-
Czasami jesteś nieznośny - warknęłam jedynie.
W
odpowiedzi pociągnął mnie za sobą przez przejście dla pieszych na drugą stronę
ulicy.
Pętla
autobusowa okazała się sporym placem z czterema przystankami, z każdego
buso-mobile odjeżdżały w innym kierunku i w zupełnie innych godzinach. My na
swój musieliśmy czekać przeszło godzinę, do drugiej trzydzieści pięć.
Ławkę
na przystanku przyczepiono za wysoko jak na ludzkie standardy, przez co siedząc
na niej nogi zwisały mi w powietrzu. Dotknąć kostki brukowej zdołałam dopiero
po naprężeniu stóp w dół, a to i tak jedynie koniuszkami butów. Oprócz nas na
pętli znajdował się wyłącznie zapity w trupa facet, śpiący na ostatnim
przystanku. Dobrze, mniej świadków.
Zeskoczyłam
z ławki z głośnym łup. Weszłam na asfalt i stanąwszy po środku ulicy, równo na
białej, przerywanej linii, odwróciłam się twarzą do Shikamaru. O nic nie pytał,
tylko ze spokojem obserwował moje ruchy, kiedy rozłożyłam szeroko ramiona i
opuściłam je wzdłuż ciała - pierwsza próba przed poczuciem czysto rebelianckiej
wolności.
-
Leżałeś kiedyś na środku ulicy?
Zaprzeczył
ruchem głowy. Rozświetlony ulicznymi światłami, w rozpuszczonych czarnych
włosach, z fajką w ustach, wyglądał jak Zły Typ, Prześladowca, jak Facet
Którego Powinnaś Unikać, brakowało mu chyba jedynie dziary na przedramieniu,
która sięgałaby nadgarstków i blizny na policzku. Błysk fanatycznego
zainteresowania ofiarą posiadał.
-
Ja leżałam. - Przykucnęłam w miejscu, a słowa same wypływały mi z wciąż
napitych ust. - Kilka razy w dzieciństwie wymsknęłam się z Kankuro z domu
na nocny spacer, od tak, bo nie mogliśmy spać w letnie, upalne noce. Wtedy
szliśmy na najbardziej ruchliwą w ciągu dnia ulicę Suny i kładliśmy się na
środku, dokładnie tak jak ja teraz. Kładliśmy się, nasłuchiwaliśmy samochodów i
uciekaliśmy jak było je już widać na zakręcie.
Myślałam,
że Shikamaru wybuchnie śmiechem na moje nagłe wyznanie. Przecież normalny
człowiek by tak zrobił, prawda? Wyśmiałby upitą osobę za pieprzenie
poalkoholowych durnot, których nie miał ochoty słuchać. Po co właściwie
zaczęłam o tym mówić? - pytałam siebie zażenowana. Ach tak, ponieważ z
jakiegoś powodu polubiłam tego pompatycznego dupka, a kiedy się kogoś lubiło,
to język rozplątywał się po całości.
Ale
on mnie nie wyśmiał, nawet się nie uśmiechnął, a raczej jak najbardziej
poważnie, spytał:
-
Po co to robiliście?
A
może pod tym pytaniem kryła się ironia?
-
Dziecięcy bunt - odparłam niedbale, ostrożnie, w końcu nie chciałam wyjść na
trzpiotkę. - Dorośli zawsze powtarzają ,,Uważaj, kiedy przechodzisz przez
ulicę, bo ktoś cię przejedzie!” i dają po sto zakazów na minutę. Nasz ojciec
nie był lepszy. Do domu musieliśmy wracać do dwudziestej, drzwi zamykał na
klucz punktualnie. Więc to był taki nasz podwójny bunt. Wychodziliśmy tarasem
albo piwnicą, bo tylko on miał klucze do drzwi wejściowych. Leżąc nocą na ulicy
łamaliśmy dwa zakazy naraz: wychodzenia z domu po dwudziestej i uważania na
ulicy.
Asfalt
był mokry, ale to nie powstrzymało mnie przed ułożeniem się na nim. To tylko
kurtka, mogła się zamoczyć, takie coś należało do typowych sytuacji z życia
kurtki, najważniejsze było rozpostarcie szeroko ramion na wznak i ułożenie
głowy na kapturze, żeby bardziej nie wybrudzić sobie włosów. Istotą wydarzenia
było zaciągnięcie tu Shikamaru, bo chciałam się dowiedzieć, co myślał o leżeniu
nocą na środku ulicy.
-
Chodź tu! - zawołałam więc przymknąwszy oczy.
- Raczej
nie, dobrze ci idzie samotnie.
-
Chodź tu, to dam ci pozwolenie na kolejny pocałunek.
Nie
usłyszałam odpowiedzi, ale za to chlupotanie butów Shikamaru o kostkę brukową i
później asfalt tak. Zajęło mu to dziesięć kroków i pół, wtedy przycupnął i położył
się tuż obok. W nozdrzach poczułam zapach niedawno wypalonego papierosa.
- I
jak się czujesz? - spytałam, otwierając oczy na nocne niebo. Mimo wielu chmur
gdzieniegdzie mogłam dostrzec złote punkciki zwane gwiazdami.
-
Nieswojo - odparł sztywno, nie wiedząc jeszcze, że właśnie takiej odpowiedzi
oczekiwałam.
-
Dobrze, tak właśnie czuje się człowiek wolny. Nieswojo. Bo wie, że może
wszystko, ale nie wie, co z tym zrobić.
-
Wiesz, jesteś niesamowicie dziwna - wyznał, czego nie zrozumiałam. Tymi trzema słowami
zmusił mnie do przeniesienia wzroku na jego postać, do przeturlania głowy w
lewo, do natężenia mózgu i skierowania myśli na jeden tor. Shikamaru leżał metr
dalej, nie spuszczał ze mnie wzroku, a kaskada włosów tworzyła jakby koronę
wokół jego twarzy, jedną rękę założył za głowę, drugą sadowiąc na brzuchu.
Był
piękny, a ja się tego piękna paranoicznie bałam. Bo co jeśli pochłonie mnie ono
w całości? Już teraz zniewolił mój zdrowy rozsądek dwoma, durnymi pocałunkami i
kilkunastoma niewinnymi dotykami. Miałam wrażenie, że całkiem niewiele dzieliło
mnie od poddańczego upadku na kolana u stóp Uczucia. A to oznaczałoby
wywieszenie białej flagi przez zjednoczone siły Dumy i Niezależności.
-
Masz tyle różnych twarzy - kontynuował - że zaczynam się gubić, która
jest prawdziwa. Czasem nie da się z tobą normalnie porozmawiać, bo jesteś
opryskliwa i kurewsko upierdliwa, zaraz potem możesz być zabawna i beztroska
jak teraz, albo tajemnicza i zraniona jak na tarasie Naruto. Teraz na przykład
pieprzysz jakieś farmazony o wolności, a ja nie mogę rozgryźć po co i jaka
będziesz za chwilę. I nie wiem, czy zgodnie z obietnicą mogę cię pocałować, czy
może dostanę za to w twarz, bo zmieni ci się nastrój. Powinnaś mieć jakąś
instrukcję obsługi.
Halo,
dowództwo!? Uwaga, potrzebne mi wsparcie z Mózgu, bo Serce postanowiło
rozpocząć bunt! Zaczęło się otwierać na innego Człowieka, bo ten rozwiązał
największą łamigłówkę naszego Osobnika - jego skomplikowany charakter.
-
Nie pieprz od rzeczy - odparłam krótko; Cichy Ludek, Obrońca Niezłamanego Serca
musiał zapewne połączyć ze sobą odpowiednie nerwy w moim mózgu, co pozwoliło na
stawienie oporu panoszącym się po ciele oddziałom Uczucia. - Poza tym, gdybym
była prostsza, albo posiadała instrukcję obsługi, to bym cię nie intrygowała.
-
Wtedy byłabyś Ino.
Ops,
Zazdrość wkroczyła na pole bitwy!
-
Właśnie - przyznałam niechętnie. Nagle w mózg zaczęła mnie drapać pewna
niewypowiedziana myśl, drapała tak już od kilku dni, ale dopiero teraz w pełni
się zmaterializowała. - Czemu właściwie twoja matka powiedziała, że złamałeś
,,biednej” Ino serce?
Chyba
zburzyłam tym pytaniem jakąś magiczną, wypracowaną przez ostatnie minuty
atmosferę, bo Shikamaru z miejsca skrzywił usta, zmarszczył brwi i westchnął
ciężko, westchnięciem tak beznadziejnie dla niego charakterystycznym, że było
to niemal śmieszne… Z resztą miałam to w nosie. W końcu byłam jedynie zagubioną
w swoich uczuciach kobietą, która dopiero co odkryła, że nie chce więcej
niedomówień w sprawie Eks Blond Suki.
Chociaż
może nie miałam racji? Może wcale niczego nie zepsułam? Przecież mimo wszystko
Nara, patrząc w gwiazdy, złapał mnie za rękę.
-
Nasi rodzice nie znają powodu naszego zerwania - mówił cicho ale pewnie, młócąc
kciukiem kółka na mojej skórze. - Nie jestem draniem, żeby robić jej opinię
dziwki wśród dorosłych. Moi staruszkowie znają ją od bachora, gdybym im
powiedział prawdę, to zawiedli by się na niej równie mocno jak na własnej
córce, której nie mają.
-
Szlachetnie, ja pewnie powiedziałabym wszystko dla zemsty.
Wzruszył
lekko ramionami, jakby kwestia zemsty była mu zupełnie obojętna. Wtedy
przypomniałam sobie jego relacje z Kibą oraz wrogi wzrok, jakim zawsze obrzucał
Yamanakę i naraz zrozumiałam, że to obojętność była jego zemstą.
- A
twój ojciec? Po co przyjechał pod szkołę?
Nieco
sposępniałam, a wszelkie czyhające na siebie wzajemnie armie panoszące się w
moim ciele, zupełnie jakby podpisały jakiś tajemniczy pakt o nieagresji,
zawiesiły naraz broń i usiadły na swoje niematerialne tyłki, obserwując
przebieg sytuacji już z ukrycia.
No
oczywiście! Skoro ja zadałam niewygodne pytanie, to Shikamaru szlachetnie
musiał odbić piłeczkę.
-
Tradycyjnie chciał sprawdzić, czy nadal ma nad nami kontrolę - odparłam, nie
kryjąc w swoim głosie wrogości i wściekłości, jaka przeze mnie przemawiała. Po
pijaku wszystko odczuwałam mocniej niż zwykle i ze złością na kochanego tatulka
nie mogło być inaczej. Zawrzałam od środka. - Chrzanił coś o mojej karze.
-
Za tę przebitą oponę?
-
Co? Nie… - odparłam w pierwszej chwili niepewnie, nie łącząc ze sobą faktów.
Zajarzyłam po dobrych dwudziestu sekundach, wtedy też wstrząsnął mną szczery
śmiech. - O tym nawet nie wspomniał, chyba rzeczywiście uszło nam to na sucho.
-
Wiec za co ta kara?
-
Pamiętasz jak spotkałeś mnie w pociągu do Suny? Właśnie za to.
-
Dziwny ten twój ojciec, strasznie apodyktyczny.
Oj,
no pewnie, że był dziwny, tu mogłam przyznać Shikamaru rację. Nie powiedziałam
tego jednak na głos, chcąc po prostu zakończyć nieprzyjemny temat rodziciela.
Wolałam bezwstydnie delektować się chwilą upragnionej wolności na asfalcie i
skupić się na cieple dłoni mężczyzny obok, jak i z zachłannością obserwować
skrawek nocnego nieba, którego nie przysłaniały ciężkie chmury. Próbowałam
wzrokiem odszukać gwiazdę rozpoczynającą Wielki Wóz, mając w głowie wskazówkę
Nary na temat wielkich przestrzeni. Pętla autobusowa znajdowała się nieco na
uboczu miasta, wokół w obrębie kilometra nie było żadnych bloków, jedynie
pojedyncze domki jednorodzinne oraz osiedlowe sklepy. Pewnie gdyby nie to
cholerne zachmurzenie nawet udałoby mi się odnaleźć na nieboskłonie Wielką
Niedźwiedzicę, której wypatrywałam od tak dawna…
-
Po prawej - moje poszukiwania udaremnił głos Shikamaru.
-
Hę? - jęknęłam nader (nie)inteligentnie.
-
Szukałaś Wielkiego Wozu, jest po prawej, ponad dachem naszego przystanku,
częściowo zasłonięty chmurą - wyjaśnił cierpliwie, niedbale, wolną, lewą ręką
pokazując mi właściwy kierunek.
Oczywiście
miał rację. Rozgryzł mnie jak małe dziecko, znowu, na co zmarszczyłam
naburmuszona czoło. Trzy gwiazdy konstelacji zamigotały mi przed oczami.
-
Skąd wiesz, że akurat go szukałam?
-
Przeczucie - wymemłam przez potężny ziew.
Przeniosłam
na niego wzrok i dostrzegłszy zmęczenie w niemal czarnych oczach, przypomniałam
sobie o tym, że sama padałam na twarz. Poalkoholowy zjazd zaczynał kleić mi
sennie oczy już od dłuższego czasu.
Shikamaru
podparł się na prawym łokciu, pytając:
-
Długo masz zamiar jeszcze tu leżeć?
Długo -
pomyślałam - bardzo długo, najlepiej do białego rana, albo przynajmniej do
momentu, zanim coś będzie chciało nas przejechać.
Nie
chciałam przerywać tej infantylnej chwili. Ulica nie była wygodnym łóżkiem, raczej
ciągnęło od niej chłodem, a twardość powierzchni łamała w kościach. Ale mimo
wszystko w tym, jak leżeliśmy obok siebie było coś intymnego, coś, czego nie
życzyłabym sobie niszczyć. Bo jak wstaniemy - wmawiała mi pijana podświadomość
- to magia chwili przeminie i usiadłszy na ławce, znów będziemy jedynie
zwykłymi, niemal obcymi sobie dzieciakami, a nie flirtującymi ze sobą
kochankami.
-
Jeszcze chwilę - zarządziłam, a może… poprosiłam? Nie byłam pewna, w każdym
razie nie zapanowałam nad artykulacją głosu i zabrzmiał wyjątkowo łagodnie i
niemal poddańczo. Niedorzeczność! Przecież ja ustalałam tu zasady.
-
Chyba słyszę autobus - dorzucił.
Też
go słyszałam, a dokładniej ten charakterystyczny, głośny dźwięk pracy silnika
pojazdu. Nadjeżdżał, ale powoli, mieliśmy jeszcze czas, około dwóch minut.
Wystarczająco długo, by zwieńczyć leżakowanie czymś wyjątkowym.
-
Wyluzuj i połóż się jeszcze na moment, nie przejedzie nas - poradziłam głosem,
tym razem, nie znoszącym sprzeciwu. Shikamaru grzecznie, choć wyraźnie
niechętnie, posłuchał i znów ułożył się na mokrym asfalcie. - Zaufaj mi.
Zasłuchałam
się w noc: zarejestrowałam nasze płytkie, wyczekujące oddechy; cichy odgłos
silnika nadjeżdżającego autobusu, który stanął dopiero co na światłach
drogowych, wyczekiwał tak samo jak ja, przy akompaniamencie melodyjki dla
niewidomych z przejścia dla pieszych - kiedy ustała, ruszył z rykiem silnika,
krztusił się prawdopodobnie ze starości. I to był ten moment. Moment na zwieńczenie.
Szybko,
tak szybko, żeby Shikamaru nie miał czasu na inną reakcję, jak odwzajemnienie -
uniosłam się na łokciu, wślizgnęłam ciałem na ciało Nary i pocałowałam go,
namiętnie i zaciekle. Wcześniej to on całował mnie, a teraz ja mogłam pokazać,
na co mnie stać, przejęłam pałeczkę, jak na samicę alfa przystało. Od gorących,
smakujących fajkami ust oderwałam się dopiero, gdy ryk silnika stał się
stanowczo za głośny; wtedy kucnęłam, potem wstałam i pociągnęłam Płaczka za
rękę w górę, podciągając go do pionu. Kierowca autobusu już zdążył na nas
zatrąbić z dezaprobatą, kiedy zbiegliśmy z ulicy na kostkę brukową cali
rozpromienieni.
-
Myślałem, że to facet powinien całować kobietę - wysapał zdyszany i chwilowo
zdezorientowany. Naprawdę uroczo wtedy wyglądał - z rozbieganym, iskrzącym się
wzrokiem i obrzmiałą wargą.
-
Jestem feministką, łamię kanony dotyczące kobiet.
Zaśmiał
się, chyba nie do końca wierząc w to, co się właśnie stało, jak i w moje
niezdrowo beztroskie zachowanie. Do diaska, sama w siebie nie wierzyłam!
Cholerna Armia Uczuć wygrała swoją pierwszą, pieprzoną bitwę, a wszystkie armie
przeciwne wywiesiły białe flagi.
-
Chyba muszę częściej cię upijać. - Uniosłam pytająco brwi. - Po alkoholu nawet
twoja feministyczna wersja jest urocza.
Przegrałam.
Przegrałam niezależność, którą ceniłam sobie najwyżej.
Do
przyjazdu naszego autobusu zostało piętnaście minut.
Usiedliśmy
na tyłach autobusu, ale nie na samym końcu, po prawej stronie na tak zwanej
,,czwórce” przodem do ruchu jazdy. Nie byliśmy sami, na początku pojazdu
siedziała gruba pięciu koleżanek, chyba też wracały właśnie z imprezy, na co
wskazywały skąpe ubrania i zmęczone, ale szczęśliwe twarze; przysypiały na
siedzeniach. Przez autobus przewinęły się też pojedyncze osoby, to wysiadające,
to wsiadające na różnych przystankach - my czekaliśmy do końca trasy.
Nie
trzymaliśmy się za ręce, nie oparłam głowy o ramię Shikamaru, nawet nasze
ramiona nie stykały się materiałem ciuchów. Nie wiem czemu, ale wśród innych
ludzi, mimo że ich nie znaliśmy, nie potrafiliśmy okazać sobie… czegokolwiek.
Oboje. Nagle nasz mały romans został zdegradowany do nic nie znaczącej, niemalże
obcej prawie nieznajomości. Sprowadzało się to do jednego: ignorancji,
obojętności i cichego krzyku serca głęboko wewnątrz z prośbą o uzewnętrznienie
myśli.
Siedziałam
tuż obok Nary, jednak nie wystarczająco blisko, by poczuć się z tym dobrze. Tak
naprawdę, po bliskości jakiej doświadczyliśmy dzisiejszej nocy, ta odległość
wydała się ogromną przepaścią, dystansem nie do przejścia…
Więc
siedziałam tuż obok Nary, siedząc zarazem najdalej jak było to możliwe. Ramiona
trzymałam skrzyżowane na piersiach, jakbym chciała się od niego odgrodzić,
kiedy rzeczywiście chroniłam się w ten sposób od otaczającej mnie pustki. Głowę
oparłam o zimną szybę autobusu, uderzając w nią czołem przy wybojach na drodze.
Nie przeszkodziło mi to w zapadnięciu w półsen, w czasie którego rejestrowałam
wszystkie dźwięki: burczenie pojazdu, nieliczne ciche rozmowy innych pasażerów,
puszczoną na niską głośność muzykę z radia, dzwonek alarmu dzwoniącego po
naciśnięciu przycisku ,,STOP”. W takim wypadku musiałam również usłyszeć
kłótnię pewnej pary, która dopiero co weszła do autobusu.
-
Czemu zawsze mi to robisz? - spytała dziewczyna drżącym głosem. Płakała, co
zaświadczyła pociągnięciem nosa.
Ja
natomiast, jak prawdziwe wścibskie babsko, otworzyłam oczy, żeby móc podglądać
całe przedstawienie.
-
Nie bredź, nic ci przecież nie zrobiłem.
Para
stała naprzeciw siebie; ona - oparta plecami o szybę autobusu, on - w
odległości metra od niej, z ręką zawieszoną nad głową na metalowej rurce. Facet
był wyraźnie rozdrażniony zachowaniem partnerki i lekko wstawiony, jak z resztą
cała załoga pojazdu.
- I
widzisz? - wychlipała, patrząc na chłopaka z wyrzutem. - Znów to robisz.
Ignorujesz mnie, moje uczucia, jesteś obojętny. Po prostu nie zależy ci tak
bardzo jak mi.
-
Nie, to ty jesteś chorobliwie zazdrosna! - syknął przyciszenie.
W
jednej chwili w dziewczynie nastąpiła nagła zmiana; wierzchem dłoni otarła z
policzków łzy i choć ciągle przybywało jej kolejnych, ta w zaparte, odważnie
udawała twardą. Usta zacisnęła w wąską linię, mimo że nawet to nie pomogło nad
zapanowaniem ich drżenia. W pewnym sensie to jej udawanie dorosłej, gdzie
ewidentnie na polu emocjonalnym była dzieckiem, było żałosne i śmieszne.
Najpierw poczułam pogardę do tej bogu ducha winnej niewiasty, a zaraz potem do
samej siebie. Bo wiedziałam, że łatwo mogłabym się w nią zamienić, a tego nie
chciałam. Właśnie tego w miłości bałam się najbardziej - utraty siebie,
emocjalnego wyniszczenia, postradania zmysłów przez głupi pierwiastek kobiecy,
jaki nakazywał każdej przedstawicielce płci pięknej być słabą i bezradną.
-
Bo cię kocham - zaczęła spokojnie Nieznajoma, przystawiając mokrą od łez dłoń
do policzka ukochanego - a miłość usprawiedliwia i zobowiązuje do takich
szaleństw, jak zazdrość.
Wtedy
coś ugodziło mnie w pierś, a w głowie zamigotał obraz Ino z Shikamaru. Od razu,
byle jak najszybciej, wyrzuciłam go z niej na zbity pysk, ale ten moment
słabości wystarczył, żebym uzmysłowiła sobie jedną, jakże istotną rzecz:
powoli, mimo wszelkich sprzeciwów ze strony Ego i Dumy, zakochiwałam się w
Narze. I dopuściłam się nawet szaleństwa zazdrości, niejednokrotnie! Za każdym
razem, kiedy pytałam o Yamanakę, za każdym razem, kiedy patrzyłam na nią z
niechęcią… buntowałam się wewnętrznie i przegrywałam, zadurzając w mężczyźnie
siedzącym obecnie tuż obok.
Żałosne.
-
Wiem, ja ciebie też - odparł Nieznajomy, zgarniając swoją kobietę w objęcia. -
A teraz przestań beczeć, ludzie patrzą.
Jak
na komendę w tamtym momencie Nieznajoma spojrzała ponad ramieniem faceta wprost
na mnie. Potem zjechała wzrokiem na Shikamaru i zamknęła oczy. Ręki sobie uciąć
nie dam, ale wydawało mi się, że uśmiechnęła się boleściwie w ramię ukochanego,
przejrzawszy naszą dwójkę na wylot.
Płaczek
złapał moją dłoń, splatając razem nasze palce i nie miałam siły się temu
przeciwstawić. Mogłam obwiniać za to zmęczenie, ale to byłoby zbyt proste,
prawda? Nigdy nie chodziłam prostymi ścieżkami, raczej wolałam w towarzystwie
przygody i buntu skakać przez płoty oraz uciekać nieznanymi polami. Dlatego
zmierzyłam się z prawdą, przyznałam, że nie wyszarpnęłam ręki z powodu wygody,
przyjemności. Głupiego Uczucia.
Ten
jeden jedyny raz pozwoliłam sobie na szaleństwo - oderwałam głowę od zimnej
szyby i przeniosłam ciężar ciała na drugą stronę, opierając skroń o ramię Nary.
Przecież, przynajmniej teoretycznie, wciąż byłam pijana.
Jeszcze
przed końcem trasy przysnęłam.
-
...wysiadać. - Usłyszałam znudzony głos nad sobą. Zupełnie nie rozumiałam, o co
chodziło, więc tylko odmruknęłam coś niechętnie, chcąc spać. Zamachnęłam się
przy tym, jakbym odganiała upierdliwą muchę.
-
Temari - powtórzył głos, tym razem nieco głośniej, a ja już rozpoznałam w nim
osobę: Shikamaru. - Musimy wysiadać, wstawaj.
Mówiąc
to, delikatnie potrząsał moim ramieniem. Z wielkim, wręcz tytanicznym trudem
rozwarłam posklejane pyłem sennym powieki. Wzrok pozostał jednak mglisty, z
trudem skupiłam go na twarzy Nary, a i tak co chwila zamykałam oczy na zbyt
długi czas.
-
Mhmmm - mruknęłam na znak, że zrozumiałam przekaz. Matko chrystusko, jakże
bezradnie musiałam wyglądać!
Podciągnął
mnie za ręce w górę i pozwolił uczepić się swojego ramienia. W tym, jak
prowadził na w pół śpiącą mnie przez autobus i później chodnikiem, było coś
magicznego i niepoprawnie romantycznego - oto mężczyna i kobieta, albo raczej
dwójka prawie-dorosłych-dzieciaków, spacerowali wtuleni w siebie przez noc.
Och, ckliwie do porzygu!
Dopiero
po kilku minutach rześkie powietrze troszkę mnie rozbudziło. Niewiele, ale zawsze.
Kontaktowałam na tyle, żeby rozejrzeć się po okolicy, przez którą podążaliśmy i
zaowocowało to w ciekawe odkrycie: wow, właśnie minęliśmy mój osiedlowy sklep!
-
Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? - spytałam oświecona. Bo przecież chociaż ja
zdążyłam zwiedzić dom Nary, to on nigdy nie był w moim, więc skąd znał adres i
numer autobusu nocnego, jaki tu dojeżdżał?
-
Mam swoje źródło - odparł widocznie zadowolony z siebie, z małej tajemnicy,
którą stworzył. Dupek, kazał mi rozwiązywać zagadki o trzeciej nad ranem.
-
Kankuro ci powiedział? - strzeliłam, najpierw sprawdzając najbardziej logiczną
na ten moment wersję.
-
To byłoby zbyt proste, nie sądzisz?
Sądziłam,
jasne. W końcu Romantyczni Faceci nie pytali braci dziewczyny, jaka im się
podoba o adres zamieszkania i numer telefonu. Romantyczni Faceci zdobywali to
wszystko i jeszcze więcej od Swoich Źródeł, od Przemytników Szczęścia i innych.
A wszytko działo się w tajemnicy przed Nią.
Pomyśl,
Temari. Kto mógłby szmuglować informację dla Nary?
Zaspanym
wzrokiem błądziłam po okolicy, z radością witając kolejne znajome kąty i
kamyki. I wtedy, na widok parku, spłynęła na mnie prawidłowa odpowiedź: Kiba!
-
Zapomniałam, że wy faceci lubicie te trudne rozwiązania - zaczęłam nieco
drwiąco, zadowolona ze swojej błyskotliwości. - Ale nie sądziłam, że sięgniesz
po tak radykalne środki, jak proszenie o informację Inuzuki. Myślałam, że nie
chcesz mieć z nim nic do czynienia, a tym bardziej zarobić u niego dług
wdzięczności.
Parsknął
śmiechem.
- A
ja zapomniałem, że jesteś bystra - odpowiedział, wydostając delikatnie ramię z
mojego uścisku. W pierwszej chwili pomyślałam, że się obraził, ale szybko
zburzył ten portret następnym czynem: sięgnąwszy po moją lewą dłoń, otulił mnie
ramieniem, przyciskając blisko siebie. W odruchu bezwarunkowym zareagowałam
przytuleniem się; prawą rękę przewiesiłam przez pas Nary.
- I
nie zaciągnąłem u Kiby żadnego długu. To on do mnie przyszedł i chciał odkupić
winy.
Jako
jedyną reakcję otrzymał moje ziewnięcie.
Trochę
nie rozumiałam męskiej przyjaźni. Gdyby taka sytuacja zdarzyła się u kobiet,
zapewne pokrzywdzona nigdy więcej nie odezwałaby się do tej drugiej. W każdym
razie ja bym tak zrobiła. Nie tolerowałam zdrady, na żadnej płaszczyźnie życia.
W
miarę jak dochodziliśmy do mojego bloku, zwalnialiśmy. Z mojej strony
bynajmniej nie było to zamierzone, czy na gwałt pożadane, marzyłam o śnie, ale
również nie sprzeciwiłam się tempu narzuconym przez Shikamaru. Jedn krok więcej
równał się szybszemu nadejściu rozstania. Natomiast pożegnanie - i ten rachunek
należał już do banalnie prostych - równał się staniu w niezręcznej ciszy. Tak,
pożegnania były niezręczne, szczególnie wśród znajomych, którzy pocałowali się
po raz pierwszy.
Tak
też w ciszy miłej i nikogo nie krępującej, przeszliśmy pod mosiężne drzwi
wejściowe klatki schodowej mojego bloku. Tam, jak przewidziałam, zapadła cisza
niewymownie niezręczna.
-
Wiesz...
-
Ja...
Zaczęliśmy
jednocześnie. I naraz poczułam sie jak w dennym, niskobudżetowym filmie
romantycznym. NIE! Nie, nie, nie! Nie byłam głupiutką, zakochaną blondyneczką z
taniego romansidła, nie zamierzałam nią być.
Pytanie:
Co działo się zazwyczaj w takich chwilach na filmie?
Odpowiedź:
Para całowała się na pożegnanie.
Pheh!
Co to, to nie. Tego fenomenu było dzisiejszej nocy zdecydowanie zbyt dużo i
nadszedł czas na zaprzestanie robienia głupot. Generalnie najchętniej od razu
przeszłabym do time skip’u oraz napisów końcowych ,,Żyli długo i we
względnej zgodzie”.
-
Wiesz, Shikamaru - przełamałam milczenie - ja nie jestem typem romantyczki.
Właściwie zawsze uciekałam od facetów. I dziś, kiedy leżeliśmy na ulicy, miałeś
rację mówiąc, że jestem dziwna, bo naprawdę mam popieprzoną osobowość. Jest
nawet szansa, że za mną nie nadążysz i odpuścisz. I wiesz, jutro będę udawać,
że nic się nie wydarzyło i może nawet zacznę cię unikać, w każdym razie na
pewno będę podtrzymywać wersję, że wszystko robiłam przez alkohol. Ale ty nie
daj się zwieść, okej? Bo będę pamiętać, ale musisz udawać, że mi wierzysz we
wszystkie bajki, jakie opowiem. Umowa stoi?
Chyba
zaskoczyłam Shikamaru tak długim wyznaniem, bo wpatrywał się we mnie jak w
złoty obrazek. To napawało mnie strachem, związało żołądek w supeł. Bałam się,
że zaraz ucieknie, potwierdzając tezę, iż jestem Dziewczyną Nie Do Przyjęcia.
Ewidentnie zepsutym egzemplarzem, który nijak nadaje się do związków.
No
już -
myślałam gorączkowo - zwiewaj szybko, póki jeszcze możesz. Bo prędzej czy
później cię zranię. Albo co gorsza - ty mnie.
-
Umowa stoi - odparł. I chcąc lub też nie, wprosił się tym w moje życie na
dłużej, niż kilka chwil.
-
Okej - wymruczałam jeszcze bardziej oszołomiona, niż szczęśliwa, zanim
zniknęłam za drzwiami.
"Musisz być czujny. Wiedzieć jakich pytań nie
zadawać. Kiedy milczeć. Dotykać. Kiedy być. A kiedy zniknąć. Chcę być przy
Tobie pewna, że będziesz dokładnie wtedy i w takim stopniu żebym Cię czuła. A
jednocześnie za Tobą tęskniła. I nigdy się nie odwracaj do mnie w łóżku
plecami".
~Wojciech
Kuczok
Od
Autorki: O
matko, zabijcie mnie! Nie dość, że rozdział znów dodaję po miesiącu
nieobecności, to w dodatku jest taki krótki i tak beznadziejnie napisany…
Ostatnie dwie sceny są naprawdę przeze mnie wymęczone, nawet nie mam siły ich
komentować. Serio, zabijcie mnie, bo mam wrażenie, że zaczynam się cofać w
rozwoju (tym pisarskim).
Z
wesołych nowinek: dostałam się na studia na kierunek, na który planowałam
iść już rok temu, ale przez głupie “nie chcę po 9 latach w tej samej klasie
męczyć się z Koleżanką X przez kolejne pięć lat” wybrałam inny i na nim
poległam. Taaa, kobieca logika, co? xd
Komentarze
mam zamiar włączyć na Rozdział 15, chociaż przyznam, że korciło mnie, żeby
zrobić to już dziś. Ale w końcu stwierdziłam, że lepiej niech wam się jeszcze
skumulują emocje ;p
Buziaaakiii :**
EDIT PO CHWILI: No i zapomniałabym! Kochani, jesteście najlepsi - 60 obserwatorów!!!! Wooow, wooow, wooooow, brak mi słów na to, jak was uwielbiam ♥
EDIT PO CHWILI: No i zapomniałabym! Kochani, jesteście najlepsi - 60 obserwatorów!!!! Wooow, wooow, wooooow, brak mi słów na to, jak was uwielbiam ♥