10 września 2014

Rozdział 14


"- Pokaż oczy! - powiedział, dotykając jej podbródka. - Najwyższy czas, żeby ktoś cię wreszcie zaczął kochać".
Stanisława Fleszarowa-Muskat - Lato nagich dziewcząt

8 października, wtorek
Podobnież szkoła była tak samo tłoczna jak zwykle, tak twierdziła Tenten, chociaż ja miałam na ten temat zupełnie inne zdanie. Pierwszoklasiści jakby się rozmnożyli, albo po prostu gromadnie wyszli z ukrycia, bo od poniedziałku, wertując wzrokiem korytarze, co rusz widziałam na nim zupełnie nowe twarze, nie potrafiąc zarazem dostrzec tej jednej, której usilnie, wbrew woli i czysto intuicyjnie, szukałam - twarzy Shikamaru.
Kładąc się spać w sobotę o trzeciej (albo może już czwartej) nad ranem, niemal byłam pewna, że nazajutrz przy pobudce na swoim telefonie zobaczę wiadomość od Nary. Sądziłam, że oprócz adresu zamieszkania, wyłudził od Swojego Tejemniczego Źródła również numer komórkowy, jak zrobiłby każdy normalny zaślepiony uczuciem facet. On jednak postanowił być oryginalny i - uwaga, uwaga! - posłuchał mojej prośby oraz zgodnie z umową udawał, że wierzy, iż z tamtej nocy nic nie pamiętam. Dlatego zapewne asekuracyjnie trzymał się ode mnie z daleka. Świetnie, tylko czemu nie wypełnił również drugiej, tej może niedopowiedzianej ale powszechnie znanej części umowy; nie daj się zwieść, w moim języku oznaczało walcz! Skoro zgrywał takiego inteligentnego, to przecież powinien to rozgryźć na raz-kurwa-dwa.
Podczas długiej przerwy, jedząc śniadanie w towarzystwie Tenten, postanowiłam dać upust swojej frustracji.
- Naprawdę mam ochotę mu porządnie przyłożyć - warknęłam, gryząc swoją kanapkę z salami i ogórkiem - i chyba nawet to zrobię na WOK’u.
Tenny parsknęła śmiechem, nieomal krztusząc się pitym sokiem jabłkowym. Wytarłszy buzię dłonią, wyszczerzyła do mnie zęby.
- Czyli jednak naprawdę wpadłaś, co?
- Nie wiem - burknęłam z grymasem. - Ale wiem, że mam tego dość. Wszystkiego. Od początku mówiłam, że takie romanse nie są dla mnie. Tym bardziej, że w tym roku mamy maturę.
- Matura nie ucieknie, a miłość może!
Przewróciłam lakonicznie oczami. Już zaczynałam trochę żałować, że powiedziałam wszystko przyjaciółce, kiedy w niedzielę przyszła do mnie po książkę o Bonaparte do napisania swojego referatu. Ta diablica kiedy chciała, potrafiła wyciągnąć z człowieka wszystkie potrzebne jej do życia (a także te całkowicie zbędne, jak moje życie uczuciowe) informację, z łatwością magika wyciągającego królika z kapelusza.
- Nieważne. Pani Yamoto może dziś pytać na biologii, umiesz coś? - spytałam, na powrót chcąc odciągnąć temat od Nary, mimo że sama go zaczęłam. Pięknie! Już nawet nie panowałam nad tym, co mówię.
- Nic nie umiem - wyznała z westchnieniem. - Złapałam sobie dorywczą pracę na degustacjach w supermarkecie i wczoraj wróciłam do domu już po dwudziestej pierwszej. Nie miałam ani sił, ani czasu zaglądać do książek, najwyżej będę ściemniać, może uda się odpowiedzieć na dwóję.
Miałam znów wgryźć się w kanapkę, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam, nagle wkurzona na przyjaciółkę.
- Czy ja przed chwilą nie wspomniałam o maturze? Tenten, praca teraz to kiepski pomysł, dorobisz sobie w wakacje.
- Kiedy właśnie muszę teraz pracować - niemal na mnie krzyknęła, co zbiło mnie z pantałyku. Chyba nigdy nie widziałam tej dziewczyny w parszywym humorze i oto nastał ten dzień.
- Dlaczego? - podpytałam, widząc, że chce na tym jednym stwierdzeniu zakończyć temat. Nie dałam się spławić, skoro ona mnie bez przerwy przyciskała do ściany, wypytując o wszystko i o nic, to ja też miałam do tego prawo, o!
Westchnęła, spojrzała na mnie błagalnie, jednak widząc moją nieugiętą minę, spuściła po prostu wzrok, jakby nie chciała, żebym zobaczyła w jej oczach zażenowanie.
- W domu ostatnio się nie przelewa, mama straciła pracę, ojcu obniżyli wypłatę, a robi coraz więcej. Generalnie żyjemy na pograniczu nędzy jakoś od miesiąca. Muszę im jakoś pomóc.
Zamurowało mnie. Owszem, wiedziałam, że rodzina Tenten nie była zamożna, nie sądziłam jednak, że powodziło im się aż tak źle. Naraz wezbrała we mnie złość na własnego ojca, w końcu te cięcia wynagrodzeń nie wzięły się znikąd. Dałabym sobie rękę uciąć, że za wszystkim stał właśnie ten pieprzony drań.
- Przykro mi, nie wiedziałam - burknęłam, jak typowa dziewczyna, która nie znała się na pocieszaniu innych.
- Bo nic nie mówiłam. Chyba nikt nie lubi rozpowiadać o rodzinnych problemach.
Tu musiałam jej przyznać rację skinieniem głowy. Przecież sama nigdy nie powiedziałam jej słowa na temat ojca. Prawdopodobnie gdyby dowiedziała się, że jest Tym Złym Prezesem, zbiłaby mnie na kwaśne jabłko, czy coś. W każdym razie nie byłaby zadowolona.
Dałam przyjaciółce kuśkańca w bok; łokieć w żebro zawsze rozluźniał człowieka, a tego z pewnością potrzebowała Tenny. Siedziałyśmy ramię w ramię, a ona wyglądała na swój własny cień, czego nie chciałam oglądać. Wolałam wesołą, codzienną trzpiotkę, którą nieraz grała mi przesadzoną promiennością na nerwach.
- Hej, tylko nie przepracuj się za bardzo, okej? Ktoś musi mi codziennie poprawiać humor, kiedy Kankuro go skutecznie zepsuje i już jakiś czas temu zatrudniłam cię do tej fuchy, czy tego chcesz, czy nie.
Uśmiechnęła się i o to mi właśnie chodziło; normalna Tenten wróciła do gry!
- Jasne, niedługo znowu będziesz rzygać moją energią.
Gdy zadzwonił dzwonek, skierowałyśmy się do klasy. Szczęśliwie Pani Yamoto nie odpytała żadnej z nas, a jedynie nieprzygotowanego Lee (dostał pałę).  

Wchodząc do sali od WOK’u już wiedziałam, że nie przywalę Shikamaru, a to za sprawką dwóch drobnostek: pierwszą był nikły, ale cholernie szczery uśmiech Nary, którym powitał mnie z chwilą, gdy na niego spojrzałam; drugą zaś liścik leżący na mojej stronie ławki.
- Cześć - przywitałam się.
- Cześć - odpowiedział, chociaż jego wersja brzmiała bardziej jak czeeeeeeeeeeeeeeeee-ść, wydłużone do bólu przez potężny ziew zmęczenia.
Usiadłam na krześle, łapiąc za złożony na pół kawałek kartki i przerzucając go jakiś czas w dłoniach. Z jakiegoś powodu zestresowałam się, że w środku mogły być nabazgrane niewłaściwe słowa, co mogłoby zakończyć się zgnieceniem mi serca. Poza tym dostaliśmy ostry wycisk na matmie i w głowie mi z tego powodu ćmiło. Najchętniej poszłabym spać i patrząc na Shikamaru wnioskowałam, że on również.
Rozłożyłam kartkę, wygładzając dodatkowo rogi palcami.
Więc jaką bajkę mi wciśniesz na temat tamtej nocy? Udam, że wierzę, ale nie dam się zwieść.
Spróbowałam zakryć uśmiech dłonią, ale wątpiłam, żebym dała radę ukryć go przed Płaczkiem. Chodziło bardziej o to, by wchodzący do klasy profesor nie zwrócił na mnie swojej uwagi i to zadanie zostało zakończone sukcesem.
Shikamaru siedział na krześle obsunięty, praktycznie na nim leżał z wyciągniętymi do przodu nogami. Widziałam, jak trzymając ręce w kieszeni bawił się zapalniczką, całą swoją uwagę skupiając jednocześnie na mnie. Jego ciepłe spojrzenie roztopiło moją złość już do cna.
Odwróciłam karteczkę na drugą stronę, z części ławki Shikamaru zabrałam długopis i odpisałam, mając gotową odpowiedź przygotowaną od co najmniej niedzieli.
Upiłeś się i zacząłeś mnie obmacywać, a mnie to tak rozeźliło, że aż z emocji zwymiotowałam. Potem odprowadziłeś mnie do domu w ramach odkupienia win, a ja w nagrodę dałam ci klapsa w tyłek; prawie nie zesrałeś się ze szczęścia. Wtedy wróciłeś do domu.
Parsknął śmiechem na tyle głośno, żeby kilka osób z klasy - w tym Kiba - odwróciło się w naszą stronę z czystą ciekawością, ale też na tyle cicho, żeby nauczyciel nie zwrócił na to uwagi, cierpliwie pisząc coś na tablicy. Osobiście WOK uważałam za przedmiot całkowicie bezwartościowy, z resztą nie ja jedyna. Gdziekolwiek po klasie nie spojrzeć, każdy zajmował się wszystkim, byle nie lekcją.
Nara odebrał mi długopis i odpisał już na tyle swojego zeszytu, u szczytu strony.
Musiałem być bardzo pijany. Szkoda, że nie udało mi się ciebie pocałować.
Czytałam wiadomość w tym samym czasie, kiedy ją pisał, dlatego od razu jak skończył, wymieniliśmy się długopisem. Odpisując, przesunęłam się z krzesłem bardziej w lewo, ostatecznie stykając się z Płaczkiem ramieniem; ciało natychmiast zareagowało falą gorąca.
Szkoda, słyszałam z plotek Ino, że dobrze całujesz. Może przy następnym obmacywaniu nie będziesz tak pijany i ci się poszczęści.
Z dumą spojrzałam Shikamaru prosto w twarz (której notabene przecież tak długo wypatrywałam), podparłszy uprzednio głowę na dłoni i przygryzłam wargę, gdy uświadomiłam sobie, że ledwie dzieliła nas długość linijki. I o mało nie spadłam z krzesła czując jego usta na swoich, bo nagle ta długość linijki przestała istnieć, zupełnie jakby ją złamał na pół i wyrzucił za siebie. Mały zawał serca tuż po tej niespodziance, którego doświadczyłam rozglądając się gorączkowo po sali w poszukiwaniu podglądaczy, był chyba najbardziej upokarzającą rzeczą z ostatniego roku mojego życia. Matko!
- Zwariowałeś? - syknęłam cicho, ledwo panując nad głosem i gromiąc Shikamaru wściekłym wzrokiem.
- Spokojnie, nikt nie zauważył - odparł opanowany i zabrał się za odpisywanie w zeszycie.
I rzeczywiście, nikt nie zauważył, tyle że to zupełnie nie umniejszało stopnia mojego wkurwienia. Zacisnęłam rękę w pięść i walnęłam nią mocno w udo Nary, prosto w mięsień. O tak, to musiało boleć, bo jęknął przyciszenie i zgonił mnie spojrzeniem mówiącym ,,Przecież nie robię nic złego!”.
Ale owszem, robił coś złego. Manipulował mną poprzez uczucia, a mi się to ni w ząb, kurwa, nie podobało.
- Pilnuj się - syknęłam na uwieńczenie tematu, zerkając na to, co nabazgrał.
Jeśli o całowanie chodzi, Ino zawsze miała dobry gust do facetów, może następnym razem opowie ci o Kibie. W każdym razie, ty dziś zobaczysz ze mną gwiazdy.
Uniosłam brwi, nie wiedząc, co oznaczało stwierdzenie o oglądaniu gwiazd. Założyłam nogę na nogę, tak, że prawa zwisała nad kolanem Nary. Umyślnie szturchnęłam go dwa razy, od tak, żeby tylko go dotknąć, co już po chwili uznałam za totalną głupotę, ale było za późno. W odpowiedzi swoją prawą rękę przeniósł na moje udo, głaszcząc je kciukiem. Cholera, nawet nie zdobyłam się na strącenie jej, za mocno łaknąc bliskości Płaczka. Plułam sobie za to w brodę, naprawdę. Gdzieś tam wewnątrz, bardzo głęboko, ale zawsze.
Odpisałam: Okej, gwiazdy mnie zaciekawiły. Kontynuuj.
Na co on zabrał rękę z mojego uda i odczułam to przejmującym zimnem i mrowieniem w miejscu ówcześnie dotykanym. Wtedy odpisał:
Chcę cię gdzieś zabrać po lekcjach. Nie dopytuj, po prostu ze mną chodź.
Zagrymasiłam pod nosem; nie lubiłam niespodzianek, wręcz nienawidziłam, bo kojarzyły mi się z niespodziankami, jakie prezentował mi Kankuro w dzieciństwie: zdechłe myszy pod łóżkiem, żaby pod poduszką i inne takie. Mogłam mieć jedynie nadzieję, że Shikamaru wyrósł już z dziecinnych zagrań (choć Kankuro nadal był dziecinny jak cholera), a pod słowem niespodzianka kryło się coś względnie przyjemnego, a nie obrzydliwego. Och, tak mi dopomóż, losie nieszczęsny.
Mam wolne popołudnie - odpisałam i zaraz potem nakreśliłam na kartce skrzyżowane linie. Przez resztę lekcji graliśmy w kółko i krzyżyk, za każdym razem kończąc remisem. Nie była to bynajmniej nasza jedyna rozrywka; regularnie się delikatnie obmacywaliśmy, co na dłuższą metę okazało się całkiem zabawne. No i przyjemne, nawet bardzo, chociaż w życiu bym się do tego przed nim nie przyznała.

Hinata trzęsła się niczym osika, czekając na szkolnym boisku do koszykówki na Naruto; nie wiedziała nawet, czy drżenie ciała powodowało zimno, czy raczej stres towarzyszący jej oczekiwaniu. Nie, żeby esemes od chłopaka ją zaskoczył, ostatnio spotykali się prawie codziennie, co wyglądało jak spełnienie najpiękniejszych marzeń Hyuugi i nie zamierzała budzić się z tego cudownego marazmu. Niemniej każde sam na sam budziło w niej niepokój; strach przed ośmieszeniem trzymał się dziewczyny równie mocno, co miś koala swojej bambusowej gałęzi.
Siedząc na trybunach wygładziła nerwowo rąbek jaśminowej, zwiewnej spódniczki przed kolano. Splecionymi nogami machała w przód i w tył, co chwilę uderzając tyłem białych trampek o murek. Cholera, Naruto spóźniał się już dziesięć minut. W prawdzie powinna się do tego przyzwyczaić - chłopak notorycznie przychodził na spotkania kilka, lub kilkanaście minut po czasie - ale nie potrafiła. Nic nie mogła poradzić, że zawsze wtedy zamartwiała się o zdrowie Uzumakiego, przed oczami mając same ponure wizje.
Komórka zaburczała wibracjami w kieszeni jej kurtki. Jak oparzona podskoczyła, wyrwana z rozmyślań i sięgnęła po urządzenie, odblokowując ekran. Otworzyła odebraną wiadomość:
Ślicznie dziś wyglądasz, ale głowę masz w chmurach. Odwróć się.
Zarumieniła się, czytając i natychmiast zwróciła w tył. Pisnęła, gdy ledwie kątem oka zauważywszy chłopaka, została złapana w jego ramiona. Usłyszała przy uchu ciepły śmiech, według niej najpiękniejszy dźwięk na świecie, który za każdym razem sprawiał, że serce puchło jej z radości.
- Tak się zamyśliłaś, że nawet nie usłyszałaś, jak do ciebie idę. Ziemia do Hinaty, ziemia do Hinaty!
- Martwiłam się, bo znów jesteś spóźniony - odgryzła, chowając uśmiech za maską powagi. Naprawdę lubiła od czasu do czasu zgrywać się z Naruto, a od niedawna nawet wychodziło jej to coraz śmielej.
- Wiem, wiem, Sakura mnie zagadała, przepraszam - odparł, przelotnie całując dziewczynę we włosy na przeprosiny. Ostatnio często to robił, frajdę sprawiało mu też roztrzepywanie jej grzywki i obserwowanie tej nadąsanej miny, którą formowała na buźce podczas układania kosmyków na nowo.
- Widziałeś się z nią? Nie było jej dziś w szkole.
Usiadł obok niej na ławce, obejmując ramieniem w pasie.
- Nie, zadzwoniła akurat jak wychodziłem z szatni. Prosiła, żebym zabrał z jej szafki dwa zeszyty. Przeziębiła się. Wieczorem mam do niej wpaść.
- Dobry z ciebie przyjaciel. Pozdrów ode mnie Sakurę.
- Jasne. Idziemy? - spytał wstając. Wyciągnął rękę do Hinaty, pomagając się podnieść.
- Gdzie tym razem?- zaciekawiła się.
Naruto zabrał ją już chyba we wszystkie możliwe miejsca - do kina, na kręgle, nawet do baru mlecznego na obiad, co rozczuliło Hinatę do końca; wiedziała przecież, że nie miał pieniędzy, a mimo to starał się ją rozpieszczać. Po prawdzie bała się, że przez nią pod koniec miesiąca nie będzie miał co włożyć do ust, dlatego obiecała sobie, że zacznie robić mu do szkoły kanapki. A przynajmniej taki miała plan, bo póki co jeszcze nie odważyła się go zrealizować.
- Do mnie do mieszkania - mówił z szerokim uśmiechem. - Wiesz, jestem mistrzem w robieniu naleśników. A wczoraj odwiedziłem bidul i ciotki dały mi słoiczek jagód. Będzie pysznie!
Na samą myśl o słodkim obiedzie Hinacie zaburczało w brzuchu.

- Przeszliśmy już pół Konohy. Dlaczego właściwie nie pojechaliśmy autobusem? - spytałam Shikamaru, kiedy nogi zaczęły mnie już poważnie boleć, a torba przybrała na wadze. Moje rozdrażnienie wskakiwało właśnie na wyższy poziom zaawansowania i nie wróżyło to zbyt świetlanie dla Nary. Za karę nie pozwalałam mu się dotykać, chociaż na dłuższą metę nie zupełnie mu to przeszkadzało - zastąpił mnie fajką.
- Bo bylibyśmy za wcześnie - odparł, wzruszając ramionami, jakby ta odpowiedź była najoczywistszą z możliwych.
- To mogłeś mi powiedzieć, gdzie mam być i o jakiej godzinie, zamiast ciągać mnie bez sensu po mieście. Przynajmniej zjadłabym coś w domu i odpoczęła. Beznadziejnie to zaplanowałeś, wiesz?
Posłał mi po brzegi wypełnione politowaniem spojrzenie i ze spokojem dopalił fajkę.
- I miałeś przy mnie nie palić - zauważyłam. Tak, postanowiłam zgrywać Zrzędę Pospolitą.
- Swoim gadaniem nie wyleczysz mnie z nałogu. Jesteś głodna?
- Nie - szłam w zaparte, chociaż w brzuchu zebrała się już cała orkiestra, gotowa do odegrania burczącej melodii.
- Czyli jesteś. Znam dobrą pizzerię tu niedaleko, z Choujim zawsze tam chodzimy.
- Nie pójdę z tobą do żadnej pizzerii, to nie randka.
- Jak chcesz. - Po raz drugi wzruszył ramionami. - I to jest randka.
Stop. W tej historii to ja byłam narratorem.
- Zamknij się, miałeś wierzyć w moje bajki.
Szłam z założonymi na piersi rękoma, by uniemożliwić Shikamaru złapanie mnie za rękę. Teraz okazało się to genialnym pomysłem; Płaczek miotał się, próbując jakoś objąć mnie ramionami, oczywiście nieskutecznie, bo przy każdym razie po prostu uciekałam w bok i warczałam na niego. Cóż, miesiączkę powinnam dostać na dniach, do tego byłam zmęczona i głodna. W takim układzie musiałam się na czymś wyżyć, a on przynajmniej był pod ręką. Ale przecież ostrzegałam go, że bywam trudna i może nie nadążyć za zmiennością mojego charakteru - wtedy nie uciekł, więc niech teraz zbiera plony swojego wyboru.  
- Nie zaplanowałem tego beznadziejnie - podjął niespodziewanie temat mojej wcześniejszej wypowiedzi. - Mogłem pozwolić ci wrócić do domu i wskazać miejsce i godzinę, ale wtedy po pierwsze, zepsułbym niespodziankę; a po drugie, spędziłbym z tobą jakieś dwie godziny mniej.
Zatrzymał się, łapiąc mnie za ramię i delikatnie obracając w swoją stronę. W wyrazie jego twarzy dostrzegłam mieszankę uczuć: rozczarowania, zranienia i złości. Ten widok wcale nie sprawił, że poczułam się lepiej.
- Ale skoro masz dość mojego towarzystwa, to możesz iść do tego pieprzonego domu. Nie muszę ci niczego pokazywać.
Cholera, naprawdę go wkurzyłam. I hej! Przecież wcale nie miałam go dość.
Odwrócił się z zamiarem odejścia.
- Poczekaj. - Złapałam go za rękę; całe ciało świerzbiło mnie do tego dotyku już od dobrych pół godziny, ale jak ostatnia idiotka musiałam udawać rozkapryszone dziecko. - Idę z tobą, okej?
Mierzyliśmy się na wzroki. Nie wiem, czego szukał w moim spojrzeniu Shikamaru, może zapewnienia, że byłam świadoma wypowiedzianych słów, a może potwierdzenia ich szczerości. Ja na pewno szukałam w jego spojrzeniu wybaczenia. I dostałam je, w ciągu jednego mrugnięcia oczy Nary znów zmieniły się na przyjazne i ciepłe. Dla mnie.
- Okej.
Tłumaczyłam sobie, że zaraz potem pocałowałam go pod wpływem impulsu, a nie z czystej ku temu chęci i potrzeby, jednak moje ciało stanowczo temu zaprzeczyło. Z pozoru niewinny buziak przerodził się w wybuch namiętności na środku ulicy, którego po oderwaniu się od Shikamaru z miejsca pożałowałam.
Odchrząknęłam zażenowana, wciąż uwięziona w ramionach Nary; biodra miałam przyciśnięte do jego, za sprawą silnej ręki na talii.
- Chyba jednak jestem głodna - powiedziałam, nie do końca wiedząc, w jaki inny sposób mogę wydostać się z tej niezręcznej sytuacji.
Tak więc poszliśmy na pizzę.

Może to trochę niepoważne, ale chcąc, czy też nie, Hinata nie potrafiła skupić wzroku na innym miejscu, niż na tyłku Naruto. Gdy tak kręcił się po kuchni w spranych jeansach, białej koszulce i uroczym, żółtym fartuszku w motyw dinozaurów, w ogóle nie dawała rady skupiać się na czymkolwiek innym, niż tym facecie. I jego seksownym, zgrabnym tyłku.
Odkąd znalazła się w mieszkaniu Naruto, ten zaczął zachowywać się jeszcze bardziej umilnie niż zwykle i traktował ją jak jajko, które w każdym momencie mogło upaść i rozbić sobie skorupkę. Nie była tego w stu procentach pewna, ale sądziła, że chłopaka poważnie stresowała jej obecność w mieszkaniu. Ilekroć spędzali razem czas wśród tłumu, to on zachowywał spokój i luz, a ona wiecznie panikowała. Lamentowała w myślach na swoje zachowanie i modliła się do Nieba, oby tylko nie zbłaźnić się przy ukochanym, oraz obcych ludziach.
Tym razem jakby zamienili się miejscami. Naruto dostał trzęsionki dłoni i upuszczał prawie każdą rzecz, po którą sięgnął, uparcie powtarzając, że nie potrzebuje pomocy dziewczyny w przygotowaniu posiłku i doskonale sobie poradzi w pojedynkę. Wszystko, co miała robić Hinata, to cierpliwie czekać, aż przed nią na stole pojawi się talerz z naleśnikami.
Tak też zrobiła, a siedząc na stołku, dodatkowo podziwiała widoki.
Podciągnęła nogi na krzesło, uważając, żeby spódniczka nie zsunęła jej się z nóg. Naruto właśnie kończył miksować ciasto na naleśniki starym mikserem z odzysku. Sprzęt straszliwie rzęził i nieco się przegrzał, przez co w powietrzu było czuć swąd gorącego silniczka. Odstawił urządzenie na bok i rozgrzał kapkę oleju na patelni, następnie wlewając na nią chochlą ciasta. Nieprzyjemny zapach natychmiast został zamaskowany przez delikatną słodycz.
Hinata zaczęła niecierpliwie przebierać palcami po stole. Zazwyczaj cisza jej nie przeszkadzała, a nawet ją lubiła. Tak samo jak uwielbiała siedzieć w swoim pokoju i rozmyślać nad różnymi głupotami, albo po prostu wymyślać w głowie milion niestworzonych historii miłosnych z nią i Naruto na białym koniu w roli głównej, słuchając ulubionych piosenek. W tym momencie mogła poddać się tej przyjemności, w końcu chłopak nie zwracał na nią uwagi, a z radia leciały ostatnie hity.
Jednak tym razem nie chciała milczeć. Pragnęła porozmawiać z Naruto, sprawić, żeby się roześmiał, albo opowiedział jedną ze swoich chwalebnych opowiastek z czasów mieszkania w Domu Dziecka. Dlaczego dziś rozmowa im się nie kleiła? Myślała, że zbliżają się do czegoś, co powszechnie nazywane było tym czymś, a co w poważnym języku oznaczało uczuciem.
- Uwielbiam tę piosenkę - mruknęła pod nosem, kiedy w radiu poleciała melodia do Boom Clap! Charli XCX.
- Co? - spytał spłoszony Naruto, oglądając się na Hinatę. Zaraz jednak odwrócił wzrok, przewracając naleśnika na drugą stronę.  - Tak, też ją lubię. Mmm… naleśniki zaraz będą.
To ubodło dziewczynę w serce. Boże, czyli naprawdę Naruto ma mnie dość - pomyślała zrozpaczona. Nagle zachciała uciec, identycznie, jak myszy uciekały z tonącego statku. Ale zaraz się otrząsnęła: Tak daleko zaszłam, żeby po prostu się poddać?
Opuściła nogi, przez moment zaciskając dłonie na materiale spódniczki. Potrzebowała tych kilku sekund na mobilizację, na uświadomienie sobie, że da radę. Przecież była kobietą! A mama Sakury zawsze jej powtarzała, że powinna być pewniejsza siebie, bo każda kobieta, kiedy tylko chce, potrafi owinąć sobie faceta wokół palca. Bo każda posiadała swój osobisty, niepowtarzalny urok, który czarował mężczyzn i sprawiał, że tracili głowę przez nawet mały dotyk. A ona naprawdę chciała uwierzyć, że to prawda.
I uwierzyła.
Wstała z krzesła i splotła dłonie na plecach. Zaczęła gibać delikatnie biodrami na boki, próbując wczuć się w melodię. Nuciła ją pod nosem, z początku cichutko, później trochę śmielej. Przeszła dwa dzielące ją od chłopaka kroki, stając za jego plecami; nawet nie drgnął, nie dał po sobie poznać, że wie o jej obecności. Ale ona czuła jego ciepło tak blisko, czuła mieszankę potu i wody po goleniu, czuła zapach Naruto i uwielbiała go.
Serce zbiło jej z bólem. Tak bardzo chciała, żeby się odezwał, albo najlepiej wyznał, że pragnie jej tak samo mocno, jak ona jego. O pocałunku nawet bała się marzyć.
Zrób coś, ty nieśmiała idiotko - zarządziła w myślach.
- Naruto, czy… - przerwała, nagle uznając, że pytanie jakie miała na końcu języka ją pogrąży.
Naruto, czy ty mnie chociaż lubisz? Nie mogło przejść jej to przez gardło.
Głośno wypuściła powietrze z rezygnacją, a głowę bezwiednie zwiesiła przed siebie. Jednak zamiast pustki, napotkała twarde ramię Uzumakiego.
Coś ją tchnęło do dokończenia pytania, chociaż zupełnie innym zestawieniem słów:
- … zatańczysz ze mną?
Naruto zachichotał zakłopotany, a obróciwszy się przodem do Hinaty, pogłaskał ją po głowie.
- Głupek ze mnie, co? - Uniosła na niego wzrok. - Sam powinienem o to spytać, kiedy powiedziałaś, że lubisz tę piosenkę.
- N-nie, to n-nic - broniła się nieśmiało. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że to Naruto powinien zaproponować taniec! Znów wszystko spieprzyła, a przynajmniej tak sądziła…
- To zatańczmy.
Poczuła na biodrze niepewny dotyk dłoni Naruto, drugą złapał jej dłoń w luźnym uścisku. Czekał na pozwolenie, żeby objąć całe ciało dziewczyny mocniej, więc Hinata bez sprzeciwu mu je dała. Uścisnęła jego dłoń i z lekkim wahaniem, ale oparła się na jego klatce piersiowej. Serce zabiło dudnić jej jeszcze mocniej, niż wcześniej. Czy było to w ogóle możliwe? Co ją zdziwiło, to fakt, że między uderzeniami jej roztrzepotanego serca, czuła pulsowanie serca Naruto - równie szybkie, jak te jej.
Zaczęli powoli dreptać w kółko po kuchni, całkowicie ignorując to, że piosenka była energiczna.
Boom clap, the sound in my heart, the beat goes on and on and on and on and...
To wszystko wyglądało tak bardzo jak sen, że Hinata nie potrafiła uwierzyć w rzeczywistość momentu.
You are the light and I will follow.
I chciała, żeby trwał wieczność.
You let me lose my shadow.
Albo jeszcze dłużej? Tak, jeszcze dłużej...
You are the sun the glowing halo.
Najlepiej na zawsze. Albo chociaż do chwili, kiedy będzie w stanie rozkochać w sobie tego mężczyznę.
And you keep burning me up with your love, oh!
Czyli prawdopodobnie za milion lat.
- Naruto… Odkąd przyszliśmy tutaj, jesteś milczący, czy… czy czymś cię uraziłam? Jeśli tak, to t-to przepraszam, n-nie chciałam…
Cholera, znowu się jąkała. Nienawidziła siebie za to, jednocześnie nie potrafiąc nic na to poradzić. To było jak nieustanna walka z samą sobą o dominację.
Naruto jęknął głośno, opierając czoło o grzywkę dziewczyny.
- Hinaaataaaa… to wszystko nie tak, nie rozumiesz… ty nic nie zrobiłaś, to ja się boję, bo… bo… - Nie potrafił znaleźć w sobie odwagi do wyznania.
- Bo? - dopytała, nagle uspokojona. I zaciekawiona.
Uzumaki znów jęknął, tym razem spoglądając prosto w fiołkowe oczy Hinaty. Wydawał się być przerażony, a wzrok wskazywał na kompletną desperację. Niemal płakał przez rozdzierające go uczucia. Wtedy wziął głęboki, świszczący oddech dla dodania sobie brawury i zrobił to - pocałował Hyuugę.
- Bo cały dzień myślałem, żeby to zrobić, ale bałem się, że mnie spławisz - wystrzelił od razu po oderwaniu się od ust Hinaty,
Ja miałabym go spławić? - zdezorientowana rozmyślała. - Boże, nie, nigdy!
- Naruto…
- Ja wiem, ja przepraszam, nie powinienem tego robić, aaaaaale. - Westchnął ociężale. - Ale masz takie słodkie usteczka, że musiałem ich w końcu posmakować. To dręczyło mnie od mojej imprezy.
Spłonęła rumieńcem.
- A-ale Naruto…
- Możesz mnie za to uderzyć, ale ja musiałem to zrobić! Masz, wal, nadstawię nawet policzek. - Rzeczywiście obrócił twarz tak, by dać Hinacie prostą drogę, do walnięcia go z plaskacza. - No dawaj, nie oddam ci, wal mocno, zamknę oczy, to mniej zaboli… Dawaj, dawaj…
Głupek - przeszło jej przez myśl, kiedy tak przyglądała się zaciśniętym powiekom Uzumakiego. Ona miałaby go odtrącić? Nigdy w życiu, nigdy! Zamiast sprawiać mu ból, ona chciała wycałować całą jego twarz, każdy milimetr delikatnej, rozgrzanej skóry. Czule, jak najczulej.
Tak też zrobiła. Wspięła się na palce i złożyła delikatny pocałunek na policzku chłopaka. Cały zesztywniał, ale Hinata nie zwróciła na to nawet uwagi. Chwyciła jego twarz w dłonie, żeby uniemożliwić mu ucieczkę i obsypywała drobnymi całusami całą jego szczękę, aż w końcu natrafiła na usta. Najpierw muskała je ledwie wyczuwalnie, czekała, aż Naruto zdecyduje się pogłębić pocałunek. Wkrótce nie byli w stanie złapać nawet oddechu.
- Ty myślałeś o moich ustach od imprezy, a ja o twoich od momentu, kiedy cię poznałam - wysapała cicho.
Naruto parsknął krótkim śmiechem.
- Serio myślałem, że mnie walniesz. A ty mnie pocałowałaś. Na pewno jesteś Hinatą, którą znam?
- Nie, nie jestem już tą samą Hinatą. Jestem Hinatą, która pocałowała Naruto, one dwie zupełnie się różnią, wiesz?
- Czym dokładniej?
- Odwagą - odparła z zadowolonym z siebie uśmieszkiem.
Oboje skrzywili się w tym samym momencie, kiedy do ich nozdrzy dotarł swąd spalonego naleśnika. Naruto z prędkością światła odwrócił się do patelni, zdejmując ją z gazu. Po podważeniu naleśnika widelcem, zobaczyli czarną sadzę - kompletnie spłonął.
- Wiesz, może resztę naleśników ja usmażę, co? - zaproponowała Hinata, śmiejąc się pod nosem z załamanej miny chłopaka. - Tobie wychodzą same smoliki.
Naruto burknął coś pod nosem na kształt “języczek też ci się nagle wyostrzył”. Mimo wszystko pozwolić Hyudze zając swoje miejsce.

Z pewnością Planetarium było ostatnim miejscem, o którym pomyślałabym, jako o miejscu na randkę. Miałam na myśli: Serio? Przecież tam chodziły dzieciaki na wycieczkach w podstawówce, ewentualnie rodzinki na wakacjach, w dodatku w sezonie. Ale teraz, na początku października, o siedemnastej wieczorem, kiedyś robiło się już ciemno? W dodatku dwoje prawie dorosłych, lub, jak w moim wypadku, dorosłych osób?
Niech ktoś powie mi, że to jakiś głupi żart, proszę.
- Wiem, co sobie myślisz - zaczął Nara pewnym siebie głosem, kładąc rękę u podstawy mojego kręgosłupa. - Ale obiecuję, że ci się spodoba.
- Jakoś wątpię - odparłam szczerze.
Po co miałabym mydlić mu oczy, uśmiechać się jak idiotka i udawać zadowoloną, skoro nawet nie starałam się ukryć niechęci na twarzy? Powinien wiedzieć, że zawalił sprawę; naszą pierwszą randkę.
Krzywo spojrzałam na szyld nad wejściem, neonowo-niebieski napis PLANETARIUM. Dwie litery, u oraz en migotały niczym wypalająca się żarówka. Sam budynek był ogromny i szary, z pewnością zaniedbany. Z resztą, co się dziwić? Tego typu rozrywki cieszyły się coraz mniejszym zainteresowaniem w dobie komputerów i super gier.
Uciekłabym stąd. Naprawdę, uciekłabym stąd, zostawiając Narę w cholerę za sobą, gdyby nie jeden szkopuł - ta ręka oplatająca moją talię. Pilnował, żebym nie zwiała, przejrzał mnie na wylot. Jednocześnie chciałam go za to porządnie walnąć, jak i wycałować; dziwna sprzeczność, prawda?
Shikamaru naparł na moje plecy, zmuszając do ruchu w przód. Początkowo stawiałam opór, ale tylko przez moment, bo szybko stwierdziłam, że nie miał on całkowicie sensu. Nie wiedziałam, czy był do tego zdolny, ale do głowy wpadł mi pomysł, że gdybym upierała się wystarczająco mocno i zaparła nogami o ziemię, pewnie przerzuciłby mnie przez ramię i jak gdyby nigdy nic zaniósł do środka. A tej wizji już się wystraszyłam. Bądź co bądź, wolałam wkroczyć w progi tego śmiesznego miejsca o własnych siłach.
Podreptaliśmy schodami w górę do wejścia, później przez długi i szeroki korytarz, na końcu którego dostrzegliśmy kasę biletową. Shikamaru kupił dwie przepustki, gawędząc przez chwilę lub dwie z Miłą Panią o ciekawych krągłościach. Ta zmierzyła mnie długim, przyjaznym spojrzeniem i skinęła ręką na Narę. Kiedy się nad nią nachylił, szepnęła mu coś do ucha, a wtedy spłonął rumieńcem.
Och, wyjątkowo wyglądał uroczo, zamiast seksownie, a to, co dziwne, również wydało mi się seksowne.
Żegnając się, wciąż miał czerwone policzki.
- Co ci powiedziała? - spytałam ciekawsko, gdy kierowaliśmy się do właściwej sali. Na ścianach wisiały różne zdjęcia kosmosu, planet, lub gwiazd. Jedno, to największe, obrazowało Ziemię z rakiety kosmicznej.
- Nic - odburknął.
- Coś o mnie?
Posłał mi znaczące spojrzenie, które uznałam za potwierdzenie. Skręciliśmy w lewo i stanęliśmy przed wejściem. Shikamaru podał stojącemu tam facetowi nasze bilety. Weszliśmy do środka.
Sala była okrągła i… prawie zupełnie pusta. Na poustawianych w rzędy fotelach, przypominających te w kinach, siedziało zaledwie kilka osób. Jakaś matka z dzieckiem, starszy brat z siostrą i ojciec z bliźniakami. Siedem osób (no dobra, z nami dziewięć) na, nie przeliczając, około sześćdziesiąt dostępnych miejsc. Mamuśka robiła synkowi zdjęcie przy jakimś ogromnym rzutniku w kształcie długiej lufy i zaokrąglonym końcem. Dookoła panował półmrok.
Zajęliśmy miejsca możliwie jak najdalej od innych ludzi, w ostatnim rzędzie.
- To była mama Chouji’ego - zaczął, rozsiadłszy się na fotelu. Oboje zdjęliśmy kurtki, wieszając je na oparcia krzeseł. - Czasem zapomina, że jest jego matką, a nie moją i… - Westchnął.
Zachichotałam, stawiając torebkę na podłodze.
- I prawi ci mamcine pogaduchy?
- Taaa. Uznała, że wyglądasz na dobrą dziewczynę i kazała mi ciebie pilnować.
- Miła odmiana po tym, jak powitała mnie twoja prawdziwa mama. To cie tak speszyło? - Nie chciałam powiedzieć zawstydziło.
- Nie - pokręcił głową, śmiejąc pod nosem - potem jeszcze dodała, że jesteś fajną laską. Dokładnie te słowa.
Szlag by to, teraz to mnie zaczęły piec policzki. Nie byłam przyzwyczajona do komplementów, a tym bardziej do komplementów od… Od Mamusiek.
Miałam szczęście, bo akurat wtedy światło zaczęło przygasać, aż zapadła całkowita ciemność. Rozbrzmiał głos, informujący o rozpoczęciu pokazu oraz pouczający nas o wyłączeniu, albo przynajmniej wyciszeniu telefonów komórkowych. (Oboje od razu je wyłączyliśmy.)
- Przychodzę tu średnio raz w tygodniu - wyznał szeptem, odnajdując w ciemności moją dłoń. - W dzieciństwie przyprowadził mnie tu Asuma, znasz go, uczy historii w naszej szkole, jest moim chrzestnym.
Och, znałam. Mój referat o Bonaparte był naprawdę beznadziejny, ale z jakiegoś powodu dostałam za niego piątkę. Wiem, bo wczoraj wieczorem Profesor wprowadził oceny do Internetowego dziennika. Teraz zaczęłam wątpić, czy rzeczywiście na nią zasłużyłam. Wiedział, że bratam się z jego chrześniakiem? Do dupy!
-  Już za pierwszym razem w tym miejscu poczułem się dobrze. Zawsze lubiłem obserwować niebo, tyle że za dnia, lubię chmury, ale wtedy spodobała mi się noc. Nie słuchałem historii spikera, jedynie obserwowałem hologramowe gwiazdy i konstelacje. Potem Asuma z ojcem nauczyli mnie je rozpoznawać.
Konstelacje. Gwiazdy. To dlatego mnie tu przyprowadził. Nagle cały pomysł na randkę nie wydał mi się wcale taki głupi, a nawet uznałam go za trochę uroczy. Nara romantykiem? Mowy nie ma. Ale miał gest, to zdecydowanie.
- Wielka Niedźwiedzica - zgadłam. - Chcesz mi ją tutaj pokazać, prawda?
- Dokładnie.
Więcej nie narzekałam i z bólem przed samą sobą przyznałam, że show było świetne. Podobnie jak Płaczek w dzieciństwie, tak ja teraz również nie słuchałam spikera. Stanowił zaledwie dobre tło do obserwacji gwiazd, które świetnie odwzorowali. Obraz wyświetlany na suficie w kształcie kopuły był wyjątkowo rzeczywisty. Każdy punkcik, każde połączenie ich w konkretny kształt dawało niesamowity efekt i mnie fascynowało. Ciężko było zapamiętać wszystkie konstelacje, może nawet niemożliwe, bo zmieniały się w zastraszająco szybkim tempie. Jedną jednak zapamiętałam na pewno.
- Chciałabym ją jeszcze zobaczyć na prawdziwym niebie! - powiedziałam podekscytowana tuż po seansie, podczas włączania świateł.
Patrzyłam na Narę z radością i ekscytacją tak wielką, że mogłabym się tego później nieźle powstydzić, ale tak naprawdę nie obchodziło mnie to. Byłam szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa i chciałam, żeby wiedział, że to dzięki niemu.
Uśmiechnął się kącikiem ust, trochę tajemniczo.
- Da się załatwić.
- Dziś? - dociekałam jak natręt.
- Mam swoje fajne miejsce do obserwacji, całkiem niedaleko stąd. Masz jeszcze czas?
Nie ogarniałam godziny -  była szósta, siódma, później? Nieważne, to się nie liczyło.
- Nie wiem, ale chcę zobaczyć Wielką Niedźwiedzicę na prawdziwym niebie - zapewniłam.
Jakiś cichy głosik (prawdopodobnie Głos Rozsądku) dopominał się o uwagę, przypominał, że przecież jutro na drugiej lekcji mam sprawdzian z angielskiego. Zignorowałam go.
Opuściliśmy salę, potem Planetarium. Przy kasach Shikamaru puścił moją dłoń, chyba nie chciał pokazać się tak przed mamą Chouji’ego. Oczywiście źle trafił z dziewczyną, bo gdy przed drzwiami wyjściowymi pomagał mi założyć kurtkę, w podzięce pocałowałam go w policzek, zaraz po tym machając Miłej Pani na pożegnanie. Na bank to zauważyła, a Płaczek po raz drugi tego wieczoru (bo chyba był już wieczór) spalił raka, chociaż tym razem nieco mniejszego.
- Musiałaś? - zganił mnie na zewnątrz, zapinając zamek kurtki.
Było już zupełnie ciemno i zimno. Październikowe wieczory zawsze należały do tych chłodnych i średnio przyjemnych, obstawiałam jakieś pięć, lub siedem stopni Celsjusza na termometrze, nie więcej. Kiedy oddychałam przez usta, kłębek pary tworzył się przy każdym wydechu.
Też zapięłam kurtkę oraz zawiązałam na szyi chustę.
- Musiałam. Teraz jak pójdziesz do Chouji’ego, to będzie cię męczyć - odparłam, na końcu wytykając do niego język.
- A ciebie to śmieszy - zagadnął lekko. Jego wcześniejsza niby-złość od razu wyparowała.
- Oczywiście, wkopywanie ludzi w takie sytuacje jest zabawne.
- Chodź już lepiej - zarządził znowu niby-zły i odszedł kilka kroków, nie zaczekawszy na mnie. Chcąc nie chcąc, podążyłam za nim.
Wcześniej przyszliśmy do Planetarium z lewej, od strony miasta, teraz poszliśmy w prawo wzdłuż krawędzi lasu. Chyba znaleźliśmy się na jakiś peryferiach Konohy, bo mijaliśmy wiele małych domków jednorodzinnych, trochę zniszczonych i widocznie zaniedbanych. Nazwałabym to Biedniejszą Dzielnicą, stanowiło bowiem niesamowity kontrast z osiedlem, na którym mieszkał ojciec.
Skręciliśmy w lewo, idąc teraz piaszczystą drogą wgłąb lasu. Światła ulicznych lamp nie sięgały tutaj, więc z każdym krokiem zatapaliśmy się bardziej w ciemność. Przeszły mnie ciarki na samą myśl, co mogłoby nas tutaj napaść - wilk, dzik, jeleń! Albo jeszcze coś gorszego. Nie ufałam zaciemnionym drzewom, temu, co mogłoby się w nich kryć i szczerze mówiąc, najchętniej po prostu bym zawróciła. Jakoś odwidziała mi się nawet ta Wielka Niedźwiedzica.
- Daleko jeszcze? - Przestraszyłam się własnego głosu, który przebił się przez przejmującą ciszę.
Nara spojrzał na mnie z ukosa z rozbawieniem, mogłam to dostrzec nawet w tym cholernym mroku. A teorię potwierdził jego rozbawiony głos:
- A co, Temari No Sabaku boi się ciemnego lasu?
Prychnęłam zadziornie.
- Chciałbyś - odmruknęłam. Szkoda tylko, że miał rację.
- Prawie jesteśmy na miejscu - dopowiedział po chwili.
Wtedy, jak na zawołanie, na końcu ,,tunelu z drzew” dostrzegłam jaśniejsze pole. Po niecałych pięciu minutach znaleźliśmy się na sporej polanie, ze wszystkich stron zamkniętą przez ściany lasu. Prawie pełny księżyc oświetlał ją bardzo dobrze, tak samo jak gwiazdy. Odruchowo spojrzałam w niebo, szukając na nim Wielkiego Wozu. Tyle że zamiast niego odnalazłam ciemne obłoki.
- Serio? - jęknęłam załamana. - Akurat go musiały zasłonić chmury?
A co za tym idzie, również większą część Wielkiej Niedźwiedzicy.
- Spokojnie, wiatr powinien je zaraz przewiać dalej. Usiądźmy i poczekajmy.
Gdy zwróciłam się w jego stronę, Nara już siadał na ziemi, jakieś piętnaście metrów od krawędzi lasu. I dobrze, bo nie uśmiechało mi się martwienie o atak zwierzyny zza pleców - im dalej drzew, tym lepiej.
Klapnęłam obok niego, podciągając kolana do siebie i oplatając je ramionami. Powierzyłam Shikamaru wypatrywanie momentu rozstąpienia chmur, sama wlepiając wzrok w ciemną trawę. Rozmyślałam...
- Który dzisiaj? - spytałam w pewnym momencie, przerywając ciszę.
- Ósmy października.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- To zabawne. Poznaliśmy się ponad miesiąc temu, cholernie szybko zleciało. Pamiętasz?
- Jasne. Dawno z chłopakami nie braliśmy udziału w takim mordobiciu. I dawno nie czułem się tak gównianie, jak wtedy. Gdyby nie twoi bracia… - przerwał, jakby nie był w stanie wypowiedzieć na głos niedoszłej tragedii. Nie winiłam go o to, każdy byłby wstrząśnięty, gdyby stanęła mu przed oczami wizja śmierci przyjaciela. I może własna.
Szturchnęłam go na pocieszenie, co natychmiast wykorzystał i porwał moją dłoń w swój uścisk. Zauważyłam, że uwielbiał gładzić skórę na wewnętrznej jej stronie, a ja nie protestowałam - każde muśnięcie sprawiało, że zapominałam o tym otaczającym świecie i na chwilę znikałam w osobistym światku subtelnych doznań.
- Tak, ci idioci chociaż raz zrobili coś pożytecznego. - Zaśmiałam się gorzko. - Co nie zmienia faktu, że wtedy w szpitalu miałam ochotę ich zamordować, gdyby stało się im coś poważnego.
Zmienił lokację pieszczot, teraz zajmując się zewnętrzną stroną dłoni.  
- To raczej mijałoby się z celem. Trupa ciężko zabić ponownie, nie sądzisz? - zauważył zaczepnie.
- To wtedy wyżyłabym się na tobie, w sumie byłeś pod ręką, Płaczku.
Usłyszawszy swoje przezwisko, łypnął na mnie spode łba, wyraźnie urażony i niezadowolony. No cóż, nic nie wskazywało na to, żebym kiedykolwiek zapomniała o tej świetnej ksywie. Uwielbiałam go nią drażnić, z tymi groźnie ściągniętymi brwiami wyglądał naprawdę pociągająco.
- Długo zamierzasz mi to jeszcze wypominać? Każdemu facetowi zdarzy się czasem zapłakać.
- A ja nic do męskich łez nie mam.
Shikamaru rozszerzył zdumiony oczy, następnie kącikiem ust uśmiechając się szelmowsko. Mi natomiast pozostało się skrzywić. Nie chciałam odsłaniać tej karty, ale skoro już podniosłam jeden róg, to wypadało pokazać i całą resztę. Pieprzyć mój długi jęzor!
- No wiesz - ciągnęłam niechętnie - nie każdy facet ma w sobie na tyle odwagi, żeby pokazać przy nieznajomej kobiecie tak wielką słabość. Ty płakałeś z ulgi, z troski o przyjaciela, a to jest dobre. Ja na przykład… Ja na przykład boję się płakać przy obcych.
Czekałam na moment, w którym mnie zruga, spojrzy krzywym okiem i pomyśli, albo nawet powie: Dziewczyna bez duszy, zimna suka. Zamiast tego uniósł nasze splecione dłonie i musnął zaczepnie mój nos palcem.
- Po prostu jesteś twarda, to też nic złego.
- Nieprawda - zaprotestowałam odruchowo.
- Ćśś - mruknął i wskazał ręką na niebo. - Przyjmij moją wersję i zobacz tę Wielką Niedźwiedzicę, chmury się przerzedziły.
Normalnie nie wypełniałam czyiś rozkazów, ale tym razem fascynacja gwiazdami wzięła nade mną górę. Bez problemu znalazłam na czarnej płachcie punkciki tworzące Wielki Wóz. Zgodnie z tym, co usłyszałam i zobaczyłam w Planetarium, przeniosłam wzrok dalej na prawo, odnajdując po kolei kolejne gwiazdy konstelacji. Chmury wciąż przysłaniały część punkcików, ale większość Wielkiej Niedźwiedzicy była doskonale widoczna, a dla mnie właśnie to liczyło się najbardziej. Widziałam ją! Widziałam, widziałam!
- Temari?
- Hmm? - mruknęłam, podnosząc wzrok z pięknego nieboskłonu na profil Shikamaru, szczerząc się przy tym jak idiotka. Boże, w blasku tych gwiazd jego szczęka naprawdę wyglądała jakoś tak bardziej męsko.
W końcu i on przeniósł na mnie wzrok.
- Zostaniesz moją dziewczyną?
Pierwszy przyszedł szok - bez pomocy mózgu i świadomości, otworzyłam buzię, jak ryba i nie potrafiłam pozbierać jej do kupy przez jakieś dziesięć sekund. Wtedy oprzytomniałam i niczym grom z jasnego nieba, spadła na mnie wściekłość. Palant!
Bach! Moja wolna ręka niespodziewanie wystrzeliła w górę, wprost w twarz Nary. Dłoń zaczęła mnie piekielnie piec od uderzenia, ale pocieszałam się myślą, że policzek tego dupka przeżywał gorsze męczarnie.
- Kurwa - wymamrotał, pocierając bolące miejsce i wykrzywiając niemiłosiernie usta. - Wystarczyło powiedzieć nie.
- Nie o to chodzi! - wybuchłam, purpurowiejąc na twarzy. Cholera! Naprawdę nie o to chodziło!
- Więc o co, bo najwyraźniej nie kapuję tej waszej kobiecej logiki. Po raz enty - burknął wściekle.
Auć. Chyba bardziej od ciała, zraniłam jego dumę, bo takiego grymasu złości na jego buźce jeszcze nie widziałam.
- No bo... - zaczęłam, ale zaraz sama zapowietrzyłam się z oburzenia. Boże, jak faceci nic nie rozumieli! - Bo wy mężczyźni myślicie, że kobiety to wasza własność. Mówicie ,,Zostaw moją dziewczynę, bo ci przyłożę!” i uważacie się za męskich. Gówno prawda.
- Myślałem, że kobiety lubią do kogoś należeć, ale zapomniałem, że tym razem mam do czynienia z feministką z piekła rodem.
- Och! Przykro mi, że nie jestem uległą Ino.
- A mi nie - sparował, unosząc się na rękach i siadając bliżej. Otoczył mnie ramieniem i nachylił do ucha; ciepło jego oddechu przyjemnie drażniło skórę na policzku, a serce biło mi z tego powodu radośnie. Głupie! Natomiast ciało, które zareagowało dreszczem, gdy Nara przygryzł płatek mojego ucha, było jeszcze głupsze. - Z resztą nie obchodzi mnie twoje zdanie. Ja i tak roszczę sobie do ciebie prawo już od jakiegoś czasu.
No kto by pomyślał…
Robiło mi się coraz goręcej, kiedy muskał nosem delikatną skórę na moim policzku, sugestywnie nęcąc libido na stracenie, a duszę prowadząc na pokaranie.
- A to ciekawe. Więc od kiedy uważasz mnie za swoją?
Uśmiechnął się enigmatycznie, ustami niemal niewyczuwalnie ocierając się o moją górną wargę. Bezczelnie kpił z dręczącego mnie ukłucia pożądania, które mimo wszystko starałam się utrzymać krótko na smyczy. A rwało się do ucieczki bardzo mocno, oj rwało…
- Jakoś tak od ponad miesiąca.
Miał na myśli dzień naszego poznania?
To mnie rozkruszyło. W jednej chwili wyłączyłam wszystkie zabezpieczenia wokół serca i wystawiłam je na rozwartej dłoni, tuż przed nosem Shikamaru. Weź je - prosiłam - i zniszcz według uznania. Zaprzeczyłam w ten sposób samej sobie i złamałam wszystkie zasady, którymi do tej pory się kierowałam. Pozwoliłam sobie do kogoś należeć, a pech chciał, że tym nieszczęśnikiem okazał się być Nara.
Szczerze współczułam mu wyboru.
- Dobrze wiedzieć - wyszeptałam jeszcze zanim bezgranicznie zatopiłam się w pocałunku.

“Biorę ją do siebie. Coraz bliżej. Psssyt. Całuję ją. Powoli. Drobnie. W drobne usta. Wyrywam drobinki smaku. Smakuję jak krem. Nie chcę już wywalać z jebie jej języka, myć po nim zębów, chcę, żeby ten język wlazł mi w przełyk, aż do żołądka i odkaził duszę. Bliżej. Jeszcze.”
~Jakub Żulczyk ,,Zrób mi jakąś krzywdę”

Witajcie! Z tej strony Miku-chan. Chustii internet szwankuje, więc dzisiaj zaszczyciło mnie nawet pisanie trochę TL, a raczej przepisywanie tego co mi na fb pisała :D Ciekawe nie powiem :D Wybaczymy jej tą dłuższą przerwę tu i na Dziewczynie, prawda? To w końcu nasza Chustii! :D Doooobra nie rozgaduje się, Chustii pewnie sama się odezwie tutaj gdy internet powróci do jej łask ! Ahoj!!!
O patrzcie Chustii mi napisała jeszcze to:
Od Autorki: ShikaTema poszło z górki, za to NaruHina męczyłam dziś calusieńki dzień. Żeby było ciekawiej, pod koniec ucięło mi Internet i musiałam pisać Miku na komórce, co ma dopisać w doscach ._. (a nie mówiłam! Ale Chustii gdzie jest SS? BULWERS! XD dop. Miku) Ten rozdział mnie nienawidzi, serio, to pewnie przez jego słodkość! Ale nie martwcie się, już w następnym rozdziale zacznę niszczyć tę sielankę, rehehe :3

Pocałunki, pocałunki… kiedy zasięgnęłam rady u Sheeiren, jak mam jeden z nich opisać, odparła krótko: ,,To weź tak… ogólnikowo” Najlepsza rade EVER! Dzięki, serio mi to pomogło xd