"- Pokaż oczy! - powiedział, dotykając jej
podbródka. - Najwyższy czas, żeby ktoś cię wreszcie zaczął kochać".
Stanisława
Fleszarowa-Muskat - Lato nagich dziewcząt
8 października, wtorek
Podobnież szkoła była tak samo tłoczna jak zwykle, tak
twierdziła Tenten, chociaż ja miałam na ten temat zupełnie inne zdanie.
Pierwszoklasiści jakby się rozmnożyli, albo po prostu gromadnie wyszli z
ukrycia, bo od poniedziałku, wertując wzrokiem korytarze, co rusz widziałam na
nim zupełnie nowe twarze, nie potrafiąc zarazem dostrzec tej jednej, której
usilnie, wbrew woli i czysto intuicyjnie, szukałam - twarzy Shikamaru.
Kładąc się spać w sobotę o trzeciej (albo może już
czwartej) nad ranem, niemal byłam pewna, że nazajutrz przy pobudce na swoim
telefonie zobaczę wiadomość od Nary. Sądziłam, że oprócz adresu zamieszkania,
wyłudził od Swojego Tejemniczego Źródła również numer komórkowy, jak zrobiłby
każdy normalny zaślepiony uczuciem facet. On jednak postanowił być oryginalny i
- uwaga, uwaga! - posłuchał mojej prośby oraz zgodnie z umową udawał, że
wierzy, iż z tamtej nocy nic nie pamiętam. Dlatego zapewne asekuracyjnie
trzymał się ode mnie z daleka. Świetnie, tylko czemu nie wypełnił również
drugiej, tej może niedopowiedzianej ale powszechnie znanej części umowy; nie
daj się zwieść, w moim języku oznaczało walcz! Skoro zgrywał takiego
inteligentnego, to przecież powinien to rozgryźć na raz-kurwa-dwa.
Podczas długiej przerwy, jedząc śniadanie w towarzystwie
Tenten, postanowiłam dać upust swojej frustracji.
- Naprawdę mam ochotę mu porządnie przyłożyć - warknęłam,
gryząc swoją kanapkę z salami i ogórkiem - i chyba nawet to zrobię na WOK’u.
Tenny parsknęła śmiechem, nieomal krztusząc się pitym
sokiem jabłkowym. Wytarłszy buzię dłonią, wyszczerzyła do mnie zęby.
- Czyli jednak naprawdę wpadłaś, co?
- Nie wiem - burknęłam z grymasem. - Ale wiem, że mam
tego dość. Wszystkiego. Od początku mówiłam, że takie romanse nie są dla mnie.
Tym bardziej, że w tym roku mamy maturę.
- Matura nie ucieknie, a miłość może!
Przewróciłam lakonicznie oczami. Już zaczynałam trochę
żałować, że powiedziałam wszystko przyjaciółce, kiedy w niedzielę przyszła do
mnie po książkę o Bonaparte do napisania swojego referatu. Ta diablica kiedy
chciała, potrafiła wyciągnąć z człowieka wszystkie potrzebne jej do życia (a
także te całkowicie zbędne, jak moje życie uczuciowe) informację, z
łatwością magika wyciągającego królika z kapelusza.
- Nieważne. Pani Yamoto może dziś pytać na biologii, umiesz
coś? - spytałam, na powrót chcąc odciągnąć temat od Nary, mimo że sama go
zaczęłam. Pięknie! Już nawet nie panowałam nad tym, co mówię.
- Nic nie umiem - wyznała z westchnieniem. - Złapałam
sobie dorywczą pracę na degustacjach w supermarkecie i wczoraj wróciłam do domu
już po dwudziestej pierwszej. Nie miałam ani sił, ani czasu zaglądać do
książek, najwyżej będę ściemniać, może uda się odpowiedzieć na dwóję.
Miałam znów wgryźć się w kanapkę, ale w ostatniej chwili
zrezygnowałam, nagle wkurzona na przyjaciółkę.
- Czy ja przed chwilą nie wspomniałam o maturze? Tenten,
praca teraz to kiepski pomysł, dorobisz sobie w wakacje.
- Kiedy właśnie muszę teraz pracować - niemal na mnie
krzyknęła, co zbiło mnie z pantałyku. Chyba nigdy nie widziałam tej dziewczyny
w parszywym humorze i oto nastał ten dzień.
- Dlaczego? - podpytałam, widząc, że chce na tym jednym
stwierdzeniu zakończyć temat. Nie dałam się spławić, skoro ona mnie bez przerwy
przyciskała do ściany, wypytując o wszystko i o nic, to ja też miałam do tego
prawo, o!
Westchnęła, spojrzała na mnie błagalnie, jednak widząc
moją nieugiętą minę, spuściła po prostu wzrok, jakby nie chciała, żebym
zobaczyła w jej oczach zażenowanie.
- W domu ostatnio się nie przelewa, mama straciła pracę,
ojcu obniżyli wypłatę, a robi coraz więcej. Generalnie żyjemy na pograniczu
nędzy jakoś od miesiąca. Muszę im jakoś pomóc.
Zamurowało mnie. Owszem, wiedziałam, że rodzina Tenten
nie była zamożna, nie sądziłam jednak, że powodziło im się aż tak źle. Naraz
wezbrała we mnie złość na własnego ojca, w końcu te cięcia wynagrodzeń nie
wzięły się znikąd. Dałabym sobie rękę uciąć, że za wszystkim stał właśnie ten
pieprzony drań.
- Przykro mi, nie wiedziałam - burknęłam, jak typowa
dziewczyna, która nie znała się na pocieszaniu innych.
- Bo nic nie mówiłam. Chyba nikt nie lubi rozpowiadać o
rodzinnych problemach.
Tu musiałam jej przyznać rację skinieniem głowy. Przecież
sama nigdy nie powiedziałam jej słowa na temat ojca. Prawdopodobnie gdyby
dowiedziała się, że jest Tym Złym Prezesem, zbiłaby mnie na kwaśne jabłko, czy
coś. W każdym razie nie byłaby zadowolona.
Dałam przyjaciółce kuśkańca w bok; łokieć w żebro zawsze
rozluźniał człowieka, a tego z pewnością potrzebowała Tenny. Siedziałyśmy ramię
w ramię, a ona wyglądała na swój własny cień, czego nie chciałam oglądać.
Wolałam wesołą, codzienną trzpiotkę, którą nieraz grała mi przesadzoną
promiennością na nerwach.
- Hej, tylko nie przepracuj się za bardzo, okej? Ktoś
musi mi codziennie poprawiać humor, kiedy Kankuro go skutecznie zepsuje i już
jakiś czas temu zatrudniłam cię do tej fuchy, czy tego chcesz, czy nie.
Uśmiechnęła się i o to mi właśnie chodziło; normalna
Tenten wróciła do gry!
- Jasne, niedługo znowu będziesz rzygać moją energią.
Gdy zadzwonił dzwonek, skierowałyśmy się do klasy.
Szczęśliwie Pani Yamoto nie odpytała żadnej z nas, a jedynie nieprzygotowanego
Lee (dostał pałę).
Wchodząc do sali od WOK’u już wiedziałam, że nie przywalę
Shikamaru, a to za sprawką dwóch drobnostek: pierwszą był nikły, ale cholernie
szczery uśmiech Nary, którym powitał mnie z chwilą, gdy na niego spojrzałam;
drugą zaś liścik leżący na mojej stronie ławki.
- Cześć - przywitałam się.
- Cześć - odpowiedział, chociaż jego wersja brzmiała
bardziej jak czeeeeeeeeeeeeeeeee-ść, wydłużone do bólu przez potężny
ziew zmęczenia.
Usiadłam na krześle, łapiąc za złożony na pół kawałek
kartki i przerzucając go jakiś czas w dłoniach. Z jakiegoś powodu zestresowałam
się, że w środku mogły być nabazgrane niewłaściwe słowa, co mogłoby zakończyć
się zgnieceniem mi serca. Poza tym dostaliśmy ostry wycisk na matmie i w głowie
mi z tego powodu ćmiło. Najchętniej poszłabym spać i patrząc na Shikamaru
wnioskowałam, że on również.
Rozłożyłam kartkę, wygładzając dodatkowo rogi palcami.
Więc jaką bajkę mi wciśniesz na temat tamtej nocy? Udam,
że wierzę, ale nie dam się zwieść.
Spróbowałam zakryć uśmiech dłonią, ale wątpiłam, żebym
dała radę ukryć go przed Płaczkiem. Chodziło bardziej o to, by wchodzący do
klasy profesor nie zwrócił na mnie swojej uwagi i to zadanie zostało zakończone
sukcesem.
Shikamaru siedział na krześle obsunięty, praktycznie na
nim leżał z wyciągniętymi do przodu nogami. Widziałam, jak trzymając ręce w
kieszeni bawił się zapalniczką, całą swoją uwagę skupiając jednocześnie na
mnie. Jego ciepłe spojrzenie roztopiło moją złość już do cna.
Odwróciłam karteczkę na drugą stronę, z części ławki
Shikamaru zabrałam długopis i odpisałam, mając gotową odpowiedź przygotowaną od
co najmniej niedzieli.
Upiłeś się i zacząłeś mnie obmacywać, a mnie to tak
rozeźliło, że aż z emocji zwymiotowałam. Potem odprowadziłeś mnie do domu w
ramach odkupienia win, a ja w nagrodę dałam ci klapsa w tyłek; prawie nie
zesrałeś się ze szczęścia. Wtedy wróciłeś do domu.
Parsknął śmiechem na tyle głośno, żeby kilka osób z klasy
- w tym Kiba - odwróciło się w naszą stronę z czystą ciekawością, ale też na
tyle cicho, żeby nauczyciel nie zwrócił na to uwagi, cierpliwie pisząc coś na
tablicy. Osobiście WOK uważałam za przedmiot całkowicie bezwartościowy, z
resztą nie ja jedyna. Gdziekolwiek po klasie nie spojrzeć, każdy zajmował się
wszystkim, byle nie lekcją.
Nara odebrał mi długopis i odpisał już na tyle swojego
zeszytu, u szczytu strony.
Musiałem być bardzo pijany. Szkoda, że nie udało mi się
ciebie pocałować.
Czytałam wiadomość w tym samym czasie, kiedy ją pisał,
dlatego od razu jak skończył, wymieniliśmy się długopisem. Odpisując,
przesunęłam się z krzesłem bardziej w lewo, ostatecznie stykając się z
Płaczkiem ramieniem; ciało natychmiast zareagowało falą gorąca.
Szkoda, słyszałam z plotek Ino, że dobrze całujesz. Może przy
następnym obmacywaniu nie będziesz tak pijany i ci się poszczęści.
Z dumą spojrzałam Shikamaru prosto w twarz (której
notabene przecież tak długo wypatrywałam), podparłszy uprzednio głowę na
dłoni i przygryzłam wargę, gdy uświadomiłam sobie, że ledwie dzieliła nas
długość linijki. I o mało nie spadłam z krzesła czując jego usta na swoich, bo
nagle ta długość linijki przestała istnieć, zupełnie jakby ją złamał na pół i
wyrzucił za siebie. Mały zawał serca tuż po tej niespodziance, którego
doświadczyłam rozglądając się gorączkowo po sali w poszukiwaniu podglądaczy,
był chyba najbardziej upokarzającą rzeczą z ostatniego roku mojego życia.
Matko!
- Zwariowałeś? - syknęłam cicho, ledwo panując nad głosem
i gromiąc Shikamaru wściekłym wzrokiem.
- Spokojnie, nikt nie zauważył - odparł opanowany i
zabrał się za odpisywanie w zeszycie.
I rzeczywiście, nikt nie zauważył, tyle że to zupełnie
nie umniejszało stopnia mojego wkurwienia. Zacisnęłam rękę w pięść i walnęłam
nią mocno w udo Nary, prosto w mięsień. O tak, to musiało boleć, bo jęknął
przyciszenie i zgonił mnie spojrzeniem mówiącym ,,Przecież nie robię nic
złego!”.
Ale owszem, robił coś złego. Manipulował mną poprzez
uczucia, a mi się to ni w ząb, kurwa, nie podobało.
- Pilnuj się - syknęłam na uwieńczenie tematu, zerkając
na to, co nabazgrał.
Jeśli o całowanie chodzi, Ino zawsze miała dobry gust do
facetów, może następnym razem opowie ci o Kibie. W każdym razie, ty dziś
zobaczysz ze mną gwiazdy.
Uniosłam brwi, nie wiedząc, co oznaczało stwierdzenie o
oglądaniu gwiazd. Założyłam nogę na nogę, tak, że prawa zwisała nad kolanem
Nary. Umyślnie szturchnęłam go dwa razy, od tak, żeby tylko go dotknąć, co już
po chwili uznałam za totalną głupotę, ale było za późno. W odpowiedzi swoją
prawą rękę przeniósł na moje udo, głaszcząc je kciukiem. Cholera, nawet nie
zdobyłam się na strącenie jej, za mocno łaknąc bliskości Płaczka. Plułam sobie
za to w brodę, naprawdę. Gdzieś tam wewnątrz, bardzo głęboko, ale zawsze.
Odpisałam: Okej, gwiazdy mnie zaciekawiły. Kontynuuj.
Na co on zabrał rękę z mojego uda i odczułam to
przejmującym zimnem i mrowieniem w miejscu ówcześnie dotykanym. Wtedy odpisał:
Chcę cię gdzieś zabrać po lekcjach. Nie dopytuj, po
prostu ze mną chodź.
Zagrymasiłam pod nosem; nie lubiłam niespodzianek, wręcz
nienawidziłam, bo kojarzyły mi się z niespodziankami, jakie prezentował mi
Kankuro w dzieciństwie: zdechłe myszy pod łóżkiem, żaby pod poduszką i inne
takie. Mogłam mieć jedynie nadzieję, że Shikamaru wyrósł już z dziecinnych
zagrań (choć Kankuro nadal był dziecinny jak cholera), a pod słowem
niespodzianka kryło się coś względnie przyjemnego, a nie obrzydliwego. Och, tak
mi dopomóż, losie nieszczęsny.
Mam wolne popołudnie - odpisałam i zaraz potem
nakreśliłam na kartce skrzyżowane linie. Przez resztę lekcji graliśmy w kółko i
krzyżyk, za każdym razem kończąc remisem. Nie była to bynajmniej nasza jedyna
rozrywka; regularnie się delikatnie obmacywaliśmy, co na dłuższą metę okazało
się całkiem zabawne. No i przyjemne, nawet bardzo, chociaż w życiu bym się do
tego przed nim nie przyznała.
Hinata trzęsła się niczym osika, czekając na szkolnym
boisku do koszykówki na Naruto; nie wiedziała nawet, czy drżenie ciała
powodowało zimno, czy raczej stres towarzyszący jej oczekiwaniu. Nie, żeby
esemes od chłopaka ją zaskoczył, ostatnio spotykali się prawie codziennie, co
wyglądało jak spełnienie najpiękniejszych marzeń Hyuugi i nie zamierzała budzić
się z tego cudownego marazmu. Niemniej każde sam na sam budziło w niej
niepokój; strach przed ośmieszeniem trzymał się dziewczyny równie mocno, co miś
koala swojej bambusowej gałęzi.
Siedząc na trybunach wygładziła nerwowo rąbek jaśminowej,
zwiewnej spódniczki przed kolano. Splecionymi nogami machała w przód i w tył,
co chwilę uderzając tyłem białych trampek o murek. Cholera, Naruto spóźniał się
już dziesięć minut. W prawdzie powinna się do tego przyzwyczaić - chłopak
notorycznie przychodził na spotkania kilka, lub kilkanaście minut po czasie -
ale nie potrafiła. Nic nie mogła poradzić, że zawsze wtedy zamartwiała się o zdrowie
Uzumakiego, przed oczami mając same ponure wizje.
Komórka zaburczała wibracjami w kieszeni jej kurtki. Jak
oparzona podskoczyła, wyrwana z rozmyślań i sięgnęła po urządzenie,
odblokowując ekran. Otworzyła odebraną wiadomość:
Ślicznie dziś wyglądasz, ale głowę masz w chmurach.
Odwróć się.
Zarumieniła się, czytając i natychmiast zwróciła w tył.
Pisnęła, gdy ledwie kątem oka zauważywszy chłopaka, została złapana w jego
ramiona. Usłyszała przy uchu ciepły śmiech, według niej najpiękniejszy dźwięk
na świecie, który za każdym razem sprawiał, że serce puchło jej z radości.
- Tak się zamyśliłaś, że nawet nie usłyszałaś, jak do
ciebie idę. Ziemia do Hinaty, ziemia do Hinaty!
- Martwiłam się, bo znów jesteś spóźniony - odgryzła,
chowając uśmiech za maską powagi. Naprawdę lubiła od czasu do czasu zgrywać się
z Naruto, a od niedawna nawet wychodziło jej to coraz śmielej.
- Wiem, wiem, Sakura mnie zagadała, przepraszam - odparł,
przelotnie całując dziewczynę we włosy na przeprosiny. Ostatnio często to
robił, frajdę sprawiało mu też roztrzepywanie jej grzywki i obserwowanie tej
nadąsanej miny, którą formowała na buźce podczas układania kosmyków na nowo.
- Widziałeś się z nią? Nie było jej dziś w szkole.
Usiadł obok niej na ławce, obejmując ramieniem w pasie.
- Nie, zadzwoniła akurat jak wychodziłem z szatni.
Prosiła, żebym zabrał z jej szafki dwa zeszyty. Przeziębiła się. Wieczorem mam
do niej wpaść.
- Dobry z ciebie przyjaciel. Pozdrów ode mnie Sakurę.
- Jasne. Idziemy? - spytał wstając. Wyciągnął rękę do
Hinaty, pomagając się podnieść.
- Gdzie tym razem?- zaciekawiła się.
Naruto zabrał ją już chyba we wszystkie możliwe miejsca -
do kina, na kręgle, nawet do baru mlecznego na obiad, co rozczuliło Hinatę do
końca; wiedziała przecież, że nie miał pieniędzy, a mimo to starał się ją
rozpieszczać. Po prawdzie bała się, że przez nią pod koniec miesiąca nie będzie
miał co włożyć do ust, dlatego obiecała sobie, że zacznie robić mu do szkoły
kanapki. A przynajmniej taki miała plan, bo póki co jeszcze nie odważyła się go
zrealizować.
- Do mnie do mieszkania - mówił z szerokim uśmiechem. -
Wiesz, jestem mistrzem w robieniu naleśników. A wczoraj odwiedziłem bidul i
ciotki dały mi słoiczek jagód. Będzie pysznie!
Na samą myśl o słodkim obiedzie Hinacie zaburczało w
brzuchu.
- Przeszliśmy już pół Konohy. Dlaczego właściwie nie
pojechaliśmy autobusem? - spytałam Shikamaru, kiedy nogi zaczęły mnie już
poważnie boleć, a torba przybrała na wadze. Moje rozdrażnienie wskakiwało
właśnie na wyższy poziom zaawansowania i nie wróżyło to zbyt świetlanie dla
Nary. Za karę nie pozwalałam mu się dotykać, chociaż na dłuższą metę nie
zupełnie mu to przeszkadzało - zastąpił mnie fajką.
- Bo bylibyśmy za wcześnie - odparł, wzruszając
ramionami, jakby ta odpowiedź była najoczywistszą z możliwych.
- To mogłeś mi powiedzieć, gdzie mam być i o jakiej
godzinie, zamiast ciągać mnie bez sensu po mieście. Przynajmniej zjadłabym coś
w domu i odpoczęła. Beznadziejnie to zaplanowałeś, wiesz?
Posłał mi po brzegi wypełnione politowaniem spojrzenie i
ze spokojem dopalił fajkę.
- I miałeś przy mnie nie palić - zauważyłam. Tak,
postanowiłam zgrywać Zrzędę Pospolitą.
- Swoim gadaniem nie wyleczysz mnie z nałogu. Jesteś
głodna?
- Nie - szłam w zaparte, chociaż w brzuchu zebrała się
już cała orkiestra, gotowa do odegrania burczącej melodii.
- Czyli jesteś. Znam dobrą pizzerię tu niedaleko, z
Choujim zawsze tam chodzimy.
- Nie pójdę z tobą do żadnej pizzerii, to nie randka.
- Jak chcesz. - Po raz drugi wzruszył ramionami. - I to
jest randka.
Stop. W tej historii to ja byłam narratorem.
- Zamknij się, miałeś wierzyć w moje bajki.
Szłam z założonymi na piersi rękoma, by uniemożliwić
Shikamaru złapanie mnie za rękę. Teraz okazało się to genialnym pomysłem;
Płaczek miotał się, próbując jakoś objąć mnie ramionami, oczywiście
nieskutecznie, bo przy każdym razie po prostu uciekałam w bok i warczałam na
niego. Cóż, miesiączkę powinnam dostać na dniach, do tego byłam zmęczona i
głodna. W takim układzie musiałam się na czymś wyżyć, a on przynajmniej był pod
ręką. Ale przecież ostrzegałam go, że bywam trudna i może nie nadążyć za
zmiennością mojego charakteru - wtedy nie uciekł, więc niech teraz zbiera plony
swojego wyboru.
- Nie zaplanowałem tego beznadziejnie - podjął
niespodziewanie temat mojej wcześniejszej wypowiedzi. - Mogłem pozwolić ci
wrócić do domu i wskazać miejsce i godzinę, ale wtedy po pierwsze, zepsułbym
niespodziankę; a po drugie, spędziłbym z tobą jakieś dwie godziny mniej.
Zatrzymał się, łapiąc mnie za ramię i delikatnie
obracając w swoją stronę. W wyrazie jego twarzy dostrzegłam mieszankę uczuć:
rozczarowania, zranienia i złości. Ten widok wcale nie sprawił, że poczułam się
lepiej.
- Ale skoro masz dość mojego towarzystwa, to możesz iść
do tego pieprzonego domu. Nie muszę ci niczego pokazywać.
Cholera, naprawdę go wkurzyłam. I hej! Przecież wcale nie
miałam go dość.
Odwrócił się z zamiarem odejścia.
- Poczekaj. - Złapałam go za rękę; całe ciało świerzbiło
mnie do tego dotyku już od dobrych pół godziny, ale jak ostatnia idiotka
musiałam udawać rozkapryszone dziecko. - Idę z tobą, okej?
Mierzyliśmy się na wzroki. Nie wiem, czego szukał w moim
spojrzeniu Shikamaru, może zapewnienia, że byłam świadoma wypowiedzianych słów,
a może potwierdzenia ich szczerości. Ja na pewno szukałam w jego spojrzeniu
wybaczenia. I dostałam je, w ciągu jednego mrugnięcia oczy Nary znów zmieniły
się na przyjazne i ciepłe. Dla mnie.
- Okej.
Tłumaczyłam sobie, że zaraz potem pocałowałam go pod wpływem
impulsu, a nie z czystej ku temu chęci i potrzeby, jednak moje ciało stanowczo
temu zaprzeczyło. Z pozoru niewinny buziak przerodził się w wybuch namiętności
na środku ulicy, którego po oderwaniu się od Shikamaru z miejsca pożałowałam.
Odchrząknęłam zażenowana, wciąż uwięziona w ramionach
Nary; biodra miałam przyciśnięte do jego, za sprawą silnej ręki na talii.
- Chyba jednak jestem głodna - powiedziałam, nie do końca
wiedząc, w jaki inny sposób mogę wydostać się z tej niezręcznej sytuacji.
Tak więc poszliśmy na pizzę.
Może to trochę niepoważne, ale chcąc, czy też nie, Hinata
nie potrafiła skupić wzroku na innym miejscu, niż na tyłku Naruto. Gdy tak
kręcił się po kuchni w spranych jeansach, białej koszulce i uroczym, żółtym
fartuszku w motyw dinozaurów, w ogóle nie dawała rady skupiać się na
czymkolwiek innym, niż tym facecie. I jego seksownym, zgrabnym tyłku.
Odkąd znalazła się w mieszkaniu Naruto, ten zaczął
zachowywać się jeszcze bardziej umilnie niż zwykle i traktował ją jak jajko,
które w każdym momencie mogło upaść i rozbić sobie skorupkę. Nie była tego w
stu procentach pewna, ale sądziła, że chłopaka poważnie stresowała jej obecność
w mieszkaniu. Ilekroć spędzali razem czas wśród tłumu, to on zachowywał spokój
i luz, a ona wiecznie panikowała. Lamentowała w myślach na swoje zachowanie i
modliła się do Nieba, oby tylko nie zbłaźnić się przy ukochanym, oraz obcych
ludziach.
Tym razem jakby zamienili się miejscami. Naruto dostał
trzęsionki dłoni i upuszczał prawie każdą rzecz, po którą sięgnął, uparcie
powtarzając, że nie potrzebuje pomocy dziewczyny w przygotowaniu posiłku i
doskonale sobie poradzi w pojedynkę. Wszystko, co miała robić Hinata, to
cierpliwie czekać, aż przed nią na stole pojawi się talerz z naleśnikami.
Tak też zrobiła, a siedząc na stołku, dodatkowo
podziwiała widoki.
Podciągnęła nogi na krzesło, uważając, żeby spódniczka
nie zsunęła jej się z nóg. Naruto właśnie kończył miksować ciasto na naleśniki
starym mikserem z odzysku. Sprzęt straszliwie rzęził i nieco się przegrzał,
przez co w powietrzu było czuć swąd gorącego silniczka. Odstawił urządzenie na
bok i rozgrzał kapkę oleju na patelni, następnie wlewając na nią chochlą
ciasta. Nieprzyjemny zapach natychmiast został zamaskowany przez delikatną
słodycz.
Hinata zaczęła niecierpliwie przebierać palcami po stole.
Zazwyczaj cisza jej nie przeszkadzała, a nawet ją lubiła. Tak samo jak
uwielbiała siedzieć w swoim pokoju i rozmyślać nad różnymi głupotami, albo po
prostu wymyślać w głowie milion niestworzonych historii miłosnych z nią i
Naruto na białym koniu w roli głównej, słuchając ulubionych piosenek. W tym
momencie mogła poddać się tej przyjemności, w końcu chłopak nie zwracał na nią
uwagi, a z radia leciały ostatnie hity.
Jednak tym razem nie chciała milczeć. Pragnęła
porozmawiać z Naruto, sprawić, żeby się roześmiał, albo opowiedział jedną ze
swoich chwalebnych opowiastek z czasów mieszkania w Domu Dziecka. Dlaczego dziś
rozmowa im się nie kleiła? Myślała, że zbliżają się do czegoś, co powszechnie
nazywane było tym czymś, a co w poważnym języku oznaczało uczuciem.
- Uwielbiam tę piosenkę - mruknęła pod nosem, kiedy w
radiu poleciała melodia do Boom Clap! Charli XCX.
- Co? - spytał spłoszony Naruto, oglądając się na Hinatę.
Zaraz jednak odwrócił wzrok, przewracając naleśnika na drugą stronę. -
Tak, też ją lubię. Mmm… naleśniki zaraz będą.
To ubodło dziewczynę w serce. Boże, czyli naprawdę
Naruto ma mnie dość - pomyślała zrozpaczona. Nagle zachciała uciec,
identycznie, jak myszy uciekały z tonącego statku. Ale zaraz się otrząsnęła: Tak
daleko zaszłam, żeby po prostu się poddać?
Opuściła nogi, przez moment zaciskając dłonie na
materiale spódniczki. Potrzebowała tych kilku sekund na mobilizację, na
uświadomienie sobie, że da radę. Przecież była kobietą! A mama Sakury zawsze
jej powtarzała, że powinna być pewniejsza siebie, bo każda kobieta, kiedy tylko
chce, potrafi owinąć sobie faceta wokół palca. Bo każda posiadała swój
osobisty, niepowtarzalny urok, który czarował mężczyzn i sprawiał, że tracili
głowę przez nawet mały dotyk. A ona naprawdę chciała uwierzyć, że to prawda.
I uwierzyła.
Wstała z krzesła i splotła dłonie na plecach. Zaczęła
gibać delikatnie biodrami na boki, próbując wczuć się w melodię. Nuciła ją pod
nosem, z początku cichutko, później trochę śmielej. Przeszła dwa dzielące ją od
chłopaka kroki, stając za jego plecami; nawet nie drgnął, nie dał po sobie
poznać, że wie o jej obecności. Ale ona czuła jego ciepło tak blisko, czuła
mieszankę potu i wody po goleniu, czuła zapach Naruto i uwielbiała go.
Serce zbiło jej z bólem. Tak bardzo chciała, żeby się
odezwał, albo najlepiej wyznał, że pragnie jej tak samo mocno, jak ona jego. O
pocałunku nawet bała się marzyć.
Zrób coś, ty nieśmiała idiotko - zarządziła w myślach.
- Naruto, czy… - przerwała, nagle uznając, że pytanie
jakie miała na końcu języka ją pogrąży.
Naruto, czy ty mnie chociaż lubisz?
Nie mogło przejść jej to przez gardło.
Głośno wypuściła powietrze z rezygnacją, a głowę
bezwiednie zwiesiła przed siebie. Jednak zamiast pustki, napotkała twarde ramię
Uzumakiego.
Coś ją tchnęło do dokończenia pytania, chociaż zupełnie
innym zestawieniem słów:
- … zatańczysz ze mną?
Naruto zachichotał zakłopotany, a obróciwszy się przodem
do Hinaty, pogłaskał ją po głowie.
- Głupek ze mnie, co? - Uniosła na niego wzrok. - Sam
powinienem o to spytać, kiedy powiedziałaś, że lubisz tę piosenkę.
- N-nie, to n-nic - broniła się nieśmiało. Nawet przez
myśl jej nie przeszło, że to Naruto powinien zaproponować taniec! Znów wszystko
spieprzyła, a przynajmniej tak sądziła…
- To zatańczmy.
Poczuła na biodrze niepewny dotyk dłoni Naruto, drugą
złapał jej dłoń w luźnym uścisku. Czekał na pozwolenie, żeby objąć całe ciało
dziewczyny mocniej, więc Hinata bez sprzeciwu mu je dała. Uścisnęła jego dłoń i
z lekkim wahaniem, ale oparła się na jego klatce piersiowej. Serce zabiło
dudnić jej jeszcze mocniej, niż wcześniej. Czy było to w ogóle możliwe? Co ją
zdziwiło, to fakt, że między uderzeniami jej roztrzepotanego serca, czuła
pulsowanie serca Naruto - równie szybkie, jak te jej.
Zaczęli powoli dreptać w kółko po kuchni, całkowicie
ignorując to, że piosenka była energiczna.
Boom
clap, the sound in my heart, the beat goes on and on and on and on and...
To wszystko wyglądało tak bardzo jak sen, że Hinata nie
potrafiła uwierzyć w rzeczywistość momentu.
You
are the light and I will follow.
I chciała, żeby trwał wieczność.
You
let me lose my shadow.
Albo jeszcze dłużej? Tak, jeszcze dłużej...
You
are the sun the glowing halo.
Najlepiej na zawsze. Albo chociaż do chwili, kiedy będzie
w stanie rozkochać w sobie tego mężczyznę.
And
you keep burning me up with your love, oh!
Czyli prawdopodobnie za milion lat.
- Naruto… Odkąd przyszliśmy tutaj, jesteś milczący, czy…
czy czymś cię uraziłam? Jeśli tak, to t-to przepraszam, n-nie chciałam…
Cholera, znowu się jąkała. Nienawidziła siebie za to,
jednocześnie nie potrafiąc nic na to poradzić. To było jak nieustanna walka z
samą sobą o dominację.
Naruto jęknął głośno, opierając czoło o grzywkę
dziewczyny.
- Hinaaataaaa… to wszystko nie tak, nie rozumiesz… ty nic
nie zrobiłaś, to ja się boję, bo… bo… - Nie potrafił znaleźć w sobie odwagi do
wyznania.
- Bo? - dopytała, nagle uspokojona. I zaciekawiona.
Uzumaki znów jęknął, tym razem spoglądając prosto w
fiołkowe oczy Hinaty. Wydawał się być przerażony, a wzrok wskazywał na
kompletną desperację. Niemal płakał przez rozdzierające go uczucia. Wtedy wziął
głęboki, świszczący oddech dla dodania sobie brawury i zrobił to - pocałował
Hyuugę.
- Bo cały dzień myślałem, żeby to zrobić, ale bałem się,
że mnie spławisz - wystrzelił od razu po oderwaniu się od ust Hinaty,
Ja miałabym go spławić? - zdezorientowana
rozmyślała. - Boże, nie, nigdy!
- Naruto…
- Ja wiem, ja przepraszam, nie powinienem tego robić,
aaaaaale. - Westchnął ociężale. - Ale masz takie słodkie usteczka, że musiałem
ich w końcu posmakować. To dręczyło mnie od mojej imprezy.
Spłonęła rumieńcem.
- A-ale Naruto…
- Możesz mnie za to uderzyć, ale ja musiałem to zrobić!
Masz, wal, nadstawię nawet policzek. - Rzeczywiście obrócił twarz tak, by dać
Hinacie prostą drogę, do walnięcia go z plaskacza. - No dawaj, nie oddam ci,
wal mocno, zamknę oczy, to mniej zaboli… Dawaj, dawaj…
Głupek - przeszło jej przez myśl, kiedy tak
przyglądała się zaciśniętym powiekom Uzumakiego. Ona miałaby go odtrącić? Nigdy
w życiu, nigdy! Zamiast sprawiać mu ból, ona chciała wycałować całą jego twarz,
każdy milimetr delikatnej, rozgrzanej skóry. Czule, jak najczulej.
Tak też zrobiła. Wspięła się na palce i złożyła delikatny
pocałunek na policzku chłopaka. Cały zesztywniał, ale Hinata nie zwróciła na to
nawet uwagi. Chwyciła jego twarz w dłonie, żeby uniemożliwić mu ucieczkę i
obsypywała drobnymi całusami całą jego szczękę, aż w końcu natrafiła na usta.
Najpierw muskała je ledwie wyczuwalnie, czekała, aż Naruto zdecyduje się
pogłębić pocałunek. Wkrótce nie byli w stanie złapać nawet oddechu.
- Ty myślałeś o moich ustach od imprezy, a ja o twoich od
momentu, kiedy cię poznałam - wysapała cicho.
Naruto parsknął krótkim śmiechem.
- Serio myślałem, że mnie walniesz. A ty mnie
pocałowałaś. Na pewno jesteś Hinatą, którą znam?
- Nie, nie jestem już tą samą Hinatą. Jestem Hinatą,
która pocałowała Naruto, one dwie zupełnie się różnią, wiesz?
- Czym dokładniej?
- Odwagą - odparła z zadowolonym z siebie uśmieszkiem.
Oboje skrzywili się w tym samym momencie, kiedy do ich
nozdrzy dotarł swąd spalonego naleśnika. Naruto z prędkością światła odwrócił
się do patelni, zdejmując ją z gazu. Po podważeniu naleśnika widelcem,
zobaczyli czarną sadzę - kompletnie spłonął.
- Wiesz, może resztę naleśników ja usmażę, co? -
zaproponowała Hinata, śmiejąc się pod nosem z załamanej miny chłopaka. - Tobie
wychodzą same smoliki.
Naruto burknął coś pod nosem na kształt “języczek też ci
się nagle wyostrzył”. Mimo wszystko pozwolić Hyudze zając swoje miejsce.
Z pewnością Planetarium było ostatnim miejscem, o którym
pomyślałabym, jako o miejscu na randkę. Miałam na myśli: Serio? Przecież tam
chodziły dzieciaki na wycieczkach w podstawówce, ewentualnie rodzinki na
wakacjach, w dodatku w sezonie. Ale teraz, na początku października, o
siedemnastej wieczorem, kiedyś robiło się już ciemno? W dodatku dwoje prawie
dorosłych, lub, jak w moim wypadku, dorosłych osób?
Niech ktoś powie mi, że to jakiś głupi żart, proszę.
- Wiem, co sobie myślisz - zaczął Nara pewnym siebie
głosem, kładąc rękę u podstawy mojego kręgosłupa. - Ale obiecuję, że ci się
spodoba.
- Jakoś wątpię - odparłam szczerze.
Po co miałabym mydlić mu oczy, uśmiechać się jak idiotka
i udawać zadowoloną, skoro nawet nie starałam się ukryć niechęci na twarzy?
Powinien wiedzieć, że zawalił sprawę; naszą pierwszą randkę.
Krzywo spojrzałam na szyld nad wejściem,
neonowo-niebieski napis PLANETARIUM. Dwie litery, u oraz en migotały
niczym wypalająca się żarówka. Sam budynek był ogromny i szary, z pewnością
zaniedbany. Z resztą, co się dziwić? Tego typu rozrywki cieszyły się coraz
mniejszym zainteresowaniem w dobie komputerów i super gier.
Uciekłabym stąd. Naprawdę, uciekłabym stąd, zostawiając
Narę w cholerę za sobą, gdyby nie jeden szkopuł - ta ręka oplatająca moją
talię. Pilnował, żebym nie zwiała, przejrzał mnie na wylot. Jednocześnie
chciałam go za to porządnie walnąć, jak i wycałować; dziwna sprzeczność,
prawda?
Shikamaru naparł na moje plecy, zmuszając do ruchu w
przód. Początkowo stawiałam opór, ale tylko przez moment, bo szybko
stwierdziłam, że nie miał on całkowicie sensu. Nie wiedziałam, czy był do tego
zdolny, ale do głowy wpadł mi pomysł, że gdybym upierała się wystarczająco
mocno i zaparła nogami o ziemię, pewnie przerzuciłby mnie przez ramię i jak
gdyby nigdy nic zaniósł do środka. A tej wizji już się wystraszyłam. Bądź co
bądź, wolałam wkroczyć w progi tego śmiesznego miejsca o własnych siłach.
Podreptaliśmy schodami w górę do wejścia, później przez
długi i szeroki korytarz, na końcu którego dostrzegliśmy kasę biletową.
Shikamaru kupił dwie przepustki, gawędząc przez chwilę lub dwie z Miłą Panią o
ciekawych krągłościach. Ta zmierzyła mnie długim, przyjaznym spojrzeniem i
skinęła ręką na Narę. Kiedy się nad nią nachylił, szepnęła mu coś do ucha, a
wtedy spłonął rumieńcem.
Och, wyjątkowo wyglądał uroczo, zamiast seksownie, a to,
co dziwne, również wydało mi się seksowne.
Żegnając się, wciąż miał czerwone policzki.
- Co ci powiedziała? - spytałam ciekawsko, gdy
kierowaliśmy się do właściwej sali. Na ścianach wisiały różne zdjęcia kosmosu,
planet, lub gwiazd. Jedno, to największe, obrazowało Ziemię z rakiety
kosmicznej.
- Nic - odburknął.
- Coś o mnie?
Posłał mi znaczące spojrzenie, które uznałam za
potwierdzenie. Skręciliśmy w lewo i stanęliśmy przed wejściem. Shikamaru podał
stojącemu tam facetowi nasze bilety. Weszliśmy do środka.
Sala była okrągła i… prawie zupełnie pusta. Na
poustawianych w rzędy fotelach, przypominających te w kinach, siedziało
zaledwie kilka osób. Jakaś matka z dzieckiem, starszy brat z siostrą i ojciec z
bliźniakami. Siedem osób (no dobra, z nami dziewięć) na, nie
przeliczając, około sześćdziesiąt dostępnych miejsc. Mamuśka robiła synkowi
zdjęcie przy jakimś ogromnym rzutniku w kształcie długiej lufy i zaokrąglonym
końcem. Dookoła panował półmrok.
Zajęliśmy miejsca możliwie jak najdalej od innych ludzi,
w ostatnim rzędzie.
- To była mama Chouji’ego - zaczął, rozsiadłszy się na
fotelu. Oboje zdjęliśmy kurtki, wieszając je na oparcia krzeseł. - Czasem
zapomina, że jest jego matką, a nie moją i… - Westchnął.
Zachichotałam, stawiając torebkę na podłodze.
- I prawi ci mamcine pogaduchy?
- Taaa. Uznała, że wyglądasz na dobrą dziewczynę i kazała
mi ciebie pilnować.
- Miła odmiana po tym, jak powitała mnie twoja prawdziwa
mama. To cie tak speszyło? - Nie chciałam powiedzieć zawstydziło.
- Nie - pokręcił głową, śmiejąc pod nosem - potem jeszcze
dodała, że jesteś fajną laską. Dokładnie te słowa.
Szlag by to, teraz to mnie zaczęły piec policzki. Nie
byłam przyzwyczajona do komplementów, a tym bardziej do komplementów od… Od
Mamusiek.
Miałam szczęście, bo akurat wtedy światło zaczęło
przygasać, aż zapadła całkowita ciemność. Rozbrzmiał głos, informujący o
rozpoczęciu pokazu oraz pouczający nas o wyłączeniu, albo przynajmniej
wyciszeniu telefonów komórkowych. (Oboje od razu je wyłączyliśmy.)
- Przychodzę tu średnio raz w tygodniu - wyznał szeptem,
odnajdując w ciemności moją dłoń. - W dzieciństwie przyprowadził mnie tu Asuma,
znasz go, uczy historii w naszej szkole, jest moim chrzestnym.
Och, znałam. Mój referat o Bonaparte był naprawdę
beznadziejny, ale z jakiegoś powodu dostałam za niego piątkę. Wiem, bo wczoraj wieczorem
Profesor wprowadził oceny do Internetowego dziennika. Teraz zaczęłam wątpić,
czy rzeczywiście na nią zasłużyłam. Wiedział, że bratam się z jego
chrześniakiem? Do dupy!
- Już za pierwszym razem w tym miejscu poczułem się
dobrze. Zawsze lubiłem obserwować niebo, tyle że za dnia, lubię chmury, ale
wtedy spodobała mi się noc. Nie słuchałem historii spikera, jedynie
obserwowałem hologramowe gwiazdy i konstelacje. Potem Asuma z ojcem nauczyli
mnie je rozpoznawać.
Konstelacje. Gwiazdy. To dlatego mnie tu przyprowadził.
Nagle cały pomysł na randkę nie wydał mi się wcale taki głupi, a nawet uznałam
go za trochę uroczy. Nara romantykiem? Mowy nie ma. Ale miał gest, to
zdecydowanie.
- Wielka Niedźwiedzica - zgadłam. - Chcesz mi ją tutaj
pokazać, prawda?
- Dokładnie.
Więcej nie narzekałam i z bólem przed samą sobą
przyznałam, że show było świetne. Podobnie jak Płaczek w dzieciństwie, tak ja
teraz również nie słuchałam spikera. Stanowił zaledwie dobre tło do obserwacji
gwiazd, które świetnie odwzorowali. Obraz wyświetlany na suficie w kształcie
kopuły był wyjątkowo rzeczywisty. Każdy punkcik, każde połączenie ich w
konkretny kształt dawało niesamowity efekt i mnie fascynowało. Ciężko było
zapamiętać wszystkie konstelacje, może nawet niemożliwe, bo zmieniały się w
zastraszająco szybkim tempie. Jedną jednak zapamiętałam na pewno.
- Chciałabym ją jeszcze zobaczyć na prawdziwym niebie! -
powiedziałam podekscytowana tuż po seansie, podczas włączania świateł.
Patrzyłam na Narę z radością i ekscytacją tak wielką, że
mogłabym się tego później nieźle powstydzić, ale tak naprawdę nie obchodziło
mnie to. Byłam szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa i chciałam, żeby wiedział, że to
dzięki niemu.
Uśmiechnął się kącikiem ust, trochę tajemniczo.
- Da się załatwić.
- Dziś? - dociekałam jak natręt.
- Mam swoje fajne miejsce do obserwacji, całkiem
niedaleko stąd. Masz jeszcze czas?
Nie ogarniałam godziny - była szósta, siódma,
później? Nieważne, to się nie liczyło.
- Nie wiem, ale chcę zobaczyć Wielką Niedźwiedzicę na
prawdziwym niebie - zapewniłam.
Jakiś cichy głosik (prawdopodobnie Głos Rozsądku)
dopominał się o uwagę, przypominał, że przecież jutro na drugiej lekcji mam
sprawdzian z angielskiego. Zignorowałam go.
Opuściliśmy salę, potem Planetarium. Przy kasach
Shikamaru puścił moją dłoń, chyba nie chciał pokazać się tak przed mamą
Chouji’ego. Oczywiście źle trafił z dziewczyną, bo gdy przed drzwiami
wyjściowymi pomagał mi założyć kurtkę, w podzięce pocałowałam go w policzek,
zaraz po tym machając Miłej Pani na pożegnanie. Na bank to zauważyła, a Płaczek
po raz drugi tego wieczoru (bo chyba był już wieczór) spalił raka,
chociaż tym razem nieco mniejszego.
- Musiałaś? - zganił mnie na zewnątrz, zapinając zamek
kurtki.
Było już zupełnie ciemno i zimno. Październikowe wieczory
zawsze należały do tych chłodnych i średnio przyjemnych, obstawiałam jakieś
pięć, lub siedem stopni Celsjusza na termometrze, nie więcej. Kiedy oddychałam
przez usta, kłębek pary tworzył się przy każdym wydechu.
Też zapięłam kurtkę oraz zawiązałam na szyi chustę.
- Musiałam. Teraz jak pójdziesz do Chouji’ego, to będzie
cię męczyć - odparłam, na końcu wytykając do niego język.
- A ciebie to śmieszy - zagadnął lekko. Jego wcześniejsza
niby-złość od razu wyparowała.
- Oczywiście, wkopywanie ludzi w takie sytuacje jest
zabawne.
- Chodź już lepiej - zarządził znowu niby-zły i odszedł
kilka kroków, nie zaczekawszy na mnie. Chcąc nie chcąc, podążyłam za nim.
Wcześniej przyszliśmy do Planetarium z lewej, od strony
miasta, teraz poszliśmy w prawo wzdłuż krawędzi lasu. Chyba znaleźliśmy się na
jakiś peryferiach Konohy, bo mijaliśmy wiele małych domków jednorodzinnych,
trochę zniszczonych i widocznie zaniedbanych. Nazwałabym to Biedniejszą
Dzielnicą, stanowiło bowiem niesamowity kontrast z osiedlem, na którym mieszkał
ojciec.
Skręciliśmy w lewo, idąc teraz piaszczystą drogą wgłąb
lasu. Światła ulicznych lamp nie sięgały tutaj, więc z każdym krokiem
zatapaliśmy się bardziej w ciemność. Przeszły mnie ciarki na samą myśl, co
mogłoby nas tutaj napaść - wilk, dzik, jeleń! Albo jeszcze coś gorszego. Nie
ufałam zaciemnionym drzewom, temu, co mogłoby się w nich kryć i szczerze
mówiąc, najchętniej po prostu bym zawróciła. Jakoś odwidziała mi się nawet ta
Wielka Niedźwiedzica.
- Daleko jeszcze? - Przestraszyłam się własnego głosu,
który przebił się przez przejmującą ciszę.
Nara spojrzał na mnie z ukosa z rozbawieniem, mogłam to
dostrzec nawet w tym cholernym mroku. A teorię potwierdził jego rozbawiony
głos:
- A co, Temari No Sabaku boi się ciemnego lasu?
Prychnęłam zadziornie.
- Chciałbyś - odmruknęłam. Szkoda tylko, że miał rację.
- Prawie jesteśmy na miejscu - dopowiedział po chwili.
Wtedy, jak na zawołanie, na końcu ,,tunelu z drzew” dostrzegłam
jaśniejsze pole. Po niecałych pięciu minutach znaleźliśmy się na sporej
polanie, ze wszystkich stron zamkniętą przez ściany lasu. Prawie pełny księżyc
oświetlał ją bardzo dobrze, tak samo jak gwiazdy. Odruchowo spojrzałam w niebo,
szukając na nim Wielkiego Wozu. Tyle że zamiast niego odnalazłam ciemne obłoki.
- Serio? - jęknęłam załamana. - Akurat go musiały
zasłonić chmury?
A co za tym idzie, również większą część Wielkiej
Niedźwiedzicy.
- Spokojnie, wiatr powinien je zaraz przewiać dalej. Usiądźmy
i poczekajmy.
Gdy zwróciłam się w jego stronę, Nara już siadał na
ziemi, jakieś piętnaście metrów od krawędzi lasu. I dobrze, bo nie uśmiechało
mi się martwienie o atak zwierzyny zza pleców - im dalej drzew, tym lepiej.
Klapnęłam obok niego, podciągając kolana do siebie i
oplatając je ramionami. Powierzyłam Shikamaru wypatrywanie momentu rozstąpienia
chmur, sama wlepiając wzrok w ciemną trawę. Rozmyślałam...
- Który dzisiaj? - spytałam w pewnym momencie,
przerywając ciszę.
- Ósmy października.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- To zabawne. Poznaliśmy się ponad miesiąc temu,
cholernie szybko zleciało. Pamiętasz?
- Jasne. Dawno z chłopakami nie braliśmy udziału w takim
mordobiciu. I dawno nie czułem się tak gównianie, jak wtedy. Gdyby nie twoi
bracia… - przerwał, jakby nie był w stanie wypowiedzieć na głos niedoszłej
tragedii. Nie winiłam go o to, każdy byłby wstrząśnięty, gdyby stanęła mu przed
oczami wizja śmierci przyjaciela. I może własna.
Szturchnęłam go na pocieszenie, co natychmiast
wykorzystał i porwał moją dłoń w swój uścisk. Zauważyłam, że uwielbiał gładzić
skórę na wewnętrznej jej stronie, a ja nie protestowałam - każde muśnięcie
sprawiało, że zapominałam o tym otaczającym świecie i na chwilę znikałam w
osobistym światku subtelnych doznań.
- Tak, ci idioci chociaż raz zrobili coś pożytecznego. -
Zaśmiałam się gorzko. - Co nie zmienia faktu, że wtedy w szpitalu miałam ochotę
ich zamordować, gdyby stało się im coś poważnego.
Zmienił lokację pieszczot, teraz zajmując się zewnętrzną
stroną dłoni.
- To raczej mijałoby się z celem. Trupa ciężko zabić
ponownie, nie sądzisz? - zauważył zaczepnie.
- To wtedy wyżyłabym się na tobie, w sumie byłeś pod
ręką, Płaczku.
Usłyszawszy swoje przezwisko, łypnął na mnie spode łba,
wyraźnie urażony i niezadowolony. No cóż, nic nie wskazywało na to, żebym
kiedykolwiek zapomniała o tej świetnej ksywie. Uwielbiałam go nią drażnić, z
tymi groźnie ściągniętymi brwiami wyglądał naprawdę pociągająco.
- Długo zamierzasz mi to jeszcze wypominać? Każdemu
facetowi zdarzy się czasem zapłakać.
- A ja nic do męskich łez nie mam.
Shikamaru rozszerzył zdumiony oczy, następnie kącikiem
ust uśmiechając się szelmowsko. Mi natomiast pozostało się skrzywić. Nie
chciałam odsłaniać tej karty, ale skoro już podniosłam jeden róg, to wypadało pokazać
i całą resztę. Pieprzyć mój długi jęzor!
- No wiesz - ciągnęłam niechętnie - nie każdy facet ma w
sobie na tyle odwagi, żeby pokazać przy nieznajomej kobiecie tak wielką
słabość. Ty płakałeś z ulgi, z troski o przyjaciela, a to jest dobre. Ja na przykład…
Ja na przykład boję się płakać przy obcych.
Czekałam na moment, w którym mnie zruga, spojrzy krzywym
okiem i pomyśli, albo nawet powie: Dziewczyna bez duszy, zimna suka.
Zamiast tego uniósł nasze splecione dłonie i musnął zaczepnie mój nos palcem.
- Po prostu jesteś twarda, to też nic złego.
- Nieprawda - zaprotestowałam odruchowo.
- Ćśś - mruknął i wskazał ręką na niebo. - Przyjmij moją
wersję i zobacz tę Wielką Niedźwiedzicę, chmury się przerzedziły.
Normalnie nie wypełniałam czyiś rozkazów, ale tym razem
fascynacja gwiazdami wzięła nade mną górę. Bez problemu znalazłam na czarnej
płachcie punkciki tworzące Wielki Wóz. Zgodnie z tym, co usłyszałam i
zobaczyłam w Planetarium, przeniosłam wzrok dalej na prawo, odnajdując po kolei
kolejne gwiazdy konstelacji. Chmury wciąż przysłaniały część punkcików, ale
większość Wielkiej Niedźwiedzicy była doskonale widoczna, a dla mnie właśnie to
liczyło się najbardziej. Widziałam ją! Widziałam, widziałam!
- Temari?
- Hmm? - mruknęłam, podnosząc wzrok z pięknego
nieboskłonu na profil Shikamaru, szczerząc się przy tym jak idiotka. Boże, w
blasku tych gwiazd jego szczęka naprawdę wyglądała jakoś tak bardziej męsko.
W końcu i on przeniósł na mnie wzrok.
- Zostaniesz moją dziewczyną?
Pierwszy przyszedł szok - bez pomocy mózgu i świadomości,
otworzyłam buzię, jak ryba i nie potrafiłam pozbierać jej do kupy przez jakieś
dziesięć sekund. Wtedy oprzytomniałam i niczym grom z jasnego nieba, spadła na
mnie wściekłość. Palant!
Bach! Moja wolna ręka niespodziewanie wystrzeliła w górę,
wprost w twarz Nary. Dłoń zaczęła mnie piekielnie piec od uderzenia, ale
pocieszałam się myślą, że policzek tego dupka przeżywał gorsze męczarnie.
- Kurwa - wymamrotał, pocierając bolące miejsce i
wykrzywiając niemiłosiernie usta. - Wystarczyło powiedzieć nie.
- Nie o to chodzi! - wybuchłam, purpurowiejąc na twarzy.
Cholera! Naprawdę nie o to chodziło!
- Więc o co, bo najwyraźniej nie kapuję tej waszej
kobiecej logiki. Po raz enty - burknął wściekle.
Auć. Chyba bardziej od ciała, zraniłam jego dumę, bo
takiego grymasu złości na jego buźce jeszcze nie widziałam.
- No bo... - zaczęłam, ale zaraz sama zapowietrzyłam się
z oburzenia. Boże, jak faceci nic nie rozumieli! - Bo wy mężczyźni myślicie, że
kobiety to wasza własność. Mówicie ,,Zostaw moją dziewczynę, bo ci przyłożę!” i
uważacie się za męskich. Gówno prawda.
- Myślałem, że kobiety lubią do kogoś należeć, ale
zapomniałem, że tym razem mam do czynienia z feministką z piekła rodem.
- Och! Przykro mi, że nie jestem uległą Ino.
- A mi nie - sparował, unosząc się na rękach i siadając
bliżej. Otoczył mnie ramieniem i nachylił do ucha; ciepło jego oddechu
przyjemnie drażniło skórę na policzku, a serce biło mi z tego powodu radośnie.
Głupie! Natomiast ciało, które zareagowało dreszczem, gdy Nara przygryzł płatek
mojego ucha, było jeszcze głupsze. - Z resztą nie obchodzi mnie twoje zdanie.
Ja i tak roszczę sobie do ciebie prawo już od jakiegoś czasu.
No kto by pomyślał…
Robiło mi się coraz goręcej, kiedy muskał nosem delikatną
skórę na moim policzku, sugestywnie nęcąc libido na stracenie, a duszę
prowadząc na pokaranie.
- A to ciekawe. Więc od kiedy uważasz mnie za swoją?
Uśmiechnął się enigmatycznie, ustami niemal
niewyczuwalnie ocierając się o moją górną wargę. Bezczelnie kpił z dręczącego
mnie ukłucia pożądania, które mimo wszystko starałam się utrzymać krótko na
smyczy. A rwało się do ucieczki bardzo mocno, oj rwało…
- Jakoś tak od ponad miesiąca.
Miał na myśli dzień naszego poznania?
To mnie rozkruszyło. W jednej chwili wyłączyłam wszystkie
zabezpieczenia wokół serca i wystawiłam je na rozwartej dłoni, tuż przed nosem
Shikamaru. Weź je - prosiłam - i zniszcz według uznania. Zaprzeczyłam
w ten sposób samej sobie i złamałam wszystkie zasady, którymi do tej pory się kierowałam.
Pozwoliłam sobie do kogoś należeć, a pech chciał, że tym nieszczęśnikiem okazał
się być Nara.
Szczerze współczułam mu wyboru.
- Dobrze wiedzieć - wyszeptałam jeszcze zanim
bezgranicznie zatopiłam się w pocałunku.
“Biorę ją do siebie. Coraz bliżej. Psssyt. Całuję ją.
Powoli. Drobnie. W drobne usta. Wyrywam drobinki smaku. Smakuję jak krem. Nie
chcę już wywalać z jebie jej języka, myć po nim zębów, chcę, żeby ten język
wlazł mi w przełyk, aż do żołądka i odkaził duszę. Bliżej. Jeszcze.”
~Jakub Żulczyk ,,Zrób mi
jakąś krzywdę”
Witajcie! Z tej strony
Miku-chan. Chustii internet szwankuje, więc dzisiaj zaszczyciło mnie nawet
pisanie trochę TL, a raczej przepisywanie tego co mi na fb pisała :D Ciekawe
nie powiem :D Wybaczymy jej tą dłuższą przerwę tu i na Dziewczynie, prawda? To
w końcu nasza Chustii! :D Doooobra nie rozgaduje się, Chustii pewnie sama się
odezwie tutaj gdy internet powróci do jej łask ! Ahoj!!!
O patrzcie Chustii mi napisała
jeszcze to:
Od Autorki: ShikaTema poszło z górki, za to NaruHina
męczyłam dziś calusieńki dzień. Żeby było ciekawiej, pod koniec ucięło mi
Internet i musiałam pisać Miku na komórce, co ma dopisać w doscach ._. (a
nie mówiłam! Ale Chustii gdzie jest SS? BULWERS! XD dop. Miku)
Ten rozdział mnie nienawidzi, serio, to pewnie przez jego słodkość! Ale nie
martwcie się, już w następnym rozdziale zacznę niszczyć tę sielankę, rehehe :3
Pocałunki, pocałunki… kiedy zasięgnęłam rady u Sheeiren,
jak mam jeden z nich opisać, odparła krótko: ,,To weź tak… ogólnikowo”
Najlepsza rade EVER! Dzięki, serio mi to
pomogło xd