Od
Autorki:
Jest to partówka SS napisana na potrzeby konkursu Jusi, została opublikowana na
blogu [link]. Jeszcze
przez jakiś czas raczej nie napiszę rozdziału - brak czasu + brak weny -
dlatego publikuję to coś, tak żebyście o mnie nie zapomnieli ♥ Bo tak sobie
myślę, że raczej niewielu z Was to czytało :)
Enjoy!
The life of psychopath.
„Jestem podobna teraz do człowieka, któremu wydarto
serce, a on to znosi, znosi cierpliwie.”
~Katherine Mansfield
Szpital
Psychiatryczny w Kiri. Każdy był tu po coś, bo przecież to nielogiczne, żeby
ktoś był tu po nic. Więc każdy był tu po coś, chociaż nikt po to samo. Ta
różnica nas łączyła. Nas - wariatów.
Czego
chciałam ja? Tabletek. One stanowiły mój mały skarb, to dla nich znosiłam
głupie ględzenie pielęgniarek, niewygodne łóżko na skrzeczących sprężynach i
smród zgnilizny od współlokatorki, która myła się raz na miesiąc. Meth - bo tak
się nazywała ta obleśna glizda - była tu, by mnie nieustannie wkurzać.
Oczywiście, z tego co mi wiadomo, bo grube baby w kitlach nigdy nie chciały
odpowiadać na moje dociekliwe pytania na temat jej choroby, więc mogłam wypytywać
tylko tego śmierdziucha. A ona od zawsze, od mojego pierwszego dnia w szpitalu,
powtarzała to samo: Jestem tu, by cię wkurzać.
Nienawidziłam
jej.
Siedziałam
po turecku w wytartym, granatowym fotelu w Pokoju Zabaw, a Meth tradycyjnie
mierzyła mnie szalonym wzrokiem z drewnianego krzesła kilka metrów dalej, przy
okazji obgryzając brudne paznokcie. Miała niebieskie oczy, tak ohydnie
niebieskie oczy, że spoglądanie w nie fizycznie bolało. Już nieraz myślałam,
żeby wydrapać je z jej oczodołów, ale wtedy za karę nie dostałabym swoich
tabletek, na co nie mogłam sobie pozwolić. No i nie chciałam trafić do
izolatki. Miałam z nią złe wspomnienia.
Nie
przywykłam do ciemności. Właściwie, to nawet się jej trochę bałam. Albo i
trochę więcej niż trochę?
W
każdym razie, w tej chwili mnie przerażała tak mocno, że miałam ochotę
krzyczeć. Tyle że to nie było już możliwe, bo gardło zdarłam sobie dobre pół
godziny temu po długich wrzaskach. W dodatku język wysechł mi na wiór,
przyklejając się do podniebienia. Matko, co ja bym oddała za szklankę wody!
Byłam
wyczerpana. Siedziałam tu od trzech godzin, chociaż miałam wrażenie, jakby
trwało to wieczność. W pewnym momencie zaczęłam podejrzewać znajdujący się na
moim nadgarstku zegarek o zepsucie, w końcu czas nie mógł płynąć aż tak wolno,
ale szybko oprzytomniałam. W małych pomieszczeniach, w samotności i w środku
nocy, minuty wydłużały się w dnie.
Kroki
za drzwiami usłyszałam dopiero, kiedy powieki przybrały na wadze. Nie mogłam
ich już utrzymać w górze, pragnąc zapomnieć o swoim położeniu i od tak,
odpłynąć do świata marzeń i snów, właśnie wtedy szurania wybudziły mnie z
letargu. Przy okazji serce zabiło kilka razy mocniej, niż powinno. Tym razem
bałam się nie ciemności, a strumienia światła, które miało przyprowadzić z sobą
jego.
Dźwięk
przekręcanego klucza. Kliknięcie naciskanej klamki. Pisk nienaoliwionych drzwi.
-
Wstawaj! - Usłyszałam w tym samym momencie, w którym mocny blask jarzeniówki
boleśnie poraził mnie w oczy. Już wolałam tkwić w ciemności. - Powiedziałem,
rusz się!
Zadrżałam.
Próbowałam sobie wmówić, że to przez przeciąg, nagły napływ powietrza
chłodniejszego niż to w kantorku pod schodami, ale tylko się okłamywałam.
Z
trudem podniosłam się na nogi, podpierając się z obu stron o ściany. Nie
chciałam ponownie rozzłościć Sasuke swoją niesubordynacją, chociaż mięśnie
drgały mi z przemęczenia, a w prawej łydce łapał mnie skurcz. Musiałam to
stłamsić, żeby tylko znowu nie oberwać. Chciałam być grzeczna. Musiałam być
grzeczna.
Sasuke
szarpnął mnie za ramię, kiedy stałam już prawie pewnie na nogach, co
spowodowało kolejne zachwianie. Cholera, nie powinien widzieć mojej słabości,
ale na szczęście nie skomentował tego. Może nie zauważył? Nie, nawet jeśli
zrobił to, odwracając się w stronę korytarza, to i tak wszystko zobaczył.
On
zawsze wszystko widział.
Ciągnął
mnie przez korytarz, a ja ślamazarnie dreptałam za nim, utykając przez ten
pieprzony skurcz w nodze. Dopiero w sypialni zwolnił uścisk i odszedł gdzieś na
moment, żeby wrócić ze skórzanym biczem w ręce. Kuliłam do siebie ramiona,
stojąc przed nim w zniszczonej, lekko poplamionej krwią koszuli nocnej,
doskonale wiedząc, co teraz nastanie. Jak na zawołanie do oczu napłynęły mi
łzy.
-
Kładź się - rozkazał.
Nie
śmiałam się sprzeciwiać. Szybko czmychnęłam na łóżko, układając się w miękkiej,
jasnej pościeli. W tej chwili zrobiłabym wszystko, byle by tylko nie wracać do
tej przeklętej imitacji izolatki. Zdążyłam ledwie o tym pomyśleć, a twarde
rzemienie smagnęło moje ciało w pasie. Jęknęłam, czując jak ból stopniowo
rozprzestrzeniał się wokół brzucha, następnie promieniując do klatki
piersiowej. Pierwsze uderzenie zawsze było najgorsze.
-
Masz mi coś do powiedzenia? - spytał cicho i chłodno. Ja jednak dosłyszałam
wszystko wyraźnie i on to wiedział. Dumne, bezlitosne spojrzenie czarnych
tęczówek dosadnie mi to udowadniało. - Spytałem...
-
Przepraszam! - pisnęłam, zaciskając powieki ze strachu. I wtedy poczułam
kolejne uderzenie, tym razem na nagich nogach. Bicz strzelił po ukosie, raniąc
prawe kolano i lewe udo. Tym razem już nie udało mi się powstrzymać wrzasku
bólu i szlochu.
-
Mi się nie przerywa, Sakura, zapomniałaś? - mówiąc to, uśmiechnął się jak
zawodowy psychol.
-
Prze-praszam, n-nie chciałam - przyznałam ze skruchą, tyle że to nie uchroniło
mnie przed kolejną falą bólu. Na trzeci strzał obrał sobie za cel szyję i
obojczyki. Na moment zabrakło mi tchu, uderzona prosto w tchawicę. Pierwszy raz
od dawna zastosował ten cios.
-
Masz mi coś do powiedzenia? - powtórzył.
Miałam
mu do powiedzenia więcej niż przypuszczał - tyle wulgaryzmów, ile tylko
zdołałabym wymyślić - ale mogłam powiedzieć tylko dwa słowa. Słowa, których
oczekiwał.
-
Kocham cię - wycharkałam. Nienawidziłam sukinsyna.
-
Dobrze - wysapał, zadyszany po oddanych ciosach i z ekscytacji. Przeciągnął
ręką po rzemieniu bicza, jakby głaskał go w nagrodę za dobrze wykonaną robotę.
- A teraz się rozbierz. Chcę cię pieprzyć.
Na
naprzeciwlegle stojącej do fotela kanapie siedziała Mary Sue. Tak naprawdę nazywała
się Ann, ale wszyscy nazywali ją Mary Sue, bo uważała się za kobietę idealną. W
rzeczywistości była zwykłą dziwką i nimfomanką. Była tu - paradoksalnie - dla
wolności. Lekarze traktowali jej seksualne zapędy za rodzaj terapii, dlatego
mogła swobodnie uprawiać seks z personelem i masturbować się nawet w Pokoju
Zabaw, co też właśnie robiła. Jako chirurg uważałam za głupotę leczenie choroby
jej objawami, ale nie ja tu sprawowałam pieczę. Widocznie psychiatra prowadzący
lubił pukać to wychudziałe ciało Mary; obie strony wyglądały na zadowolone z
takiego układu.
Mary,
Mary, Mary... Jej też nienawidziłam.
Nagle
zaczęła jęczeć i dyszeć z podniecenia. O ludzie, jaka ona była głośna! Naga od
pasa w dół, przeżywała ekstazę, wijąc się na kanapie i sprawiając sobie
przyjemność własnymi palcami. Obserwowałam to z odrazą, mając ochotę wyrzygać
się jej na twarz, a najlepiej włożyć nóż w pochwę, żeby doznała takiego bólu,
jakiego ja doznawałam za każdym razem, gdy swoimi wybrykami przypominała mi o
moim przeżytym piekle. Mogłam ją też udusić, albo po prostu zakneblować jej
buzie jedną z przepoconych do granic możliwości bluzek Meth, wtedy już by tak
nie krzyczała.
Ale
za uduszenie też zapewne trafiłabym do izolatki, albo w najlepszym przypadku do
łóżka dyrektora, w zastępstwie za zamordowaną dziwkę.
Sasuke
sunął palcami po linii mojej talii, drażniąc tym skórę. Nieznosiłam tego
dotyku, bo kojarzyłam go tylko z jednym: bólem oraz odrazą do samej siebie.
Przypominał o tych chwilach, kiedy struchlała ulegałam sile Uchihy i o tych,
kiedy jeszcze byłam w tym mężczyźnie bezgranicznie zakochana. Dlaczego człowiek
dostrzegał swoje pomyłki dopiero po niewczasie? Świat był popieprzony.
Przesunął
rękę w bok, na brzuch, a potem wyżej, subtelnie uciskając moje piersi. Sasuke
sprawiało to frajdę, a mnie z tego powodu mdliło. Chorowałam na rzadką chorobę:
dotykowstręt; i obejmowała ona tylko jego osobę. Szkoda, że nic o tym nie
wiedział, bo może wtedy dałby mi spokój? Ach, nie... Idiotka ze mnie.. Gdyby
zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo nie chciałam być przez niego dotykana,
to na złość gwałciłby mnie jeszcze częściej.
Tak
wyglądało życie z psychopatą.
-
Jesteś moja - wyszeptał mi do ucha, gdy ponętnym ruchem otarł się swoim
obrzmiałym penisem o mój brzuch. Ohyda, nie mógł się doczekać, kiedy w końcu
wsadzi to paskudztwo w moje ciało i nie omieszkiwał w okazywaniu tego. W
dodatku oczy lśniły mu w dzikiej, przerażającej ekscytacji. Nie wyglądał jak
zakochany facet, który pożądał swojej kobiety, a jak z fascynacją znęcający się
nad ofiarą psychopata. Kiedyś oglądałam wywiad z pewnym mordercą i podczas
opowiadania o najokrutniejszym wykonanym przez siebie zabójstwie, jego twarz
wyrażała te same emocje. Chore emocje.
Wtedy
poczułam ból w dolnych partiach ciała, spowodowany niechcianym wtargnięciem.
Nie było sensu sprzeciwiać się Sasuke. Siłą potrafił wziąć wszystko. Tyle że to
nie zmniejszało dyskomfortu jaki przeżywałam. Płynne ruchy bioder partnera
złowieszczo przypominały mi o tej pieprzonej bezwolności mojego bytu. Nawet już
nie płakałam! Bo po co, skoro za każdą uronioną łzę dostawałam po pysku?
Ale
kiedyś płakałam, o tak, i to bardzo dużo. Z samego początku potrafiłam
przeryczeć całe noce po gwałcie. Po prostu nie rozumiałam, czemu mi to robił.
Dlaczego był tak brutalny, kiedy wystarczyło poprosić i zbudować atmosferę? I
tak do niego należałam, oddałam mu swoje serce, nie musiał wyrywać mi go siłą
wraz z wszystkimi nerwami, żeby bolało bardziej. A jednak wciąż w to grał.
Traktował mnie jak śmiecia, jak nic nie wartą zabawkę. Jak pierwszą z brzegu
dziwkę. Tym zachowaniem sprawił, że znienawidziłam go całą sobą. I nawet mu
to nie przeszkadzało.
-
Postaraj się, nie słyszę cię! Chcę cię usłyszeć! - wysyczał pomiędzy zmęczonymi
oddechami, miarowo dochodząc do ekstazy.
Gardło
zapchane miałam gulą, duszącą nie tylko jęki, ale też szloch. Jeśli wydobędzie
się jedno, to i drugie również - reakcja wiązana. Pytanie pozostawało, czy
powinnam wydać z siebie oba dźwięki i zadowolić Sasuke swoimi wymuszonymi
krzykami ,,rozkoszy”, zbierając przy okazji baty za mokre policzki, czy lepiej
dalej milczeć i narazić siebie wyłącznie na niemą furię i sypiące się z oczu
iskry śmierci.
Podjęłam
próbę. Ostatnią. Jeśli się nie powiedzie, jeśli głos załamie się podczas
okrzyku w płacz - wtedy już zawsze będę milczeć, udawać niemowę dla skóry
wolnej od siniaków i ran ciętych.
Próba
pierwsza: wykrzycz jego imię - zaliczone!
Próba
druga: wygnij ciało w łuk, żeby myślał, że przechodzisz przez te same doznania
- zaliczone!
Próba
trzecia: jęcz, jęcz, jęcz, przekrzycz go, wbij paznokcie w skórę, zrań
najmocniej jak potrafisz, poczuj pod opuszkami palców krew! Wrzeszcz, jakby od
tego zależało twoje życie, bo tak właśnie jest! - niezaliczone.
Tyle
dobrego, że przynajmniej nie wybuchnęłam płaczem. Po prostu przeceniłam swoje
zdolności aktorskie. Nie pisnęłam słówka, podczas szczytowania Sasuke,
wyłącznie gapiąc się twardym, beznamiętnym wzrokiem w sufit. Świat się trząsł,
a ja czułam, jak upadam w jądro Ziemi, z cichą modlitwą na ustach: ,,Boże,
spraw, żebym w końcu trafiła do Piekła”. Bo ono wydawało się lepsze, niż ciągłe
życie w ten sposób.
Przy
stoliku pod oknem siedział Mały Boby, jeden ze starszych pacjentów szpitala.
Był wychudziałym, wysuszonym piernikiem, który wyglądem przypominał zgarbioną
śliwkę. Ubrany w wytarte, oliwkowe dresy i czarno-biały sweterek w kratkę;
ikoną stylu to bym go nie nazwała, no i jeszcze capił tą charakterystyczną
stęchlizną starucha. Sześćdziesięciolatek zawsze siadał w tym samym miejscu i
ilekroć ktoś odważył się go podsiąść, ten wpadał w szał i zrzucał wroga na
podłogę z hukiem. Wątłe ciało? Pozory naprawdę potrafiły mylić, szczególnie w
przypadku osób chorych psychicznie. Mało kto mógł się poszczycić taką siłą jak
Boby.
Po
co tu był? Właściwie trudno określić. Chyba najnormalniej w świecie rodzina
miała dość niańczenia go i tolerowania jego odpałów. Schizofrenicy potrafili
uprzykrzyć życie każdemu, a bliskim najbardziej. Szczególnie, gdy się nie
leczyli, a Mały Boby uważał się za najbardziej zdrową osobę na świecie. Według
mnie też był względnie zdrowy w porównaniu do tych wszystkich wariatów w koło.
On nikomu nie zawadzał, siedział po prostu przy swoim ulubionym stoliku i
rysował rybki. Tak, rybki. Dziergał je w drewnie, malował markerem na ścianach
czy podłodze, albo zwyczajnie, na kartce papieru ołówkiem lub długopisem. Co
prawda pielęgniarki nieraz na niego klęły, ale mi nic złego nie zrobił, nawet
go lubiłam. No, przynajmniej w takim stopniu, by go nie nienawidzić i nie
chcieć zabić, a to już duży sukces.
Obserwowałam
Boby’ego przez chwilę. Dopiero co skończył malować ogromną rybkę na kartce w
formacie A3. Wczoraj dostał od swojej córki farbki akwarelowe i nowiutki blok,
cieszył się z tego powodu jak małe dziecko (wstrętny bachor) i dziś je
wypróbował, w skutek czego rybka przypominała trochę tęczę.
Spojrzał
na mnie, a kiedy zorientował się, że był obserwowany, uśmiechnął się uśmiechem
bez kilku przednich zębów. Ten staruszek mnie rozczulał (wkurwiał),
dlatego nieśmiało odwzajemniłam gest. Wtedy Mały Boby wstał i podszedł tu z
obrazkiem, układając go na podłodze. Nic nie powiedział, tylko czym prędzej
truchcikiem wrócił na swoje miejsce, cały uchachany. To już trzecia rybka w tym
miesiącu jaką dostałam w prezencie.
Aż
wierzyć się nie chciało, że Sasuke kiedyś też potrafił być tak bezinteresowny.
Staliśmy
na klifie. Mimo pięknej pogody i prawie trzydziestopniowego upału, na szczycie
było chłodno, a wszystko za sprawką przenikliwego wiatru, który dmął jak
oszalały. Włosy nieustannie próbowały zasłonić mi widoczność na
rozprzestrzeniające się przed nami morze, a ja nieustannie je ujarzmiałam
skostniałymi dłońmi. Nie potrafiłam oderwać wzroku od wszechobecnej wody, tych
pieniących się fal, z szumem uderzających w skały.
To
z Sasuke zobaczyłam morze po raz pierwszy w życiu.
- I
jak? - spytał, niby to od niechcenia.
Odwróciłam
się w jego stronę, bo stał kilka kroków za mną z rękoma schowanymi w
kieszeniach spodni. Ramiona podkulił nieco do siebie, wyglądał trochę niepewnie
- to do niego nie pasowało, ale przez to nagle uznałam go za uroczego. Wstydził
się, że zrobił coś dla mnie, żeby mnie uszczęśliwić. Kochany!
-
Cudownie! - krzyknęłam szczęśliwa.
Radość
dosłownie wylewała się z mojego ciała, emanowałam nią! Mogłabym skakać w
miejscu, jak gówniara, która dostała od rodziców wymarzony prezent na urodziny.
-
Cudownie, cudownie, cudownie! - dalej lamentowałam, w podskokach zbliżając się
do Sasuke. Zawiesiłam mu ręce na szyi i dałam soczystego buziaka w usta. Rany,
jak ja kochałam tego faceta! - Pięknie tu. Dziękuję za spełnienie marzenia.
Naszych
ciał nie dzielił nawet milimetr odległości, tak ściśle przyległam do Sasuke.
Uszczęśliwił mnie, więc chciałam być jak najbliżej niego, czy to dziwne? Chyba
nie, oby! Ale to powinno wpisywać się pod definicję miłości, racja? Nie
wiedziałam, kto wymyślał te wszystkie regułki w encyklopediach, ale moja
brzmiałaby tak:
,,Miłość
- uczucie, którego nie da się kontrolować. Pod jego wpływem człowiek nie myśli
racjonalnie, robi głupoty i żyje chwilą. W pobliżu ukochanej osoby chce się być
jak najbliżej niej. Miłość czasami rani, ale ludzie i tak do niej lgną, jak ćmy
do światła. Powód? Nieznany. Miłość to szaleństwo w najczystszej postaci.”
Oddech
Sasuke był zbyt gorący i zbyt kuszący, żeby nie namówił mnie na kolejną porcję
smakowania jego ust. Najsmaczniejszych ust pod słońcem. Mogłabym je smakować
godzinami, a i tak by mi się nie znudziły. To dziwne, prawda? Cholera, więc
byłam dziwna. Może nawet oszalałam? To z pewnością - zwariowałam na punkcie
tego mężczyzny. Pokochałam całym sercem w przeciągu zaledwie miesiąca.
-
Chodź - wysapał, kiedy zrobiliśmy przerwę na złapanie oddechu. Niezaczekawszy
na moją odpowiedź, pociągnął mnie za rękę w stronę żółtej osobowej ciężarówki
starego modelu, którą tu przyjechaliśmy, należącą do brata Sasuke. Na ślepo
dreptałam tuż za nim, głowę mając gdzieś w chmurach. Nie myślałam o niczym
więcej, niż o pożądaniu, jakie wypalało moje wnętrze.
I
to takie dziwne uczucie w podbrzuszu, narastające wraz z każdym zetknięciem
naszych bioder.
Zdziwiłam
się, kiedy zamiast do drzwi, ukochany poprowadził mnie na pakę ciężarówki.
Stanął na tylnym kole samochodu, przerzucając drugą nogę przez metalową
,,zagrodę”, następnie pomógł we wspinaczce mi. Z tego punktu morze wydawało się
jeszcze bardziej rozległe.
Chyba
chciałam coś powiedzieć, ale usta zatkano mi innymi ustami, więc nic nie
powiedziałam. Chyba. Z Sasuke nigdy
nie byłam pewna swoich myśli i czynów. W jednej chwili mogłam chcieć zjeść
ciastko, a już w następnej pragnęłam jedynie gapienia się w jego profil - myśl
o słodyczu ulatywała z mojej głowy, jakby wyparowywała! I tak działo się
zawsze. Zawsze z nim.
Matko, kochałam go jak głupia wariatka!
Ścisnął mnie za pośladki i delikatnie uniósł.
Przez moment fruwałam w powietrzu, żeby zaraz po tym opaść znów na podłoże,
jednak nie na stopy, a na plecy. W jakiś sposób Sasuke ułożył mnie delikatnie
na pace. Liczyły się tylko jego usta, obcałowujące moją żuchwę, szyję,
dekolt... oraz ręce biegające po całym ciele - od ud, poprzez tyłek, wzdłuż
linii kręgosłupa i wreszcie na piersiach.
Mogłabym być tak dopieszczana codziennie.
- Sakura! - zawołała na mnie pielęgniarka,
wyglądając zza dopiero co otwartych drzwi. Aż napięłam mięśnie z ekscytacji.
Czyli już nadeszła ta godzina! - Sakura, proszę do pokoju, w tej chwili!
Ktoś mógłby powiedzieć, że ta kobieta
zachowywała się jak surowa matka, dająca burę rozwydrzonemu bachorowi. Hah, nic
podobnego! Była okropna, ze grai tych popaprańców jej nienawidziłam
najbardziej. Jedynie udawała normalną, zupełnie jak ja udawałam popieprzoną.
Miała tak nierówno pod sufitem, jak nikt inny tutaj, serio. To ona wydawała nam
tabletki, szprycowała odurzaczami, kiedy sprawialiśmy problemy i wysyłała do
izolatek. Udawała szefową całego szpitala - z resztą nic dziwnego, skoro
dyrektor potrafił tylko pieprzyć Mary Sue. Ale właśnie za to nienawidziłam jej
najbardziej. Za to, że sama wyniosła się na piedestał. Kto dał jej ku temu
prawo? Nikt nie powinien patrzeć na innych z góry, nikt nie powinien traktować
innych jak śmieci, zabawki, nikt...
Zostaw to, Sakura - nakazałam sobie w myślach. Nie myśl o
przeszłości. Zostaw to. Idź. Idź za tą kurwą, tylko idź.
Więc poszłam za nią, opuszczając Pokój Zabaw.
Czułam przy tym na plecach spojrzenia wszystkich wariatów wokół. Stuknięci. Od
pierwszego dnia się tak zachowywali, już wtedy uznali mnie za obcą. Wiedzieli,
że nie jestem taka jak oni.
Korytarze szpitala przeważnie świeciły pustkami
i teraz nie było inaczej. Rześko maszerując za pielęgniarką, liczyłam mijane
plamy na brudnobiałych ścianach - dziesięć. A jedenasta znajdowała się tuż nad
brązową framugą drzwi do mojego pokoju. Celowo wlepiłam w nią maślano-pusty
wzrok osoby obłąkanej; ta sztuczka zawsze działała.
- Sakura, Sakura! - wołała kobieta, potrząsając
niedelikatnie moim ramieniem. Ugh, w dodatku wbiła mi w skórę swoje pożółkłe od
papierosów pazury. - Ocknij się, do cholery, ty pieprznięta dziewucho!
Spokojnie przeniosłam na nią wzrok. Pulchną,
poznaczoną kilkoma zmarszczkami twarz wykrzywiał grymas gniewu lub irytacji. O!
No i trochę się bała. Mnie się bała. Dlatego usteczka zaciskała niemalże w
idealnie prostą linię. Po chwili z rozdrażnieniem dmuchnęła w górę, na włos,
który nieproszenie opadł na jej nosek. Potem przygładziła dłonią ciasno upiętą
fryzurę; nosiła koka.
- Bu! - naskoczyłam na nią, a ta,
niespodziewawszy się niczego, pisnęła cicho i podskoczyła w miejscu. Za każdym
razem robiłam jej jakiegoś małego psikusa, a dziś wyjątkowo postawiłam na
prostotę.
Roześmiałam się szczerze, choć ona pewnie uznała
to za śmiech szaleńca.
- Na miłość boską! - obruszyła się z szeroko
rozwartymi oczami i napuszoną miną. - Już do pokoju! Za długo czasu spędziłaś
wśród ludzi, pogorszyło ci się. Jutro siedzisz w pokoju cały dzień, chyba że
wolisz izolatkę? Tak myślałam, więc nie będziesz robić problemów, racja?
Posiedzisz sama i będziesz pisać swoje terapeutyczne karteczki, zrozumiano? Po
prostu bądź grzeczna i staraj się zdrowieć.
Wepchnęła mnie do pokoju i zatrzasnęła drzwi.
Nie zamknęła ich na klucz, bo niestety wciąż pamiętała o śmierdzącej Meth, a
szkoda. Wolałabym mieszkać tu sama. W końcu, jak stwierdził mój terapeuta,
szkodziła mi obecność ludzi. Ha! To ci dopiero komedia! A kiedyś święcie
wierzyłam, że to w osamotnieniu człowiek szalał. Teraz wiem, że miałam rację,
bo to właśnie w tym miejscu straciłam rozum.
W pokoju śmierdziało, chociaż okno uchylone było
cały dzień. Widać smród Meth wżarł się w meble, bo nie szło go wywietrzyć.
Swoją stronę pomieszczenia utrzymywałam zadbaną, nawet udało mi się ubłagać
jedną z milszych pielęgniarek o odświeżacz powietrza, jakie wiesza się w
samochodach. Powiesiłam go na gwoździu nad łóżkiem, najniżej jak się dało, żeby
mieć zapach blisko twarzy.
Umeblowanie było proste: dwa łóżka, stojące
naprzeciwko siebie przy przeciwległych ścianach, dwie szafki nocne, dwa stare
biurka, dwie komody i dwa krzesła. Lampa z zakurzonym karniszem na środku
sufitu. Jedno małe okno, bez firan i zasłonek, z kratami od zewnątrz. Jedynie
ściany się od siebie różniły. Ta po stronie Meth była brudna, ubłocona,
poznaczona śladami butów - ta wiariatka, kiedy wpadała w szał, uwielbiała kłaść
się na łóżku i kopać w ścianę. Moją ścianę natomiast obkleiłam - jak to nazywał
terapeuta - terapeutycznymi karteczkami. Były to zwykłe, żółte biurowe
karteczki, tyle że zapisane moimi myślami. Różnymi. Przeróżnistymi.
Usiadłszy, sięgnęłam po stojącą na szafce nocnej
szklankę z wodą i tabletki. Sześć, zawsze tyle ich zostawiała. Pierwsza na
uspokojenie, druga na otępienie, trzecia wprowadzająca w depresję, czwarta...
Właściwie nie rozgryzłam jeszcze, na co była. Może jedynie pełniła funkcję
placebo, kto wie? Piąta podobnie. Dopiero ta szósta, czarna jak smoła, prowadziła
mnie do spokojnego snu. Ją zostawiałam na później, a pierwsze pięć łykałam
ciągiem od razu. Wtedy kładłam się na łóżku i obserwowałam swoje karteczki. Nie
wiedziałam czemu, ale patrzenie na nie mnie rozśmieszało. Od tak, po prostu.
Och! Więc czwarta pigułka mogła być jakimś rozśmieszaczem, prawda? Tak, z
pewnością tak było.
Leżąc w pościeli, odpływałam, trochę jak
człowiek na haju. Nieraz miałam wrażenie, że zapadam się w łóżko, spadam i
uderzam w coś twardego, kiedy w rzeczywistości wciąż tkwiłam w tym samym
miejscu. Może piąta tabletka była narkotykiem? To by wytłumaczało, z jakiego
powodu się od nich tak uzależniłam.
Ale wracając do karteczek, bo to na nich zawsze
starałam się skupiać swoją uwagę. Czytałam je i dumałam nad słowami, które nakreśliłam.
Często nie pamiętałam, że w ogóle coś pisałam, a rano przy pobudce znajdywałam
nowe karteczki. Nie dopisywała ich Meth, co do tego miałam pewność, bo ta krowa
nie potrafiła pisać, no i pismo należało do mnie.
,,Zabij ich, zabij ich wszystkich!!!!”
,,PIERWSZY ZGINIE TEN ŚMIERDZĄCY KURWISZON.”
,,Jestem niewinna, on sam się zabił.”
,,Mały Boby jest dobry, ale I TAK GO ZAJEBIĘ.
Nie potrafi rysować rybek.”
,,Te karteczki są bez sensu, mam ochotę je
spalić.”
,,Spalę je! Karteczki, Meth, pielęgniarki, Mary
Sue, całą budę puszczę z dymem! Siebie też spalę.”
,,ZA MAŁO, ZA MAŁO, ZA MAŁO!”
,,Nie jestem wariatką. Jestem normalna. Nie chcę
nikogo zabijać. Jestem człowiekiem, a nie potworem.”
,,Chcę tabletek.”
Takich karteczek było około stu. W niektórych
się broniłam, w innych nakręcałam na szeleństwo. Kiedy raz terapeuta zobaczył tę
ścianę, stwierdził u mnie rozdwojenie jaźni. Taa, bajeczka dla naiwnych.
Stałam w kałuży krwi, w dłoni dzierżąc tasak do
mięsa. Drżałam na całym ciele i krzyczałam na całe gardło. Płakałam, krzycząc,
że nie chciałam mu nic zrobić. Kłamstwo. Chciałam! Zamordowałam go z
pełną satysfakcją. Patrzyłam w te przeklęte, czarne oczy, kiedy ulatywało z
nich życie. Były przerażone. Po raz pierwszy to jego oczy były przerażone, a
nie moje! Po raz pierwszy to on poczuł ból, a nie ja. To mu rozdarto duszę - i
ciało! - a nie mnie.
Teraz już był martwy, ale czułam niedosyt.
Kurwa, jaki czułam niedosyt! To wydało się za mało, za mało cierpiał, za mało,
za mało, za mało! Za szybko go zabiłam! Przecież mogłam go najpierw poddusić.
Mogłam pochlastać go biczem, jak on to robił. Do diaska! Mogłam mu zrobić
jeszcze wiele innych okrutności - wsadzić mu w ten kształtny tyłek sztucznego
kutasa, żeby przekonał się, jak to jest, kiedy osoba, której ufałeś cię gwałci
i gwałci też twoje zaufanie. Mogłam zerwać mu paznokcie. Mogłam naciąć mu skórę
w milionach miejsc i polać rany wódką, sokiem z cytryny, czymkolwiek! MOGŁAM!
Ale tego nie zrobiłam. Boże, jaka ja byłam
głupia! W tej chwili żałowałam tego tak żałośnie mocno, że to wypalało mi
dziurę w żołądku. Gniew mnie rozsadzał, gniew na samą siebie. Idiotka! Napraw
to - krzyczałam w myślach. Napraw, kurwa, bo inaczej oszalejesz!
Upadłam na kolana, w tę piękną kałużę krwi.
Rozlewała się na całą powierzchnię kuchni, brudziła białe framugi i pewnie już
ich nikt nie wyczyści. Ojej. Zanurzyłam w niej dłonie, zginałam palce, dysząc
ciężko ze złości. Na klęczkach podeszłam do ciała Sasuke i sięgając ponownie
tasaka, rozcięłam mu brzuch. Już wcześniej zadałam mu cios w to miejsce,
jeszcze zanim poderżnęłam gardło, ale to było za mało. Powiększyłam ranę na
tyle, żeby móc wyciągnąć z jego wnętrza wszystkie wątpia. O tak, wyszarpnęłam najpierw
jelito cienkie, potem grube, rzucając je gdzieś w bok. Nie interesowały mnie.
Potem sięgnęłam po sam żołądek - dziwne, zawsze myślałam, że powinien być
większy. Nim już się trochę zabawiłam, tarmosiłam w łapkach jak zabawkę
gniotka, aż w końcu wbiłam w niego nóż. Pękł niczym balonik, a wtedy z krwią
zmieszał się kwas trawienny i coś, co potocznie nazywamy wymiocinami, kiedy
wychodziło górą, chociaż tu uciekło w zupełnie inny sposób. Śmierdziało jak
cholera.
Wstałam.
- Co teraz, draniu? - syknęłam, obchodząc ciało
Sasuke i stając nad jego głową. - Nie jesteś już taki groźny jak kiedyś. Jesteś
martwy, śmieciu. Masz za swoje. Za wszystko, co mi zrobiłeś. Zabiłam cię,
wiesz?
Zaśmiałam się, przykucając. Dotknęłam ostrzem tasaka
jego twarzy, przejechałam wzdłuż idealnych rysów kości policzkowych, nacinając
delikatnie skórę. Ładnie krwawiła, a czerwień nieziemsko wyglądała na bladej
cerze Sasuke.
- Nienawidzę twoich oczu, bo to przez nie się w
tobie zakochałam, wiesz, Sasuke? Dlatego teraz zamierzam ci je wydłubać, co ty
na to. Chcesz? To wspaniale!
Przez moment zastanawiałam się, w jaki sposób
wydłubuje się oczy. Łyżką? Wolałam nie brudzić więcej sztućców, dlatego
postanowiłam spróbować palcami. Nie mogłam jednak chwycić gałki ocznej, co mnie
irytowało. Wkurzyłam się jeszcze bardziej, nie byłam cierpliwa, nie dziś.
Zamiast wydłubać, przebiłam oczy Sasuke tasakiem - od tak, z wygody. Biały płyn
wylał się na jego twarz. Wyglądał upiornie.
-
Nie wiem, jak mogłam się w tobie zakochać. Przecież jesteś brzydki, szczególnie
teraz. Ta twarz nie ma w sobie nic specjalnego. Jest zimna, jak twoje serce,
które nawet nie bije. Jesteś martwy Sasuke, wiesz? I to ja cię zabiłam.
Przysiadłam
na łóżku, wlepiając wzrok w jedną, szczególna karteczkę. Już wcześniej przykuła
moją uwagę, ale w tej chwili leki działały jeszcze mocniej. Skupiłam się na tym
jednym ogniwie. Naprawdę polubiłam te słowa.
,,PIERWSZY ZGINIE TEN
ŚMIERDZĄCY KURWISZON.”
No,
skoro tak napisałam - pomyślałam - to muszę spełnić obietnicę.
Uśmiechnęłam
się do siebie lubieżnie. Podobał mi się taki pomysł na wieczór. W końcu Meth
była dla mnie okropna, nieustannie mnie wkurwiała. Należy się jej kara, prawda?
Jasne,
że prawda.
Zgramoliłam
się z łóżka i przyklękłam przy nim. Podniosłam materac nieco w górę i sięgając
głęboko pod niego, wyciągnęłam tasak do mięsa. Ten sam co wtedy.
Usłyszałam
zgrzyt, skrzyp, a potem szuranie. Ktoś otworzył drzwi.
-
Co ty odwalasz? - spytała Meth. Wstałam na równe nogi, uśmiechając do niej
przymilnie z tasakiem w ręce.
-
Możemy się pobawić, Meth?
Tego
wieczora rozlało się dużo krwi.
Świetne! Uwielbiam opowiadania takiego typu a to było wyjątkowo psychiczne xd Pewnie będę do niego wracać, gdy będzie mi się nudzić :)
OdpowiedzUsuńZajebiste *.* Po prostu :D Nie lubię SasuSaku ale wersja z Sakurą psycho-morderczynią i martwym Sasuke jest zajebista xD Na początku rozdziału myślałam że kontynuujesz historie z nakanaide-ss a tu niespodzianka! Nowe psycho SasuSaku *.* Życzę weny i czekam z niecierpliwością na moje ukochane Shikatema! Pozdrawiam ;**
OdpowiedzUsuńWow *,*
OdpowiedzUsuńTylko tyle byłam w stanie powiedzieć po przeczytaniu tego one shot'a.
Na początku zastanawiałam się, czy nie zrobiłaś takiej jakby kontynuacji Nakanaide w wersji mini i w sumie nadal się nad tym zastanawiam, bo w końcu Sakura w szpitalu psychiatrycznym. Hmmm, ciekawe. ;> No, ale może to po prostu twoje schizowe pomysły i postanowiłaś ją tam umieścić jeszcze raz tylko z innych powodów. xDD
Każdy najmniejszy fragment podobał mi się tak, że przeczytałam wszystko i nawet nie zorientowałam się kiedy. Obrzydziła mnie ta oddziałowa dziwka, która publicznie musiała się zaspokajać i dawać dupy dyrektorowi i innym. Chociaż z drugiej strony potrzebna była reszcie taka osoba, przynajmniej to Sakura nie była przez nich notorycznie gwałcona.
Jak to się stało, że Sasuke z takiego dobrego chłopaka nagle zmienił się w skurwiela? :OOO Jestem ciekawa, co takiego na niego wpłynęło. Zaskoczyłaś mnie tym niesamowicie. Dlaczego ją bił i GWAŁCIŁ? Przecież to nie do pojęcia..... Bardzo przykra była ta scena, gdzie Sakura próbowała udawać orgazm, żeby nie zostać jeszcze bardziej pokrzywdzoną. :C
Co jeszcze było takie super schizowe.. Hm, ten fragment:
"Mogłam mu zrobić jeszcze wiele innych okrutności - wsadzić mu w ten kształtny tyłek sztucznego kutasa, żeby przekonał się, jak to jest, kiedy osoba, której ufałeś cię gwałci i gwałci też twoje zaufanie. Mogłam zerwać mu paznokcie. Mogłam naciąć mu skórę w milionach miejsc i polać rany wódką, sokiem z cytryny, czymkolwiek!" Ups xD Należało mu się to wszystko w sumie. Po tym fragmencie stwierdziłam, że już nic mnie nie zdziwi. I... rzeczywiście nie zdziwiło.
Zabiła drania! Tak, zrobiła to! Chyba, że tak naprawdę to wszystko się nie stało, chyba, że cały ten syf był tylko jej wyobrażeniami, może sfiksowała do reszty i miała urojenia? To w sumie też jest prawdopodobne. Nie?
No i ta końcówka. Mroczna, straszna i kurde, jeszcze bardziej schizowa. :3 Haha, masz talent do takich opowiadań, powinnaś napisać książkę w osobie psychopata albo jakiś horror z udziałem popierdolonych ludzi. xDDDDD Seeeeeeeeerio.
Bardzo mi się podobało. <3 I nie dziwię się, że ta partówka pojawiła się na blogu Jusi. :p
Więc, co by tu nie przedłużać... Czekam na TL, w święta będę wyczekiwać rozdziału jeszcze bardziej niż teraz, więc mogę truć. :D Mam nadzieję, że uporasz się z uczelnią, pani inżynier. ;D
A takim miłym akcentem kończąc, spadam nadrabiać Dziewczynę. :)
Hah, obie z Emo nie Emo macie poniekąd rację, bo sceny ze szpitala rzeczywiście początkowo były wymyślane na potrzeby kontynuacji Nakanaide. Tamten pomysł jednak szybko upadł w mojej głowie, ponieważ uznałam, że nie ma co przeciągać tamtej historii na siłę. Ale, gdy u Jusi pojawił się konkurs, pomyślałam: czemu by tego nie wykorzystać? No i wykorzystałam, wymyśliłam otoczkę, czyli zachowanie Sasydża i voilà! Z Okeylą się śmiałyśmy, że ten szpital psychiatryczny w Kiri był moim "podpisem bez podpisywania" xddd Bo tam Jusia sobie wymyśliła, że nie podaje Autorów i że liczy się tylko opowiadanie, bla bla bla... no, nieważne xd
Usuń"Haha, masz talent do takich opowiadań, powinnaś napisać książkę w osobie psychopata albo jakiś horror z udziałem popierdolonych ludzi." --- spoko, taki mam plan, nie bez powodu tak uwielbiam Kinga :pp Ale zanim ja napiszę książkę, to wieki miną, także tego xdd
W święta możesz mi truć dupę, ale do 19 grudnia siedź cicho bo muszę się uczyć. Serioooo, mam 4 zaliczenia!
Dzięki za komentarz kochanie ♥
Pani (jeszcze nie)inżynier się odmeldowuje, bez odbioru! :)
Och nie no jasne, nie jesteś jedynie babką od płodów i wariatów. xD Jesteś też tą od Sakury mordującej Sasuke tasakiem. xD Dżizas, czemu ja na Ciebie trafiłam i czemu kocham schizy wychodzące spod Twojego pióra... ._.
OdpowiedzUsuńRyjesz mi mózg i za to Cię naprawdę uwielbiam. Nie ma chyba opowiadania, które w tak brutalny sposób przedstawiałoby co kto komu zrobił. No, prócz Nakanaide. W każdym razie - kreowanie chorych psychicznie postaci idzie Ci doskonale, zazdroszczę Ci tej umiejętności. I jednocześnie trochę mnie to przeraża, ale ciii.
Świetnie, po prostu świetnie opisałaś psychikę Sakury. To, jak była hańbiona i poniżana ściskało mnie za serce i miałam ochotę zamordować Uchihę razem z nią. Co prawda raczej nie wyciągnęłabym jego jelit i żołądka, ale w sumie nie wiem, co bym zrobiła, będąc na jej miejscu. Nie chcę nawet myśleć, że mężczyźni naprawdę robią coś takiego kobietom, nawet teraz. Brrrr. Każdy z nich powinien skończyć z oczami ciupniętymi tasakiem.
Muszę się przekonać do paringu ShikaTema, choć jestem pewna, że jak tylko przeczytam pierwszy rozdział u Ciebie, to natychmiastowo się wkręcę, bo po prostu świetnie piszesz. Ale kurka, czasu mi brak, więc póki co nie zacznę Twojego opowiadania (oho, tak tylko mówię, a pewnie będę czytać po nocach ._.). Po sesji obiecuję tutaj wrócić. :D
Pozdrawiam. :)
No bo wybrałaś akurat o-s o wariatach, tam w zakładce "Spis treści" są jeszcze inne shoty, które są NORMALNE. No serio, nie jestem aż taka popieprzona, z resztą ten blog też jest normalny póki co :p I, tak szczerze, na Twoim miejscu nie zaczynałabym czytać tego opowiadania. Serio. Sama bym go nie zaczęła czytać, ale niestety je pisze, więc.... Ale zapraszam na drugiego bloga, bo czemu nie, Dziewczyna Która Żyje :3 Tylko pięć rozdziałów, krótkich i nawet nie trzeba komentować :p
UsuńNo i niestety, mężczyźni serio robią kobietom takie rzeczy. Facio z Psychologii Zagrożeń Człowieka opowiadał nam, że pracował w zakładzie karnym dla kobiet i stwierdził, ze połowa z nich nie powinnam tam siedzieć, że on by im dał medal za zamordowanie/zadanie mocnego uszczerbku na zdrowiu swoim mężom za to, co ONI im robili. Jak mówił, że jakieś sprzęty AGD im wkładali w pochwę, czy co tam jeszcze, masakra.... A, i żeby nie było xd O-S napisałam jeszcze przed tym wykładem XDD
Ach, sesja ♥ Noo, u mnie też się zbliża wielkimi krokami. Mamo, nie chcę, za bardzo się rozleniwiłam przez to wolne :(
Pozdrawiam również! :)
Nie no ja wierzę, że umiesz pisać normalne rzeczy. xD Pewnie zacznę kolejne partówki jakoś niebawem, a i na drugiego bloga się skuszę w takim razie. ;)
UsuńLudzie są po prostu psychiczni, ot. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że takie kobiety są właśnie uznane za wariatki a facet za tego wielce poszkodowanego...
Swoją drogą ciekawy przedmiot, co studiujesz?
Studiuję Inżynierię Środowiska na Polibudzie xd Ta Psychologia to taki nasz dodatkowy przedmiot, bo wprowadzili obowiązek jednego humanistycznego przedmiotu, no i to jest właśnie on. I tak, jest bardzo ciekawy, w dodatku mamy totalnie świetnego faceta, wykład niby 3h trwa, ale tego tak nie czuć. Miła odskocznia od tych wszystkich ścisłych przedmiotów :)
UsuńKobieta zawsze będzie uznawana za popierdoloną, a faceci za niewinnych. Ale ludzi i polskiego prawa nie ogarniesz, co zrobisz....
Wohooo, w życiu bym nie pomyślała, że studiujesz na Polibudzie! Tak ścisłe przedmioty i tak pięknie pisać? A to zaskoczenie. ;D
UsuńWidzisz, a jednak :D Trzeba się czasem odchamić i przeczytać książkę albo dwie, kilka blogów i trochę popisać. Bez takiej odskoczni człowiek by zwariował na tej Polibudzie! A ty, czytałam, na położnictwie jesteś? Podziwiam xd Krew, odbieranie dzieci, o nie, ja bym puściła pawia ^^ Mogę o tym pisać i czytać, ale oglądać na żywo.. w życiu! ._.
UsuńA to dopiero dziwne. Bez problemu opisujesz wyciąganie komuś flaków a takiego małego dzidziusia nie mogłabyś przyjąć. ;D
UsuńTeż myślałam, że będzie ciężko, ale okazało się łatwiejsze, niż myślałam. A to uczucie, gdy masz takie maleństwo kilkusekundowe na rękach - bezcenne. ;) Swoją drogą dlatego tak strasznie zraniłaś mnie na Nakanaide. Ja tu chcę pomagać tym małym istotkom dostać się na ten okrutny świat a Ty... Ugh, to było takie złe. :( I dobre, jednocześnie. Kurza dupa.
Chyba po prostu jestem człowiekiem pełnym paradoksów xd Nauki ścisłe vs zamiłowanie do literatury i pisania; omdlenia na widok krwi vs opisywanie i wyobrażanie sobie różnych okrucieństw; miłość do sportów vs giga lenistwo. Cała ja xd
UsuńAle pewnie masz rację, mieć takiego noworodka na rękach, magia! No ale ta krew, nie, nie mogę... I przepraszam, naprawdę nie wiedziałam, że aż tak Was ranię XDD Z resztą... pamiętam, że sama prawie się poryczałam pisząc sceny "aborcji" i tego wszystkiego. A jednocześnie byłam tym podekscytowana i nigdy wcześniej nie pisało mi się tak dobrze... Widzisz! Człowiek paradoks ._.
Jeśli kiedyś będziesz chciała pogadać ze mną na "szersze tematy", albo o moim zamiłowaniu do martwych płodów, cokolwiek, to zapraszam na mojego maila albo fejsbuczka. :)
Buźka! :*
Chciałabym się kiedyś nauczyć komentować treści tak, by ich autor był zadowolony... Ale nie umiem. ;___; Dlatego mam nadzieję, że nie uznasz mnie za wariatkę. :D
OdpowiedzUsuńJestem w połowie Nakanide, przy trzecim rozdziale Dziewczyny. Ale musiałam przerwać dla tego one shota, bo lubię schizowne rzeczy i nie mogłam się powstrzymać.
Oghhh, kwintesencja szalonej Sakury, coś pięknego. Ta partówka otrzymuje pierwsze miejsce w kategorii "straszne/mocne/prawie jak marichuanen". Dlaczego? A no dlatego, że to pierwszy tekst, który musiałam przerwać w trakcie czytania, by nie zwrócić świątecznej sałatki. Te wypływające oczy mnie zabiły.
TO JEST PIĘKNE, BO MYŚLAŁAM, ŻE ŻADEN TEKST NIGDY NIE BĘDZIE W STANIE MNIE PRZYPRAWIĆ MNIE O PRAWDZIWE MDŁOŚCI! Jakkolwiek to nie brzmi, to naprawdę jest komplement. :D
Ludzie psychiczni i rybki. Wiedziałam, że z jednym z członków mojej rodziny jest źle. Też rysuje rybki. Teraz już wszystko rozumiem.
Dobra, idę spać, bo zaraz czwarta, a ja nadal widzę te oczy.
Pozdraaawiam gorąco, mam nadzieję, że dobrze śpisz! :D